Скачать книгу

rozkazy nie były precyzyjne. W pobliżu nie mogli kręcić się cywile. To jasne. Tylko że ekipa naukowców działała pod auspicjami armii. Byli jej częścią, a nie ciekawskimi, którzy chcieli przeżyć ekscytującą przygodę. Poza tym Justyna miała sporo racji. Do portalu należało dopuścić specjalistów. Kto inny miałby zbadać, co to jest? Niech więc wycieczka z dziewczyną będzie wstępnym rekonesansem. Najwyżej go opierdolą. Trudno, takie jest życie. Jeśli będzie się sztywno trzymał regulaminu, to skończy jak… Z zakamarków pamięci zaczęły wyłaniać się twarze nieżyjących kumpli.

      – Co się stało? – Justyna zauważyła nagłą zmianę nastroju Krzyśka.

      – Nic.

      – Mnie możesz powiedzieć.

      – Nie ma o czym.

      Wsiadł na quada, przesunąwszy automat z pleców na pierś. Za nim usadowiła się dziewczyna. Miejsca dla dwojga nie było za dużo, tak więc przylgnęła ciałem do pleców Wentyla, który poczuł na karku jej ciepły oddech. Dobrze, że siedział, bo już miękły mu nogi.

      – Załóż – polecił, wręczając dziewczynie kevlarowy hełm, jakiego sam używał.

      – Po co?

      – Nie dyskutuj. Jak nie założysz, nie pojedziemy.

      – Ale zrobiłeś się zasadniczy. – Dziewczyna dopięła klamrę pod brodą i mogli ruszać.

      Okolica była typowa dla tej części Polski. Pola, łąki, lasy i gospodarstwa rolne. Dosyć szybko natknęli się na policyjny blok-post. Kilku gliniarzy w polowych mundurach kręciło się przy konstrukcji ułożonej z worków z piaskiem i od góry przykrytej deskami. Z bocznego otworu wystawała lufa ukaemu.

      Wentyl zacisnął zęby. Najwidoczniej niektórym wydawało się, że w ten sposób powstrzymają inwazję. Wróg tradycyjnie podejdzie i zostanie ostrzelany. Taki wniosek można było wysnuć z obserwacji, jaką poczynił, bo karabin maszynowy zwrócony został w stronę kopalni.

      Oj, chłopaki, chłopaki, jeszcze sporo musicie się nauczyć. Starszy sierżant Wieniawa raz-dwa przemówi wam do rozumu.

      Gliniarze na szczęście nic nie mówili. Dwóch z nich odsunęło na bok zbity z żerdzi kozioł hiszpański, który blokował przejazd, i quad bez zwłoki ruszył dalej.

      Wentyl z Justyną minęli wieś, w której połowa budynków została spalona, a druga straszyła powybijanymi oknami. Na polu samotny PT-91 Twardy zarył lufą w glebę. Obok krzyż znaczył miejsce pochówku dzielnej załogi.

      Generalnie im bliżej portalu, tym robiło się bardziej nieprzyjemnie. Zieleń pól i lasów ustępowała wszelkim odcieniom szarości wypalonych gruntów. Z wielu zagajników nic nie pozostało. Całe hektary zostały spopielone.

      Kolejny posterunek to zaparkowany obok drogi Dingo, samochód patrolowy Bundeswehry. Jego załogę Wentyl poznał dobrze. Ekipa międzynarodowa: jeden Niemiec, jeden Polak, jeden Ukrainiec i jeden Pakistańczyk.

      – Cesc, Kristof.

      – Witaj, Hans. – Wentyl zatrzymał quada i przywitał się z oberstabsgefreitrem.

      – Kogo wiezes?

      – Nie widać?

      Zdezorientowany Niemiec przenosił spojrzenie z kaprala na siedzącą za nim Justynę.

      – Für was? – zapytał w końcu w ojczystym języku.

      – Rozkaz generała.

      – Hast du geschrieben?

      – Ustny.

      – Was?

      – Rozkaz był ustny. Marcel, przetłumacz, o co chodzi. – Wentyl zwrócił się do jedynego w grupie Polaka. – Nam się spieszy.

      – Dobra, jedź. Ja to załatwię.

      Wentyl podkręcił manetkę gazu. Huk silnika zagłuszył pozostałe odgłosy. Wrzucił sprzęgło i pojechali, nie zawracając sobie głowy całym zdarzeniem. Wiedział, że nagina regulamin, ale gdyby Hans miał taki towar na tylnym siodełku jak on, też nie przejmowałby się pierdołami.

      W pewnym momencie nad głowami przeleciał im dron, ale nie ten obcych, tylko zwykły, ludzki, wykorzystywany przez oddziały specjalne.

      Po drodze minęli jeszcze ciągnik siodłowy, który na niskopodwoziowej przyczepie wiózł rozbitego Rośka, i ekipę z WZT-3 ściągającą z pola wrak czołgu, a także drużynę grabarzy przetrząsającą wypalony zagajnik.

      Z tego, co Krzysztof słyszał, duży cmentarz miał powstać na południe od Konina. Ale to zona, cywilów nie będą tu dopuszczać, więc rozwiązanie wydawało się tymczasowe. Najsensowniej byłoby wybrać któreś z dużych miast, Łódź na przykład, bo i kostnicę tam można zorganizować, i laboratorium DNA. W zonie wykopią co najwyżej parę dołów, wrzucą tam ciała i zasypią, a zabitych wypadałoby upamiętnić.

      Dobrze, że nie jest Dworczykiem, Cieplińskim czy w ogóle kimś z administracji. Ilość problemów, przed którymi stawali ci ludzie, przewyższała Himalaje.

      Justyna poruszyła się niespokojnie raz i drugi. Wentyl wiedział, jaka jest tego przyczyna. Smród.

      Im bliżej portalu, tym odór stawał się trudniejszy do zniesienia. Tak cuchnęły zwały odpadków, które zostały w obozie najeźdźców. Warty stojące najbliżej portalu zakładały na twarze maski ochronne.

      – Stój, proszę – powiedziała Justyna tuż nad jego uchem. – Nie wiedziałam, że tu jest tak…

      Zwolnił i zjechali na pobocze. Dziura po kopalni odkrywkowej znajdowała się przed nimi. Tam to dopiero śmierdziało! Tu było całkiem znośnie.

      – Trzymaj. – Wentyl podał dziewczynie swój pochłaniacz, a sam na nos naciągnął chustę. Parę razy pełnił tu służbę i wiedział, jak się przygotować.

      W końcu zaczęli zjeżdżać drogą w dół wyrobiska. Gdzieś na dole dopalały się sterty śmieci. To grupa porządkowa utylizowała pozostawione odpady. Naprzeciwko portalu, w odległości dwustu metrów warowały Leopardy i bewupy, gotowe przywitać ogniem nieproszonych gości. Zaledwie parę wozów, ale stanowiły pierwszą linię obrony.

      Uprzątnięcie panującego bałaganu zajmie co najmniej tydzień. Prawdę powiedziawszy, niewiele osób chciało tu przebywać. Nawet nie chodziło o smród, bardziej o panującą dookoła atmosferę grozy. To nie była Ziemia, a raczej kawałek obcej planety, zryty gąsienicami i lejami po bombach.

      Wentyl zatrzymał quada za linią osłony.

      – Jak ci się podoba?

      – To jest… jest… niesamowite. – Justyna zgrabnie zeskoczyła z siodełka, nie spuszczając spojrzenia z portalu. – Mogę podejść bliżej?

      – Nie radzę.

      – A co się stanie?

      – A kto to może wiedzieć.

      Na przekór jego słowom dziewczyna ruszyła przed siebie.

      – Do diabła, a ty dokąd? Będę miał przez ciebie kłopoty.

      – Muszę to dokładnie zobaczyć. – Justyna przeszła obok burty jednego z bojowych wozów piechoty, nie zważając na protesty Krzyśka.

      Nie pozostało mu nic innego, jak podążyć jej śladem. Całkowicie ją rozumiał, z czymś podobnym nie zetknął się jeszcze żaden z ziemskich badaczy.

      Żołnierze z plutonu ochrony przyglądali się im z ciekawością. Długo to nie potrwa. Za parę chwil przybiegnie któryś z poruczników i ich zdrowo opieprzy. Tu się nie mógł pętać nikt niepowołany.

      – Justyna,

Скачать книгу