Скачать книгу

ich własnej broni?

      – Nie o to chodzi.

      – Rosjanie?

      – Romek, proszę cię, przestań, bo stracę do ciebie całe zaufanie. Tamta epoka już minęła.

      – O co więc chodzi?

      – Nie chcesz się dowiedzieć, co jest po drugiej stronie?

      – Mówisz o…

      – Najlepszą formą obrony jest atak. Tylko że do tego musimy się odpowiednio przygotować.

      – Jasny gwint.

      – Nie wiem, czy gdzieś jeszcze został drugi portal, czy ten pod Koninem jest jedyny. To przekleństwo i szansa równocześnie. Ja wiem, że ci cholernicy mogą stamtąd wyjść, ale i my możemy pójść do nich. Skoro zabrali tam tysiące jeńców, to warunki po drugiej stronie muszą być zbliżone do naszych. Przecież nie pognaliby takiej masy ludzi na zatracenie.

      – Kto ich tam wie.

      Cieplińskiego pomysł szefa sztabu zaskoczył. Do tej pory upatrywał w kopule wyłącznie niebezpieczeństwa. Wyryło się to w jego umyśle tak mocno, że nie potrafił myśleć inaczej. A tu proszę, Dworczyk, który wydawał się człowiekiem o małej wyobraźni, wyskakuje z takim projektem! Prawdę powiedziawszy, pomysł ściął Cieplińskiego z nóg. Wyzwania, z którymi dotąd się mierzył, miały zdecydowanie tradycyjny charakter. Niemcy, Rosjanie, Ukraińcy, neutralizacja wrogich dywersantów i rajdy na dalekie zaplecze przeciwnika, ale przejście przez portal i… właśnie – co dalej? Wojna z najeźdźcami. Tylko na jakich warunkach? Ledwo, ledwo sobie poradzili. Atak na terytorium wroga co prawda nie przyniesie takich cierpień cywilom, ale jak zareagują tamci?

      Ciepliński przeszedł się po pokoju i podszedł do okna. Sztab ulokowano w budynku dawnego Urzędu Skarbowego w Koninie, który stał się centrum sztabowo-socjalnym dla oddziałów pilnujących portalu. Na parkingu stało kilka samochodów osobowych i terenowych oraz ciężarowych jelczów, jak również jeden Leopard, przy którym krzątali się mechanicy.

      Petenci do budynku raczej nie przyjdą, bo całe miasto, jak wszystko w promieniu dwudziestu kilometrów od kopalni, znalazło się w strefie specjalnej, do której postronni nie mieli wstępu.

      Nikomu to na razie nie przeszkadzało, gdyż teren generalnie pozostawał niezamieszkały. Ludzie uciekli, zginęli bądź dostali się do niewoli. Nie tylko w promieniu dwudziestu kilometrów nikt nie mieszkał, ale i pięćdziesięciu.

      Dwa bataliony policji pilnowały opustoszałych osad, wsi i przysiółków. Wjazd był możliwy tylko za specjalną przepustką. Wszystko to przypominało czarnobylską zonę. Za rok, za dwa, jak nie spadnie na nich kolejny kataklizm, natura upomni się o swoje i zacznie pochłaniać dzieła ludzkich rąk. Najpierw pojawi się zielsko na podwórzach, potem dziury w dachach i tak powoli, krok za krokiem wszystko szlag trafi.

      Jak na razie znajdowało się tu sporo wszelkiego dobra. Były sklepy, sklepiki, hurtownie i punkty gastronomiczne. Wciąż panował spory strach, lecz wkrótce i to się zmieni. Pojawią się szabrownicy.

      A właśnie, należało pomyśleć o zorganizowaniu kasyna, bo stanie z bronią u nogi jest dobre, ale do czasu. Gdzieś w końcu trzeba pojechać, odpocząć i pogadać z kimś innym niż tylko z ludźmi z własnej kompanii. Wyrzeczenia wyrzeczeniami, a żyć trzeba.

      – Co mam teraz robić? – zapytał Ciepliński bezbarwnym głosem.

      – Wróć do siebie. Znajdę ci jakieś zadanie. Bądź spokojny.

      – To pobojowisko pod Ratzeburgiem wyglądało obiecująco.

      – Może was tam skieruję, zobaczymy. Roboty dla was nie zabraknie.

      3:

      – Świetnie wyglądasz.

      – Daj spokój. O czym ty mówisz? – Justyna Pawłowska przyjęła komplement z uśmiechem, wiedząc równocześnie, że w słowach Krzyśka Zdanowicza zwanego Wentylem nie ma ani słowa prawdy.

      Też wymyślił. Świetnie to ona wyglądała przed tą całą zadymą, a nie teraz. Od tygodni chodziła permanentnie zmęczona, zaś polowe warunki odcisnęły na niej swoje piętno. Praktycznie cały czas przebywała w pobliżu Młota Thora. Sporo z nim było zachodu. Specjalistów od obsługi tej bestii nie było zbyt wielu. Tak się złożyło, że ona należała do nielicznej grupy, która przeszła przyśpieszone szkolenie pod okiem Archibalda Firefoxa, znającego temat od podszewki.

      Można powiedzieć, że mimo młodego wieku była kimś. Posiadała doktorat z fizyki i potrafiła obsługiwać najnowsze działo elektromagnetyczne, a to już coś. Przy okazji całego zamieszania poznała Krzyśka i tak zawiązała się pomiędzy nimi nić sympatii.

      – Mówię, co widzę – roześmiał się chłopak.

      – Niepoprawny komplemenciarz. Nie masz przypadkiem służby?

      – Jestem na patrolu.

      – Sam?

      – Tak się złożyło.

      – Kręcisz.

      – Jak masz ochotę, to któregoś razu mogę cię zabrać w pobliże kopuły. Sukces zawdzięczamy także tobie.

      – Jak tam jest? – Justyna zrobiła krok w stronę Wentyla.

      – Ciarki chodzą po plecach. Raz, na samym początku, podeszliśmy z sierżantem całkiem blisko, bo ja wiem, tak na pięć metrów…

      – I co?

      – Chcieliśmy zobaczyć, co jest po drugiej stronie, ale kurtyna tak się mieniła, że nic nie było widać. Dzień później badaliśmy teren licznikami Geigera. Nic nie wykazały. Promieniowania tam nie ma, a jednak włosy stają dęba, zupełnie jak po włożeniu paluchów do kontaktu.

      – Próbowaliście wysłać sondę?

      – Nic z tych rzeczy. – Wentyl pokręcił głową. – Postawiliśmy trochę czujników i kamer oraz zaminowaliśmy okolicę. Podobno ktoś wyskoczył z pomysłem, aby w ziemi wykopać dziurę i podłożyć tam parę ton dynamitu. Portalu to nie zniszczy, ale ci, którzy będą próbowali powtórzyć inwazję, mogą się naciąć. Na razie dominuje opcja, aby nie prowokować i okopać się na swoich pozycjach.

      – Krzysiek…

      – Tak?

      – Naprawdę mógłbyś to zrobić?

      Wentyl nie był pewien, ale zdawało mu się, że policzki dziewczyny pokrył rumieniec. Szkoda, że tych emocji nie wywołał on, tylko dzieło obcych.

      – Naprawdę.

      – Kiedy?

      Zdanowicz westchnął. Ale się napaliła. W porównaniu z portalem był bez szans. Czy to nie ironia losu?

      – Jutro pogadam z Wieniawą – powiedział bez przekonania.

      – A dziś?

      – Jak Ciepliński dowie się, że zostałaś zabrana do Strefy Zero, to mi łeb urwie.

      – Tak to teraz nazywacie?

      – Noo…

      – Nikt się nie dowie. – Dziewczyna musnęła policzek Wentyla szczupłymi palcami.

      – Kamery nas wychwycą. Jest ich tam ze dwadzieścia i ciągle montują nowe.

      – Martwisz się tym? Nikt nam nic nie zrobi. Pomyśl: jestem badaczką, a wojsko nie pozwala niczego badać. To się musi zmienić.

      – Względy bezpieczeństwa.

      – Dobrze. Nie mam nic przeciwko nim, ale nie możecie nas odgradzać od portalu. To nic nie da, sami nic z tym nie

Скачать книгу