Скачать книгу

ale pilot faktycznie był sensownym chłopakiem. Jak widać takie perełki zdarzają się wszędzie. Wiedział, co widzi, i nie konfabulował, jak to robiło wielu innych. Przytyk dotyczący braku wozu wysokiej mobilności był słuszny. Armia już dawno zgłaszała zapotrzebowanie na podobny pojazd. Takie produkty AMZ Kutno jak Dzik czy Tur zdecydowanie nie spełniały oczekiwań wojsk lądowych, co najwyżej dawało się je przerobić na SVBIED-y, czyli kierowane samochody pułapki. A tu zaraz za miedzą, w takim małym kraju, produkowano, co trzeba.

      – Jak będę miał okazję, to na pewno tak zrobię.

      – Co było dalej?

      – Musiałem się ostro nagimnastykować, żeby wrócić cało do domu. – Winklera to przepytywanie zaczęło nudzić.

      – Wykazał się pan wyjątkową odwagą. To nieczęste.

      – Zostałem poproszony o dokonanie rozpoznania. Trochę się ostatnio nudzimy. To nie jest tajemnica. Zapotrzebowanie na nasze usługi spadło.

      – Czyżby?

      – Może pan mówić, co chce, ale nie wczasy teraz ludziom w głowie.

      – To prawda, ale ja nie o tym. Jest pan specjalistą. Niewielu takich zostało. Większość pilotów poległa w czasie wojny. Maszyn też pozostało niewiele i każda jest na wagę złota.

      – Sokół, którym latam, to cywilna wersja. Bojowej z niej nie zrobicie.

      – Ale mocą nadanych mi uprawnień mogę pana zmobilizować.

      – Co takiego? To absurd. Ja się do wojska nie nadaję. Od dziecka mam kłopoty z dyscypliną i chorowity jestem.

      – Szeregowy Winkler, wstać, gdy przełożony do was mówi.

      – Nie, no to jakieś…

      – Winkler, do jasnej cholery, co wy sobie myślicie, że regulamin was nie obowiązuje?

      Tuż przy Szymonie znalazł się Góralczyk i teraz razem z generałem obsztorcowywał chłopaka.

      – Baczność. Wam się zdaje, że to są żarty?

      – Ja…

      – Co ja? Co ja? Zameldować się nie potraficie?

      Szymon wyprężył się w postawie zasadniczej. Najchętniej zszedłby z oczu obu tym wariatom.

      – Melduję posłusznie, że w wojsku nie byłem.

      – To teraz macie możliwość nadrobić tę drobną zaległość. – Ciepliński klepnął chłopaka w ramię. – Nikt nie jest doskonały. Dobrze. Skoro pewne kwestie mamy już wyjaśnione, to otrzymacie pierwsze zadanie. Widzę, że się przejaśnia. Doskonale. Wykonacie mały zwiad. Kapitanie…

      – Tak jest.

      – Oddział poprowadzi sierżant Wieniawa. Niech założą punkt obserwacyjny. Potrzebujemy aktualnych danych.

      – Zaraz się tym zajmę.

      – Panowie… – próbował dojść do głosu Winkler.

      – Prowiant na czterdzieści osiem godzin, zapasowe baterie – kontynuował generał.

      – Panowie… – Winkler, ciągle w szoku, nie bardzo wiedział, jak zaadaptować się do nowej sytuacji.

      – Jakiś problem? – zapytał Ciepliński.

      – Potrzebuję drugiego pilota.

      – Kto latał z wami do tej pory?

      – Kamil Kunert.

      – Adres i telefon.

      – On ma narzeczoną w ciąży.

      – Zdarza się. – Generała to nie zainteresowało. – Właśnie dostał powołanie.

      Przez kolejne pół minuty panowała cisza.

      – Co tu jeszcze robicie? Bierzcie się do roboty. Odlot za godzinę.

      – Tak szybko?

      – To jakiś problem?

      – Myślałem…

      – Od myślenia to ja jestem – cierpko odrzekł Ciepliński. – Zastępuje mnie kapitan Góralczyk. Później idą dowódcy plutonów i starsi podoficerowie. Przyzwyczaicie się do tego. Na razie to wszystko.

      Winklerowi chciał się płakać. Został wmanewrowany w sytuację bez wyjścia. On jako pilot wojskowy! A to dobre. Koń by się uśmiał. Niemniej ci faceci nie żartowali. Nie ucieknie, bo go dopadną. Na dodatek to siły specjalne. Czy to nie ironia losu, że przygotowywał się do ratowania ludzi, a teraz będzie pomagał w ich zabijaniu?

      4:

      Wentyl zeskoczył z ciężarówki, błocko bryzgnęło we wszystkich kierunkach. Stęknął i sięgnął po broń i plecak. Aura doprowadzała do rozpaczy. Lało i lało – słabiej, mocniej, ale bezustannie. Nawet jeśli na chwilę słońce wychodziło zza chmur, mżawka nie ustawała.

      Zdanowicz poczuł swędzenie w nosie, odwrócił więc głowę i potężnie kichnął.

      – Szlag…

      – Weź aspirynę – poradził Robot.

      – Już brałem.

      – Żebyś się tylko nie rozchorował – rzucił Wieniawa i zdjął z platformy brezentową torbę z dodatkową amunicją i ukaem Słonia, a następnie skierował się do stojącego w pobliżu śmigłowca.

      – Dam radę.

      – Zobaczymy – rzucił starszy sierżant przez ramię.

      – Przynajmniej podwózkę mamy elegancką. – Robot z nieodłącznym M40 szczerzył zęby, jakby się nie mógł doczekać niezwykle atrakcyjnego lotu.

      Pilot stał obok maszyny, przyglądając się im z wyrzutem. Facet ich nie lubił. Zamiast odpowiedzieć na uprzejme powitanie Wieniawy, tylko lekceważąco skrzywił usta i czym prędzej schował się w kabinie.

      Drugi z lotników zachowywał się bardziej przyjaźnie. Przynajmniej nie dawał im odczuć pogardy, jaka biła od pierwszego z nich.

      – Co mu się stało? – zapytał Wentyl tego drugiego.

      – Wzięli nas z łapanki. Kamil nie chciał lecieć. Ten wasz dowódca, taki wysoki kapitan…

      – Góralczyk.

      – Zagroził, że jeżeli Kamil dalej będzie robił fochy, to stanie przed sądem polowym. – Szymon odebrał od niego plecak i upchnął na pokładzie helikoptera.

      – Cały kapitan – westchnął Zdanowicz.

      – Mamy was dostarczyć do określonego punktu i wracamy. Na wojnę się nie pisaliśmy. – Winkler zakładał lotnicze rękawice. – Gotowi?

      – Możemy startować. – Sierżant zakreślił kółko palcem w powietrzu.

      Zdanowicz, jak zwykle przed akcją, spróbował się rozluźnić. Przymknął oczy i głęboko oddychał. Silnik huczał, nabierając obrotów. Robot z bocznej kieszeni plecaka wyciągnął radio i teraz na cały regulator puszczał im „To Hell and Back” Sabatonu. Helikopter drżał. Wentylowi zebrało się na wymioty. Mocno ścisnął zęby, aby się nie skompromitować. W końcu oderwali się od ziemi i zaczęli nabierać wysokości. Poziom hałasu spadł o parę decybeli.

      Pod nimi rozpościerało się Zakopane. Krzysztof dostrzegł kolejkę na Gubałówkę i całą masę straganów pod nią. Wszystkie zamknięte.

      Już teraz był spokojny. Zawsze przed akcją pożerały go nerwy. Godziny i minuty wlokły się wtedy niemiłosiernie, do kibla wychodził ze trzy razy, a broń przeglądał z pięć. Gdy

Скачать книгу