Скачать книгу

głowy.

      – Hubert, naprawdę okropnie mi przykro i nie potrafię sobie z tym poradzić – ciągnęła Ewa, jakby zupełnie nie zwracając uwagi na słowa Kosmali. – Nie powinnam była, przepraszam… Proszę, nie gniewaj się na mnie… Powiedz, że nie będziesz…

      W tym momencie nagle przerwała i wybuchła spazmatycznym, zupełnie niekontrolowanym płaczem.

      – Ewa, proszę cię… Naprawdę nic się nie stało.

      Ona chyba w ogóle nie słyszała tych słów, bo wpadła w jakąś histerię, przez którą głos Huberta nie mógł się przebić. Trwało do jakiś czas, aż wreszcie do głosu Ewy dołączył jeszcze jeden, zapewne należący do jej mamy, która mówiła coś łagodnym tonem. Kosmala nie rozróżniał poszczególnych słów.

      Zaraz potem ktoś po drugiej stronie odłożył słuchawkę.

      Codziennostki 1996

      Niedziela, 29 września (wieczór)

      To był fatalny pomysł, żeby jednak porozmawiać z Hubertem.

      W zasadzie sama nie wiem, dlaczego powiedziałam mamie, że jeśli on zadzwoni, to chcę zamienić z nim parę słów.

      No i zamieniłam.

      Wyszłam na histeryczkę, zupełnie się rozsypałam.

      Pewnie sądziłam, że chodzi o pracę, że jeśli coś innego przykuje moją uwagę, to może będzie mi łatwiej. A on nagle wspomniał o tej cholernej budowie, o tym całym popieprzonym pomyśle na ułożenie sobie życia z facetem, którego przecież tak naprawdę w ogóle nie znam.

      Z facetem, który nie zawahał się przed tym, aby zrobić mi krzywdę.

      No ale z drugiej strony, mogłam się spodziewać, że nawet rozmowa z Hubertem będzie zagrożeniem w stanie, w jakim obecnie się znajduję.

      Przepadło.

      Przynajmniej teraz już nie mam najmniejszych wątpliwości, że w najbliższym czasie nie powinnam wracać do pracy.

      Może czas chociaż trochę zagoi rany (nie tylko te fizyczne).

#

      Mama twierdzi, że będę musiała, prędzej czy później, porozmawiać z Mikołajem. Dzwonił dzisiaj znów chyba ze cztery razy, był tutaj osobiście dwa. Błagał, żeby mu powiedzieć, gdzie jestem. Mama była nieugięta, ale po jego drugiej wizycie powiedziała:

      – Słuchaj, córeczko. Nie wiem, co między wami zaszło, ale sądzę, że to było coś poważnego, coś, co bardzo cię poruszyło.

      To było już po rozmowie z Hubertem, więc takiego stanu rzeczy nietrudno się było domyślić.

      – Ale widać, że Mikołaj nie odpuści – mówiła dalej. – Będzie nachodził nasz dom tutaj, w Firleju, i ciebie w Lublinie. Nie uciekniesz od tej rozmowy. Rozumiem, że z jakichś powodów nie chcesz go teraz znać, ale taka ucieczka jest tylko rozwiązaniem na krótką metę. Rozwiązaniem, które będzie cię męczyło jeszcze bardziej. Zrobisz, jak zechcesz, jesteś dorosłą i mądrą kobietą, ale posłuchaj starej matki. Czasem lepiej jest ranę wypalić gorącym żelazem.

      Gdy teraz analizuję sobie jej słowa, to sądzę, że może mieć trochę racji.

      Oczywiście nie w tym, że jestem mądrą kobietą.

#

      Uświadomiłam sobie, że ten sukinsyn ciągle ma klucze od domu Marka. To znaczy teraz już od domu Huberta. Poproszę mamę, żeby powiedziała mu, gdy zadzwoni następnym razem, że ma je oddać. Albo, jeśli przyjedzie, żeby oddał je mamie.

#

      Mama na pewno spełni moją prośbę. Ale czy to jest sensowne?

      Nie jestem mądrą kobietą, ale jestem dorosła i takie spychanie rzeczy na mamę nie jest w porządku.

      Sama powinnam mu je odebrać i oddać Hubertowi.

      Albo przynajmniej kazać jemu to zrobić, i to natychmiast.

      Nie chcę, żeby jeszcze kiedykolwiek jego noga postała w tym budynku. Nie chcę, żeby raz jeszcze łaził po tych pomieszczeniach, w których byliśmy razem. Szczególnie mam na myśli ten pokój z kominkiem.

      Aż mi się niedobrze robi, gdy pomyślę, że mógłby chociażby popatrzeć na to łóżko.

#

      Krople od mamy są genialne.

      Dobrze, że działają.

      Może faktycznie powinnam z nim porozmawiać i raz na zawsze mieć go z głowy?

      13

      W poniedziałek, trzydziestego września, trochę padało, ale aura nie przypominała jeszcze jesiennej słoty. Było bezwietrznie, termometr za kuchennym oknem wskazywał prawie dwadzieścia stopni, a prognoza zapowiadała koniec deszczu i nawet niewielkie przejaśnienia mniej więcej od dwunastej w południe.

      Po wyjściu Danki i chłopców do szkoły Hubert ogarnął z grubsza kuchnię i zastanawiał się, co zrobić z ostatnim dniem akademickich wakacji. Miał w planach wizytę na wydziale, by uzgodnić w dziekanacie szczegóły dotyczące planu zajęć. Chciał też zajrzeć do pokoju Ewy. Poprzedniego dnia, po nagłym przerwaniu rozmowy, zastanawiał się, czy powinien zadzwonić jeszcze raz, ale zrezygnował z tego, ponieważ nie chciał wyjść na natręta. Nie znali się przecież aż tak dobrze.

      Miał sporo do przemyślenia, więc zrobił sobie mocną kawę, przeszedł do pokoju gościnnego i usiadł na kanapie.

      Miniony weekend dość mocno nim wstrząsnął, jednak teraz ostatnie wydarzenia zaczynały schodzić na dalszy plan. Kosmalę czekały nowe wyzwania w pracy, które – nie miał co do tego wątpliwości – pozwolą zająć umysł czymś innym niż tajemnicze zdarzenia w Wyrębach i Kostrzewie. Poza tym było tuż po pełni, więc można się było spodziewać, że kolejny wstrząs nie nastąpi wcześniej niż za trzy i pół tygodnia.

      Główną kwestią do rozważenia był szalony pomysł związany z Dobrowolskim oraz z wyjazdem zaplanowanym na jedenastego października. Był bardzo ciekaw, jak zareagowałby Benek na koncepcję rodzącą się w głowie Huberta.

      „Najpierw zobaczymy, jak skomentuje rewelacje o strzydze – pomyślał Kosmala. – Potem się będziemy martwić dalej”.

      A jak zareagowałby ksiądz Walerian Dobrowolski? Na to pytanie Hubert również nie znał odpowiedzi, ale gdy siedział na kanapie i popijał mocną kawę, nagle przypomniał sobie, że przecież egzorcysta sam zalecał postępowanie według wskazówek Marka. O tym, co zaczęło się dziać po śmierci Marty Wieczorak, siłą rzeczy Marek nie mógł wiedzieć, ale czyż rada Dobrowolskiego nie zawierała w sobie również przewidywania i naśladowania ewentualnych ruchów Leśniewskiego, gdyby on jakimś cudem wstał nagle z grobu?

      – Oczywiście, że zawierała – rzekł na głos Kosmala, a potem dopił ostatni łyk i po podniesieniu się z kanapy dodał: – Raz kozie śmierć. A basiorowi to może nawet i dwa razy.

      Akurat przestało padać, więc zrezygnował z przeciwdeszczowej kurtki, zabierając na wszelki wypadek tylko niewielką parasolkę. Umieścił ją w plecaczku, w którym tkwił już odziedziczony po Marku aparat fotograficzny.

      Zanim jeszcze wyszedł z mieszkania, wyjął z portfela wizytówkę otrzymaną od Dobrowolskiego i wykręcił numer do jego gabinetu.

      Nikt nie odebrał.

      14

      Po dotarciu do budynku, w którym mieścił się Wydział Prawa, Hubert pierwsze kroki skierował do pokoju Ewy, ale drzwi były zamknięte. W dziekanacie poinformowano go, że miała być dzisiaj o dziewiątej, ale się nie pojawiła i nikt nie wie

Скачать книгу