Скачать книгу

Dobrze. Zostaniesz moim aide-de-camp, adiutantem i doradcą. Prawą ręką. Ale – ostrzegła surowo – kiedy będę chciała rady, mam ją dostać bez zwłoki. Żadnych wykrętów. Możesz się denerwować i wyżywać, ale tylko na mnie. Zgoda?

      Brill odetchnął z ulgą.

      – Nie zawiodę cię.

      – Dobrze, doradco. Potrzebuję natychmiast czterech dowódców plutonów. Sugestie?

      Brill zamyślił się, a jego twarz przybrała nieobecny wyraz, który Emily widziała za każdym razem, gdy się skupiał. Cookie mówiła, że Hiram wygląda wtedy jak „wioskowy głupek”. Zaraz jednak chłopak się ocknął.

      – Potrzebujesz Kimballa, Lee, Zavareei i… – uśmiechnął się ponuro – Skiffingtona.

      Emily zmarszczyła brwi. Rob Kimball był tyczkowatym rekrutem z wiecznie rozczochranymi włosami, niezachwianie entuzjastycznym podczas ćwiczeń taktycznych. Co więcej, wykazał się zdolnościami do organizowania przebiegłych i podstępnych posunięć, czym zawsze potrafił zaskoczyć przeciwnika. Sandra Lee mówiła powoli i spokojnie, ale zawsze była niesamowicie skupiona. Nie bała się podjęcia ryzyka, a Emily uważała, że dziewczyna przeszłaby przez ogień, gdyby dzięki temu mogła wykonać zadanie.

      – Nie znam Zavareei, a Skiffington jest NZP – zauważyła ostro Emily, nieco ostrzej, niż zamierzała. W głębi duszy słyszała tylko wrzask, że czas ucieka. Musiała ruszać!

      – Kara Zavareei to energiczna dziewczyna, która potrafi zmotywować swoich ludzi do działania – odparł ze spokojem Brill. – A Skiffington stoi dziesięć stóp za tobą i wygląda na całkiem żywego. Jeżeli będziemy musieli przebijać się przez obronę wroga na moście, jego pluton powinnaś puścić jako pierwszy.

      Emily odwróciła się powoli. Grant Skiffington rzeczywiście tam stał i z nonszalanckim uśmiechem gryzł batona z racji żywnościowej.

      – Sierżant powiedział, że mogę dokończyć manewry pod twoim dowództwem – wyjaśnił swoje zmartwychwstanie. – I mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, ale wziąłem twoją rację. Od śniadania nie miałem nic w ustach.

      Skoro problem personelu został rozwiązany, Emily skupiła się na logistyce. Największy problem Niebieskich był ewidentny. Nawet gdy rozdysponowano dodatkowe „magazynki”, nadal dwunastu żołnierzy nie miało zasilaczy do swoich karabinów, a większości pozostało energii tylko na kilka strzałów – wyczerpali zapas podczas ćwiczeń strzeleckich. Emily musiała myśleć szybko. Wreszcie pożyczyła pomysł Hirama Brilla i wywołała czterech najszybszych długodystansowców. Kiedy wystąpili, odciągnęła ich na stronę.

      – Jesteśmy około cztery mile od obozu – oznajmiła. – Podjedziecie ciężarówkami jeszcze milę naprzód, dzięki temu znajdziecie się trochę bliżej obozu. Zostawcie tam samochody, na wypadek gdyby Kompania Czerwonych zastawiła więcej pułapek, potem podejdźcie do obozu i tam wybłagajcie, pożyczcie albo ukradnijcie wszystkie zasilacze do broni, jakie uda się wam znaleźć. I polowe racje żywnościowe. Nie przeładujcie jednak plecaków, bo musicie do nas potem dołączyć. Wróćcie inną trasą i nie zbliżajcie się do ciężarówek. I niech wróg was nie zobaczy.

      Pokazała im na mapie, którędy zamierza prowadzić resztę kompanii, przekazała jedną z radiostacji i ustaliła hasła na wypadek, gdyby Czerwoni lub Zieloni podsłuchiwali częstotliwość przydzieloną Niebieskim.

      Gdy tylko biegacze wyruszyli, Emily zebrała resztę kompanii.

      – Słuchajcie! – podniosła głos. Wiedziała, że niezbyt dobrze ją słychać. We własnych uszach Emily zabrzmiało to jak pisk dziesięciolatki. Uniosła mapę. – Ruszymy pieszo przez bagna i te wzgórza. To jakieś dwadzieścia mil, może więcej. Trudny teren, więc marsz będzie powolny, ale powinniśmy dotrzeć do mostu Killarney z dużym zapasem czasu. Najważniejsze, żebyśmy pozostali niewidoczni. Jeżeli uda się nam dojść niepostrzeżenie, zyskamy ogromną przewagę. Czerwoni i Zieloni na pewno wyślą jakieś patrole, ale założę się, że większość ich sił albo czai się przy moście, albo siedzi w zasadzkach przy drodze nad rzeką. – Emily urwała, aby nabrać tchu. Żołnierze z Kompanii Niebieskich patrzyli na nią wyczekująco.

      „Oby mi się udało jak najmniej spieprzyć” – pomyślała.

      – Wysłałam biegaczy po więcej jedzenia i amunicji. Przy odrobinie szczęścia dołączą do nas za cztery, pięć godzin. Na razie niech wszyscy się napiją i coś zjedzą. Jeżeli ktoś ma manierkę z wodą, niech się podzieli z kimś, kto nie ma. Uzupełniajcie wodę za każdym razem, gdy będziemy mijać jakiś strumień. Wyruszamy za dziesięć minut.

      Potem Emily zebrała dowódców plutonów. Brill rozwinął na ziemi swoją mapę, na której wskazała wzgórze wznoszące się tuż przy moście.

      – Nazwałam tę górę Słonecznik. Na miejscu dowódcy Zielonych i Czerwonych ustawiłabym na szczycie obserwatorów z lornetkami, mają stamtąd dobry widok na drogę przy rzece i na najbliższą okolicę. Do zachodu słońca musimy pozostać pod osłoną drzew, poza otwartym terenem. Przeciwnik na pewno go patroluje. Jeżeli mamy zaatakować most, będziemy musieli najpierw zdobyć Słonecznik.

      Omówili najlepszą trasę, zdecydowali, że najkorzystniej będzie przejść między dwoma mokradłami, a potem przekraść się do wąwozu w pobliżu Słonecznika. Emily wysłała zwiadowców uzbrojonych w lornetki i radio. Ostrzegła, aby zachowali ciszę w eterze, chyba że zdarzy się coś naprawdę nieprzewidzianego. Próbowała się też połączyć z Kompanią Złotych, ale bez skutku. Kiedy Kompania Niebieskich wyruszyła w drogę, Emily zerknęła na zegarek. Konwój Złotych powinien znaleźć się przy Czterech Drogach za niecałe dwadzieścia jeden godzin.

      Dzień był upalny. O wiele bardziej gorący, niż Emily się spodziewała. Woda na pewno okaże się największym problemem podczas marszu. Kompania minęła dwa koryta wyschniętych strumieni, gdy dotarli w pobliże mokradeł. Nawet bagna cofały się przed słońcem w środku lata, pozostawiając jedynie duże połacie spękanego, wysuszonego na kamień błota. Ludzie pocili się mocno, a wody, której i tak mieli niewiele, ubywało coraz szybciej. Kompania przekradła się między mokradłami, a potem skręciła na północ. W oddali na zachodzie dostrzegli wzgórze, które Emily ochrzciła mianem Motylka. Za nim wzdłuż rzeki wiodła droga. Dziewczyna znowu próbowała skontaktować się z Kompanią Złotych. Na próżno. Gdzieś z przodu znajdował się Słonecznik i most Killarney.

      Pięć godzin później, gdy Niebiescy przekradali się przez sosnowy zagajnik, wrócił jeden ze zwiadowców, zdyszany i zarumieniony po biegu. Zameldował o patrolu wroga milę dalej, na otwartym terenie przed lasem.

      – Możemy ich załatwić – ucieszył się Skiffington. – Zastawimy pułapkę i zanim się obejrzą, już będzie po nich.

      Wyglądał na podnieconego perspektywą starcia.

      – Nasz cel jest na moście. – Emily stanowczo pokręciła głową. – Dopóki wróg nie wie, gdzie jesteśmy, mamy szansę. Wystarczy, że ten patrol powiadomi o nas resztę, a zostaniemy otoczeni przez przeważające siły.

      Usiedli i poczekali półtorej godziny, aż patrol opuści okolicę. Skiffington burzył się i narzekał pod nosem na brak działania. Emily jednak cieszyła się z postoju, mogła trochę odpocząć. Woda prawie się skończyła, większość Niebieskich męczyło prag-nienie. Pozostało im co najmniej dziesięć mil marszu, a Emily nie była pewna, czy uda się wszystkich doprowadzić do celu.

      Jednak los im tym razem sprzyjał. Podczas przymusowego postoju dołączyli biegacze, wysłani po zaopatrzenie. Nieśli plecaki wypchane zasilaczami i jedzeniem. Ledwie zrzucili bagaż, zmordowani zalegli na ziemi.

      Emily otworzyła jeden z plecaków. Wysypały się zasilacze do broni. W drugim plecaku

Скачать книгу