Скачать книгу

To jedyny most, którym mogę przejechać przez rzekę, nie?

      Emily wyszczerzyła się w uśmiechu. Miała rację.

      „Kaelin, ty wredny sukinsynu”.

      – Dobra, Rafael. Chcę, żebyś przejechał trzy mile, a potem się zatrzymał. Rozumiesz? Trzy mile, potem stop. Ach, i powiedz mi jeszcze, czy któraś z twoich ciężarówek ma wyciągarkę?

      Zostawiła Skiffingtona i Kimballa z plutonami i dokładnymi rozkazami, żeby czekali na sygnał do ataku.

      – Gdy tylko ruszycie, będziecie musieli zająć przeciwnika przynajmniej na trzy godziny. – Posłała twarde spojrzenie Skiffingtonowi. – I żadnych bohaterskich szarż, Skiff, jasne? Jeżeli pozwolisz, żeby wróg wybił ci ludzi do nogi, będzie mógł też bez trudu załatwić pluton Kimballa, a wtedy pomyśl, co może się stać z resztą kompanii. Musisz odwracać ich uwagę przez trzy godziny.

      Skiffington odpowiedział bezczelnym uśmiechem.

      – Nie martw się, Tuttle. „Rozsądek” to moje drugie imię, a „czujność” to nazwisko.

      – Skopię ci tyłek, jeśli zawalisz, Skiffington – ostrzegła Cookie.

      ***

      Ostrożnie, tak, aby na moście nikt ich nie zauważył, Emily poprowadziła resztę Kompanii Niebieskich do drogi nad rzeką. Pluton Cookie porzucił większość ekwipunku i wysforował się naprzód, żeby znaleźć miejsce dogodne do przeprawy dla ciężarówek i wypatrując samego konwoju. Podczas marszu Brill podał Emily kartkę wyrwaną z notesu.

      – Lista wszystkich z naszych trzech plutonów, którzy mają jakieś doświadczenia z inżynierią i mechaniką. Będziemy ich potrzebować podczas przeprawy.

      ***

      Na moście dowódca Kompanii Zielonych nerwowo zerknął na zegarek. Gdzie ten cholerny konwój? Wiedział, że przeciwnicy przedarli się przez zasadzki, bo reszta tych, którzy przeżyli starcia, zdążyła już wrócić na most. Spojrzał na dowódcę Czerwonych.

      – Nie podoba mi się to opóźnienie – stwierdził zaniepokojony. – Konwój powinien już dawno tu być. Coś knują. Trzeba wysłać więcej patroli…

      Dowodząca Czerwonymi ziewnęła.

      – Spokojnie. Obsadziliśmy wzgórze i most. Konwój, żeby dotrzeć do celu, musi tutaj przejechać na drugi brzeg rzeki. Więc nie denerwuj się, tylko czekaj, zaraz do nas dotrą. – Spojrzała na zegarek. – Zostały im trzy godziny.

      Dowódca Zielonych włączył radio.

      – Tu Messina z mostu, meldujcie wyniki obserwacji. Natrafiliście na coś?

      Na szczycie wzgórza nazwanego Słonecznikiem Kimball podniósł kilka kamyków i zaczął nimi potrząsać w dłoni, wytwarzając głośny chrzęst. Dopiero wtedy włączył radio, zabrane zwiadowcom z Kompanii Czerwonych.

      – Nic do zameldowania – odpowiedział. Miał nadzieję, że chrzęst w tle odpowiednio zamaskuje jego głos.

      – Widzisz? – ziewnęła dowodząca Czerwonych. – Gdyby wróg znalazł się o dwie mile stąd, zwiad by go wypatrzył.

      ***

      Spocona Emily uścisnęła dłoń Rafaelowi Eitanowi.

      – Bardzo się cieszę, że cię widzę! – oznajmiła radośnie.

      Eitan był młodzieńcem średniej budowy, szerokim w barkach, z gęstymi, ciemnymi wąsami. Uśmiechnął się w odpowiedzi i skinął głową.

      – Wzajemnie. To był długi dzień, co?

      Po akcencie Emily poznała, że pochodził z Azylu. Mundur miał podarty i brudny. Chyba spędził więcej czasu, tarzając się w pyle, niż za kierownicą.

      Kątem oka dostrzegła, że do sierżanta Kaelina dołączył instruktor Johnson, który zsunął się z pobliskiego drzewa. Obaj żołnierze odeszli na bok i zaczęli cicho rozmawiać. Johnson zerknął na zegarek, a potem wzruszył ramionami.

      Zabrzęczało radio. Kara Zavareei podbiegła do Emily.

      – Nasze patrole na flance meldują, że wszystko gotowe.

      – Jak daleko mają do mostu? – zainteresował się Eitan.

      – Zapomnij o moście – odparła Emily. – Przeprawimy ciężarówki przez rzekę tuż za tamtym pasem drzew. Znaleźliśmy mieliznę, rzeka ma tam tylko trzy stopy głębokości.

      Nie wspomniała, że wzmiankowany bród kończył się stromo trzydzieści stóp od brzegu, a woda na ostatnim odcinku była głęboka i wzburzona.

      „Wszystko w swoim czasie”.

      Eitan chyba nie całkiem wierzył w to, co usłyszał, ale miał dość wyczucia, żeby nie wyrażać wątpliwości na głos. Za to Emily nie powstrzymała swojej ciekawości.

      – A właściwie co za ładunek przewozicie?

      Eitan wzruszył ramionami.

      – Pudła. Po jednym w każdej ciężarówce. Nie mam pojęcia, co w nich jest.

      Emily poszła za nim na tyły samochodu. Eitan uniósł klapę brezentu. Na pace leżały rozrzucone narzędzia, łomy, zwój liny, a także drewniana skrzynia mniej więcej w rozmiarze dwie na dwie na dwie stopy. Kobieta wskoczyła do ciężarówki i na próbę pchnęła skrzynię. Ciężka, ale dwóch ludzi mogłoby ją udźwignąć bez większego problemu. Emily przyjrzała się zatem narzędziom.

      – Po co ci to? – zapytała.

      – Zdaje się, że tymi ciężarówkami jeździły oddziały naziemne, gdy oczyszczały teren z zarośli i drzew przy Camp Gettysburg – stwierdził Eitan, a potem zmarszczył brwi. – Nie musimy się pośpieszyć?

      Emily przytaknęła, ale wzrok wciąż wbijała w narzędzia.

      – Czy to znaczy, że macie siekiery?

      Eitan pomyślał chwilę.

      – Tak, na trzeciej ciężarówce. Może pół tuzina. I kilka pił.

      Emily aż klasnęła z radości, czym zaskoczyła dowódcę konwoju. Zeskoczyła z paki i zaczęła wykrzykiwać rozkazy.

      – Nie ma czasu! Ruszać tyłki!

      ***

      Na moście jeden z żołnierzy wskazał na zakole rzeki.

      – Widzisz to? Tuż za tamtym dużym głazem. To jest przód ciężarówki!

      Dowódca Zielonych uniósł lornetkę i poprawił ostrość. Na Boga, rzeczywiście, to był przód ciężarówki! Oddziały Złotych nareszcie dotarły. Zerknął na zegarek. Za późno, cholera, o wiele za późno. Niebieskim i Złotym zostało mniej niż dwie godziny na dotarcie do Czterech Dróg. Dowódca przyjrzał się bunkrom na moście. Przypominały trzy przyczajone, garbate trolle.

      Nie ma szans, aby konwój się przez nie przedarł, pomyślał z satysfakcją, a potem znowu podniósł lornetkę.

      Tylko dlaczego Złoci nie atakowali?

      Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, ośmiu ludzi spośród obrońców mostu wrzasnęło i upadło. Ich ramiona i nogi rozbłysły na pomarańczowo. Dwóch innych po prostu stało, jakby nie pojmowali, że właśnie zostali NZP.

      – Cholera, gdzie jest wróg? – krzyknął ktoś. – Nie widzę, gdzie jest!

      – Na wzgórzu! Snajperzy na wzgórzu!

      Dowódca Zielonych skoczył pod osłonę jednego z bunkrów, żeby zejść z linii ognia. Znowu padły strzały, a dwóch ludzi w pobliżu zaczęło migotać na pomarańczowo.

Скачать книгу