Скачать книгу

nie kryje się ze swoją przeszłością i ma do siebie zdrowy dystans, często z tego żartując. Cieszę się, że nie muszę chodzić przy nim na paluszkach.

      – Tak, do kitu, jak mówisz. – Puszcza do mnie oko. – Byłem niegdyś duszą towarzystwa, ale jestem tu najstarszy, więc równie dobrze mógłbym już być duchem. Miller i Gibson są jednak pod telefonem, więc dotrzymują mi kroku w raczeniu się soczkami dla dzieci. Chociaż Martin przygotował dla nich Shirley Temple.

      – Nie ma nic złego w dobrej Shirley Temple. Oczywiście z dodatkową wisienką.

      Doktor Pearce zgarnia koreczek serowy z mojego talerza.

      – Dziewczyno, właśnie skradłaś mi serce.

      – Bardzo podoba mi się ten dom. – Wzdycham, zerkając na karmniki dla ptaków w pobliżu białego ogrodzenia.

      – W rzeczy samej. To chyba najlepsza dzielnica w tym mieście. Mieszkałem niegdyś o tam. – Wskazuje na dom z niebieskim dachem po drugiej stronie płotu.

      – Byliście sąsiadami?

      – Tak, aż do śmierci żony. Potem mieszkanie tutaj mnie przerosło. Sprzedałem posiadłość w jeden dzień. Gość stwierdził, że kupuje, choć nawet nie zajrzał do środka.

      – Poważnie? Wariat.

      – Też tak myślałem. Zobaczył ogród mojej żony, grządki pełne czarnej ziemi i szklarnię na tyłach. Tyle mu wystarczyło.

      – Marzenie ogrodnika. – Wrzucam do ust kolejne winogrono.

      – A oto on.

      Wyciągam szyję, by wyjrzeć przez rząd karmników dla ptaków.

      – Martin mówi, że co wieczór spędza tam wiele godzin. Moja żona też tak robiła. Uważała, że ogród ma terapeutyczną moc. Grzebanie w ziemi wydaje się oczyszczać umysł. Mawiała, że się w ten sposób relaksowała.

      – Rozumiem to. W ten sam sposób działa na mnie muzyka. – Zerkam na mężczyznę w ciemnych jeansach i szarej koszulce z długimi rękawami, które są jednak podwinięte. Na dłoniach ma zielone ogrodnicze rękawiczki.

      Plewi chwasty, nisko pochylony.

      Nie potrafię powstrzymać uśmiechu, gdy mężczyzna o kruczoczarnych włosach obraca się, by wrzucić chwasty do białego wiaderka, dzięki czemu widzę jego twarz.

      – Pan Hopkins – szepczę.

      – Słucham? – pyta doktor Pearce.

      Kręcę powoli głową.

      – Nic. Pospaceruję po posiadłości. Zaraz wrócę.

      – Niedługo zacznie się degustacja.

      Kiwam głową.

      – Jeśli nie wrócę, proszę przekazać Abigail, by zaczynała beze mnie. I tak nie jestem koneserką wina. – Odstawiam talerz na wysoki stolik i idę do bramki w białym płocie, znajdującej się za karmnikami dla ptaków.

      Flint nadal wyrywa chwasty, pochylony do mnie tyłem. Ogród wygląda niesamowicie. Wiele grządek jest pustych, zapewne usunął z nich letnie rośliny, ale wciąż widzę rzędy dyń, kabaczków i różne rodzaje sałat.

      – Przestajesz kiedykolwiek nucić?

      Zamieram. Nie odwraca się, wciąż plewiąc grządkę.

      – Nie zdawałam sobie sprawy, że to robię.

      – Dlaczego mnie to nie dziwi? – Parska śmiechem.

      – A dlaczego nie dziwi cię to, że stoję w twoim ogrodzie?

      – Pracujesz w tym samym szpitalu, co Abigail Hamilton. Zapewne pijesz wino, a sąsiadka zaplanowała na dzisiejszy wieczór degustację.

      – Nie zaprosiła cię?

      – Nie piję wina.

      – Nie wszyscy zaproszeni je piją. To raczej spotkanie towarzyskie.

      Wciąż się do mnie nie odwraca.

      – Nie jestem towarzyski.

      Śmieję się.

      – Dlaczego mnie to wcale nie dziwi? – Naprawdę, jednak widok Flinta Hopkinsa bez garnituru jest sporym zaskoczeniem. – Nie mam pojęcia, co zrobić z tym twoim wizerunkiem w jeansach i koszulce. Wyobrażałam sobie, że nawet śpisz w garniturze.

      Siada na piętach i obraca ku mnie głowę, ciemne oczy dokonują pełnej inspekcji mojego ciała.

      – A ja nie mam pojęcia, co zrobić z wiedzą, że wyobrażasz mnie sobie w łóżku.

      Drżę. Jest chłodno… a jednocześnie zaskakująco gorąco.

      Przez dłuższą chwilę wpatrujemy się sobie w oczy. Odwracam wzrok i spoglądam na kamienną ścieżkę pomiędzy grządkami.

      – Co robi Harrison?

      – Poszedł do kolegi na film.

      – Brakowało mi go dziś.

      Cisza.

      Nie potrafię tego pojąć. Flint jest ogrodnikiem. Ciężko jest mnie zaskoczyć, ale to dosłownie powala mnie na kolana. Pod garniturem ma dobrze umięśnione ciało, które jest o wiele lepiej widoczne w koszulce. Bez marynarki widać przebłyski jego prawdziwej, nie tak ostrej osoby. Jest coś niezwykłego w widoku czegoś znajomego w zupełnie nowym świetle. Zawsze miałam takie odczucia, jeśli chodziło o muzykę. Istnieją dwadzieścia cztery klawisze o unikalnej barwie, choć jestem pewna, że dzięki nim można stworzyć o wiele więcej niż za pomocą trzydziestu dwóch liter alfabetu.

      – Znów nucisz.

      Odwracam się do niego z powrotem.

      – Przepraszam. Nie lubisz nucenia?

      Wstaje i wrzuca chwasty do wiaderka.

      – Będą cię szukać.

      Uśmiecham się na tę próbę pozbycia się mnie. Podchodzę do niego powoli. Sztywnieje, zupełnie jak się tego spodziewałam. Jego nozdrza falują, a oddech nieco się pogłębia, ale mężczyzna się nie odsuwa.

      – Powiedziałam, by zaczynali beze mnie.

      Flint wpatruje się w moje ręce. Podwijam jego prawy rękaw, który do tej pory był niżej niż lewy. Muskam przy tym opuszkami palców jego ciepłą skórę.

      – Co robisz? – pyta szeptem, jakby odczuwał ból.

      – Podwijam ci rękaw.

      – Na twoim miejscu trzymałbym się z daleka.

      Zerkam w górę.

      – Gryziesz?

      Parokrotnie zaciska usta, nim się rozluźnia, przesuwając językiem po dolnej wardze.

      – Masz białą koszulę.

      Uśmiecham się i odsuwam.

      – Harrison ma wielki muzyczny talent. Wiedziałeś o tym?

      Kiwa krótko głową.

      – A mimo to mówił, że nie chodzi na żadne lekcje.

      – Grał na fortepianie i… – urywa w połowie zdania, jakby się pogubił.

      – I? – Przechylam głowę na bok.

      Flint odwraca wzrok i wzdycha.

      – I tańczył.

      – Był dobrym tancerzem?

      – Chyba tak.

      – Chcesz, żeby grał w futbol.

      – Nie.

      – Nie? – Odchylam nieznacznie

Скачать книгу