ТОП просматриваемых книг сайта:
Pan Perfekcyjny. Jewel E. Ann
Читать онлайн.Название Pan Perfekcyjny
Год выпуска 0
isbn 978-83-8075-567-3
Автор произведения Jewel E. Ann
Жанр Любовно-фантастические романы
Издательство OSDW Azymut
Tuli go do piersi, głaszcząc po głowie.
– Co robisz? Prawie zabiłeś Mozarta.
– Mozarta? – Z głośnym brzękiem rzucam patelnię na blat. – Wyjaśnij mi to i to natychmiast!
Harrison krzywi się z powodu hałasu.
– Skąd, do cholery, wziąłeś to coś?
– Wolfgang Amadeusz Mozart jest szczurem dumbo, a nie „tym czymś”. Widzisz, że jego uszy są większe i bardziej okrągłe? Jak u słonika Dumbo. Podoba mi się jego biała głowa i szare ciało. Elle mówi, że jest przyjazny i ma wspaniałą osobowość.
Mam do syna świętą cierpliwość. Kocham go. Słucham wnikliwych opisów ostatnich pasji. Dzięki niemu jestem ekspertem w dziedzinach, które nigdy mnie nie interesowały, ale to już przesada. Nie zgodziłem się na rybkę. Nie ma więc mowy, bym pozwolił na hodowanie w domu pieprzonego szczura.
Odwołuję wcześniejsze stwierdzenie, Ellen naprawdę jest zmorą mojej egzystencji.
– Możesz zacząć płakać i tupać, ale odpowiedź brzmi „nie”. Nie możesz tego zatrzymać.
– Jego. – Znów przewraca oczami. – I nie mówiłem, że chcę. Elle miała go dziś ze sobą i powiedziała, że może czasami mógłbym go zabrać do siebie.
– Może? Czasami? – Biorę się pod boki i pochylam, by spojrzeć synowi w oczy. – Powiedziała, że możesz wziąć go dziś do siebie?
Wzrusza ramionami, głaszcząc małego szkodnika.
– To proste pytanie.
– Nie wiem. Powiedziała, że może mógłbym go czasami zabrać do siebie, na co powiedziałem, że chciałbym, po czym wsadziłem go do futerału na gitarę, ale przyszedłeś. Bawiłem się z nim w aucie, gdy na ciebie czekałem, po czym włożyłem go do plecaka, kiedy wyszedłeś z budynku.
– Wie, że go masz?
Kolejne wzruszenie ramion.
Szarpię kilkakrotnie za krawat, aż w końcu go rozwiązuję. Rozpinam górny guzik koszuli. Nie jestem dziś w nastroju na takie rzeczy.
– Włóż to do pudełka. Odwiozę to pani Rodgers, gdy będziesz odrabiał lekcje.
– Umrze zamknięty w plastiku.
Biorę papierową torbę po zakupach i przytrzymuję ją otwartą. Harrison patrzy na nią przez chwilę, nim spogląda w moją pełną zniecierpliwienia twarz. Wkłada gryzonia do torby, więc zwijam jej górną część.
– Co, jeśli nie będzie miał wystarczająco dużo powietrza? Cały czas miałem uchylony zamek w plecaku.
Widelcem z jego szkolnego zestawu robię dziurki w górnej części torby.
– Rety! Mogłeś go zabić!
– Nie mam dziś na tyle szczęścia, Harrisonie. A teraz… nie otwieraj drzwi. Zostań w swoim pokoju i weź się za odrabianie zadania. Niedługo wrócę.
Posyła mi swoje zwyczajowe spojrzenie, obraca się i człapie do siebie.
Zastanawiam się, czy nie potrząsnąć torebką, by drapanie na dnie ustało, ale nie jestem aż takim potworem – przynajmniej już nie.
ROZDZIAŁ 4
Zachowaj spokój. On gdzieś tu jest. Nieważne, że przez ostatnią godzinę przeszukiwałam budynek i nigdzie nie znalazłam Mozarta. Nieważne, że istnieje tu pierdylion zakamarków, w które mógłby wcisnąć swoje małe ciałko. Nie myślę nawet o pułapkach na myszy i trutkach na szczury. Znajdzie się.
Zachowaj spokój.
– Mozarcie?! – wołam przez lobby, gdy ostatnia osoba opuszcza budynek, krzywiąc się z odrazą i niezbyt szczerze życząc mi powodzenia. Ludzie zachowują się dziwnie, jeśli chodzi o szczury hodowlane – to mocno niedoceniane zwierzaki.
Spokojnie. Nie płacz.
Odzywa się mój telefon.
– Ellen. – Próbuję brzmieć wesoło, choć łzy napływają mi do oczu.
– Pani Rodgers?
Trzymam telefon przed twarzą, wpatrując się w nieznany numer, nim przykładam go z powrotem do ucha.
– Tak.
– Gdzie pani jest?
Teraz to po prostu straszne. Głos jest znajomy, ale okropny.
– Kto mówi?
– Hopkins.
Wzdycham, słysząc chłód w jego głosie, pomimo tego, że ilekroć każe zwracać się do siebie formalnie, chce mi się śmiać, i tego, że zaraz się rozbeczę, bo zaginęło moje dzieciątko.
– Flint, mogę oddzwonić? Robię… coś bardzo ważnego.
– Jasne, pani Rodgers, proszę dokończyć swoje ważne sprawy, a ja pojeżdżę sobie autem wkoło, niańcząc pani szczura, ponieważ naprawdę nie mam nic lepszego do roboty.
– Mozart? Masz Mozarta? – No i szlag trafia moje opanowanie. Pieprzyć spokój. Zamykam oczy i kręcę głową.
– Zacznijmy raz jeszcze, bo nie mam za wiele czasu. Gdzie pani jest?
– W moim… eee… to znaczy w twoim budynku – mówię.
– Będę tam za pięć minut. Nie zamierzam do niego wchodzić. Nawet nie zatrzymam auta. Ma pani zwinne ręce, pani Rodgers?
– Nawet się nie waż…
Patrzę na ekran. Rozłączył się. Gnojek się rozłączył, grożąc uprzednio, że wyrzuci Mozarta przez okno.
Biegnę po schodach, porywam torbę podróżną szczurka, zamykam gabinet i zbiegam na dół. Choć wieczór jest chłodny, tracę dech, gdy popycham główne drzwi budynku, zdesperowana, by dopaść Flinta, gdy tylko wjedzie na parking. Chwilę później zza rogu wyłania się elegancki czarny SUV. Biegnę w jego kierunku, ponieważ według swojej wcześniejszej zapowiedzi, mężczyzna opuszcza szybę i wyciąga rękę z papierową szarą torebką.
Nie ma mowy! Nie mógł wsadzić mojego dzieciątka do czegoś takiego. Jak przystało na dobrą matkę, wbiegam przed maskę i wymachując rękami, krzyczę:
– Stój!
Zatrzymuje się na chwilę przed tym zanim udałoby mu się mnie przejechać.
– Zwariowała pani? – Wysiada i zerka na dwucentymetrową przerwę pomiędzy moimi kolanami a zderzakiem.
Wyrywam mu z ręki papierową torebkę i uwalniam z niej Mozarta, po czym przyciskam nos do jego miękkiego futerka.
Flint kręci głową.
– Nieważne. I tak znam już odpowiedź. – Odchodzi, by wsiąść za kierownicę.
– Harry go wziął?
Flint odwraca się i posyła mi znaczące spojrzenie.
– Nie złość się na niego. Powiedziałam, że może to zrobić. Nie omówiliśmy tylko tego, kiedy miałoby to mieć miejsce.
– Kiedy? Uważa pani, że powinna rozmawiać z moim synem, kiedy byłaby najlepsza pora, by wysłać go do mojego domu ze szczurem?
Rety! Ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna jest bardzo seksowny, gdy tak się wkurza.
– Jesteś na mnie zły. Ale to nic. Wezmę na siebie winę, jeśli obiecasz, że nie będziesz się wściekał na Harry’ego.
Mruga