Скачать книгу

Chamsi! – krzyknęła przestraszona Ekru, w panice się rozglądając za dzieckiem. – Maleństwo, moje kochanie…

      – Ta da! – W akwarium się pojawiła raptem Lazur z syrenką w ramionach. Przy czym syrenie dziecko miało już komplet łusek na pleckach.

      – Przeraziłaś mnie… tym zniknięciem – wystękała pani Ekros, patrząc w osłupieniu na ulotną kobietę. Ta poprawiła na karku zsuwającą się jej głowę. Uleciała z pojemnika z wodą, po czym zawisła nad podłogą. W tym czasie Ekru przystąpiła do głaskania dziecka. – Moja córeczka… – się roztkliwiała. Gdy naraz, niczym Ekronica Starsza, się zmarszczyła na twarzy. – Te nowe łuski na plecach. One mają… różne barwy.

      – W sumie siedem.

      – Z jakiego powodu… coś takiego?

      – Lazur nie mogła znaleźć innych łusek.

      – Cóż…

      – To Lazur już zniknie. I pamiętaj o pracy dla kasztanowego mężczyzny. Nazywa się Tabak!

      – Będę pamiętać. Choć nie wiem po co, skoro niebawem wszyscy mamy… umrzeć.

      – W niezmierzonej przestrzeni nic nie jest ostatecznie przesądzone, nic. Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha!

      – To nie jest zabawne… – Ekru z mieszanymi uczuciami słuchała eterycznej kobiety. Z podobnymi odczuciami się przyglądała nowej łusce Chamsi. Stwierdziła, że kolorystycznie syrenka się bardzo upodobniła do syna Soplicy. W kontekście barw rzeczywiście byłaby z tej dwójki teraz dobrana para.

      Już chciała zapytać o Ślepawkę, jak coraz powszechniej nazywano chłopczyka drugiej pani Ekros, ale się okazało, że Lazur rzeczywiście zniknęła. Choć nie jej nagle upiorny głos…

      – Pamiętaj o pracy dla kasztanowego mężczyzny! On jest na targu. Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha!

      – Ekru pamięta. Ekru pójdzie go nająć – odparła syrenia matka, naśladując styl wypowiedzi niedawnego gościa. Ucałowała w czółko Chamsi, po czym ociężale ruszyła do wyjścia z dziecięcego pokoiku. Z zatrudnieniem nowego pracownika postanowiła bowiem nie zwlekać.

      *

      Tabak siedział na targu w towarzystwie Miedzianego. Stwierdził, że wokół zebrało się już dostatecznie dużo białoszarych gapiów gotowych podziwiać jego lalkarskie popisy.

      Popatrzył w okolice swych stóp na siedem pacynek w postaci różnobarwnych sióstr krwi, jakie jego kompan ukradł w Oazie Sfinksa. Wybrał szarą. Mrugnął jeszcze okiem do Miedzianego i machając w powietrzu kukiełką, zawadiacko wyrecytował:

      Jestem sobie siostra Srebrna

      Ta mniejsza, Alabaster krewna

      Smoka mam odlotowego

      Siostrą jestem też Nienazwanego

      Za to brata mam wielobarwnego

      Czy przeze mnie kochanego?

      Nie wiem, bom z nienawiści stworzona

      Z negatywności jak z gliny ulepiona

      Dajmy na to zawiść czuję

      Kiedy wielką księżną obserwuję

      Tak wspaniałą ma ptaszarnię

      Prawdziwą wieści wylęgarnię

      Aż przeżywam z zazdrości męczarnię

      Założyłabym konkurencyjne terrarium

      Ale stać mnie tylko na akwarium

      Trzymam je w zamku na szarej północy

      Stamtąd wystrzeliwuję rybki jak z procy

      Płyńcie, płyńcie moje milusińskie!

      Dostojne mureny, czy też karpie świńskie!

      Zgłębiajcie wszystkie akweny!

      I powróćcie do na wpół syreny!

      Rybią mową do łuski mej przemówcie

      Tylko złego nic na księcia mi nie mówcie!

      Tego, który od śmierci mnie wyratuje

      Chyba że Wichrzyciel szyki mu popsuje

      Wskrześ czarną, czarną, Czarną!

      Jednołapiastą demonicę moralną!

      Taką, której od miłości świecą nawet zmroczne kości

      Uczucie to do dzieci i Brunatnej jest skierowane

      Przez co pewna Ekru ma… przerąbane

      Tabak zakończył swe oratorskie popisy oparte na informacjach na temat legendarnych sióstr, jakie ostatnio przekazała mu Lazur. Swoją drogą straszna plotkara, bo nawijała mu o rodzeństwie jak najęta przez całą przestrzenną podróż aż do Ekros. Chociaż obecnie mógł dzięki temu wśród białoszarego pospólstwa z przewagą bieli brylować siostrzaną wiedzą.

      Ciekaw był, jak w zaprezentowanej formie owa wiedza zostanie przyjęta. W tym celu ponownie mrugnął do Miedzianego. Ten zdjął z głowy brunatną czapkę, ponoć podarek od brunatnej kochanki, i nastawiał ją kolejno do widzów.

      Z przyklejonym do twarzy uśmiechem de Bruton się spodziewał alabastrowych kryształów wędrujących do czapki. Ewentualnie srebrnej biżuterii. W to miejsce do nakrycia głowy posłana została wiązka szarej i do kompletu białej flegmy. To było całe dobrodziejstwo sprezentowane przez publikę za zaprezentowany jej spektakl. Skonsternowany Tabak doszedł do wniosku, że bilety na artystyczne pokazy powinny w Ekros zdecydowanie podrożeć.

      Naraz doszły go z boku niespieszne oklaski. Odwrócił w tym kierunku głowę. Dostrzegł otyłą kobietę o alabastrowej karnacji i ubraną w wykwintną tunikę o nieskazitelnej bieli.

      Usatysfakcjonowany, że ktoś na poziomie docenił jego teatrzyk, się ukłonił uniżenie. Jednak zrzedła mu mina, gdy podziwiająca go postać podeszła do niego i markotnie się przedstawiła:

      – W jaśniejącym blasku słońca i księżyca wita cię pani tego miasta, Ekru. Ta, która ma według ciebie… przerąbane.

      – Ale… eee.

      – Nie minąłeś się z prawdą, niestety. A zwiesz się Tabak, czy tak?

      – We własnej osobie hrabia Tabak de Bruton. Z tych Brutonów. – Kasztanowy mężczyzna dumnie wypiął tors.

      – Może być i hrabia – burknęła Ekru. – Zainteresowany nową robotą? Czy dalej zamierzasz straszyć opowieściami i lalkami ludność miasta na targu?

      – Chyba… zainteresowany. – Tabak spojrzał ukradkiem na Miedzianego. Ten zatarł ręce.

      – Co umiesz robić?

      – Pomyślmy… – De Bruton przybrał inteligencką minę. – Jestem autorem cykli artykułów na temat transgenicznej mobilności spółek kapitałowych. Dzięki wykształceniu oraz nabytemu doświadczeniu świetnie się sprawdzam jako makler giełdowy, negocjator kontraktów czy pośrednik w kwestii zakupu i sprzedaży. Nie obca jest mi bankowość, w lichwiarstwie wręcz bryluję. Ponadto oferuję kreatywną księgowość, prowadzenie aukcji czy konferansjerę. Ostatecznie jestem też… zaawansowanym hochsztaplerem. – Po wyliczeniu litanii swych zdolności Tabak zastygł w oczekiwaniu na pełne uznania słowa. Szczególnie wychwalające jego wielkomiejskie zdolności rodem z wielkiej finansjery, bo oferowane na białej i zapyziałej północy. Zamiast tego usłyszał:

      – Umiesz zamiatać śnieg?

      Kolejny już raz srodze niedoceniony popatrzył na Miedzianego. Ten ochoczo skinął mu głową, którą niefrasobliwie nakrył sobie oplutą czapką. W czasie, kiedy kasztanowy chłopak czyścił sobie fryzurę z flegmy, de Bruton grobowym tonem odparł:

      – Mogę poodgarniać śnieg.

Скачать книгу