Скачать книгу

dobrze?

      – Niech spojrzę. Jeszcze trochę… Tak, kąt nachylenia pleców w ukłonie przy zgiętych kolanach jest już odpowiedni, aby łaskawie wysłuchała was Najjaśniejsza Jasność. Zatem… z czym przybywacie mieszkańcy Wielkiej Puszczy?

      Czyniąc to cierpiętniczo z powodu niewygodnej pozycji, odpowiedzi udzieliła Hipciokryzja:

      – Pomni wspólnego przelania braterskiej i siostrzanej krwi pod białą górą liczymy na polubowne załatwienie drażliwej kwestii.

      – Jakaż to… kwestia drażni istoty zielonego lasu? – Zasiadająca na perłowym tronie obok Srebrona Alabaster przejęła od niego kielich białego wina. Za to oddała talerz z finezyjnie pokrojonymi kawałkami pieczonego mięsa. Postać z głową hipopotama z niesmakiem powiodła wzrokiem za półmiskiem, po czym z zadrą w głosie rzekła:

      – Problem stanowi hodowla białych ptaków na białym śniegu.

      – Czemu nagle stało się to problemem? Wszak w mej krainie hoduje się gryfy od tysiącleci.

      – Ale nie na mięso… – zazgrzytał zębami Aliarogantor.

      Alabaster popatrzyła na niego z drwiącym uśmieszkiem. Dopiła wino, ponownie przejęła talerz z mięsem i wysunęła go w kierunku postaci z głową aligatora. Ta dostała ślinotoku.

      – Smacznego, to poczęstunek ze… wspomnianej hodowli. Domniemam, iż drapieżna istota lasu nim nie pogardzi.

      – Godny pogardy stanowi sposób dojrzewania mięsa. – Do dyskursu powróciła Hipciokryzja. Dumnie wstała, prostując kolana, i zdecydowanie oświadczyła: – Polowanie stanowi prawo natury, ale nie hodowla na rzeź. Przeto Duch Wielkiej Puszczy przysłał nas tu, byśmy słowem położyli kres barbarzyństwu u naszych granic.

      – Albo… co? – Srebron objął Alabaster. Drugą rękę położył na głowni topora za pasem.

      – Albo biały śnieg się zazieleni. – Również Aliarogantor się spionizował. Uciekł wzrokiem od talerza z mięsem, ocierając z pyska płaty cieknącej śliny. Za to wbił gniewne spojrzenie gadzich ślepi w osoby na tronie.

      – Chyba mamy tu między barwny dysonans i dyplomatyczny impas. – Wielka księżna spojrzała wymownie na Hipciokryzję. Czekała aż w nawiązaniu do swego imienia ta coś pokrętnie zaproponuje. Jednak hipopotamia kobieta pozostała niewzruszona. Wobec się przedłużającej ciszy z inicjatywą już chciała wyjść władczyni. Lecz akurat jeden z wojów podszedł do Srebrona i wyszeptał mu coś na ucho. W dalszej kolejności Etrawa przekazał owe wieści do spiczastego ucha Alabaster. Ona pokiwała ze zrozumieniem głową i porzucając swobodny ton głosu, warknęła do przybyszy: – Jak śmiecie… W okolicy mego pałacu setki wojowniczych driad na wilczarach? To… groźba?

      – Duch Lasu przemówił naszymi ustami. Wiecie już, czego od was oczekuje. To koniec słów. Teraz czas na czyny z waszej strony albo do czynu na białym śniegu przejdą zielone zastępy.

      – Ty… – Para dyplomatów się odwróciła i ruszyli do wyjścia. – Jeszcze z wami nie skończyłam! – Wielka księżna w gniewie cisnęła za odchodzącymi osobami talerzem. Trafiła w plecy Hipciokryzję. Ta nawet nie drgnęła. Z kompanem się zatrzymała dopiero przed skrzydlatymi drzwiami zasłanianymi przez toporników. – Przepuście… ich – syknęła Alabaster. – Za chwilę była w komnacie już tylko w obecności Srebrona. Ten pogładził ją po skrzydłach, mocniej do siebie przyciągnął, po czym lekceważąco rzekł:

      – Przecież to tylko zielone zwierzęta…

      – Nie było cię pod Skazą. Nie widziałeś, co potrafią te… zielone zwierzęta.

      – Kobiety na wilkach mogłyby zdobyć pałac chroniony przez smoki i moich wojowników, doprawdy? – wyraził wątpliwość.

      – Nawet sobie nie wyobrażasz do czego są zdolne… kobiety. – W zadumie Alabaster popatrzyła w ślad za Hipciokryzją, choć myślami była przy swej siostrze, Zieleni. Poniekąd to jej gniewne oblicze uosabiał Duch Lasu. Tak w każdym razie twierdziła szarej pamięci Srebrna. Władczyni odczuła niepokój. Wiedziała bowiem, w jaki sposób Zieleń kochała zwierzęce istoty. Jak matka. Taka zaś w obronie młodych się nie cofnie przed niczym. – Czy twoi wojownicy nie mogliby jeść ryb i owoców, które sprowadzilibyśmy z mórz i zielonego lasu? – W reakcji na tę sugestię Srebron parsknął tłumionym śmiechem. – Pytam poważnie. Klan Srebrzystych Traw słynie z myślistwa, ale przecież na równi z handlu czy rybołówstwa. Nie jesteście urodzonymi wojownikami.

      – Hmh…

      – Naprawdę chcesz sprowokować wojnę z Wielką Puszczą? Jesteś na to gotowy, nie masz tu wątpliwości?

      – W rzeczy samej.

      – To bądź tak łaskawy i spróbuj teraz pozbawić mnie… wątpliwości. – Alabaster się poprawiła na tronie, zdejmując sobie z ramion męską dłoń.

      – Cóż… pamiętaj o danej mi przepowiedni. – Etrawa z powrotem objął kobietę. – Na zimnym śniegu o białej barwie nic mi nie grozi. Natomiast wiecznej chwały nie zdobędę… handlując, czy łowiąc ryby. Takową zdobywa się tylko i wyłącznie w boju. Dlatego od lat szkoliłem mych wojów do walki, a nie czyniłem z nich kupców. Zresztą daliśmy już próbkę bitewnych umiejętności w walce z czarnymi pomiotami. Była mało przekonująca?

      – Zaiste… wystarczająca na czerń. Ale czy na… – Wielka księżna nie dokończyła zdania, bo Srebron zasłonił jej usta własnymi. Po długim pocałunku wręczył jej kolejny kielich. Sam wzniósł do toastu podobne naczynie, po czym podniośle wyrecytował:

      – Za zwycięstwo nad zielenią. Wygraną, która sprawi, że na wiele miesięcy mrożonej dziczyzny moi wojacy będą mieli w bród. Smoki zresztą też. Ja zaś dodatkowo się będę sycił bitewną chwałą u boku mej przyszłej żony!

      – Za… zwycięstwo. – Alabaster bez przekonania wzięła z pucharu spory łyk. Przełknęła płyn, wykrzywiając twarz i z niesmakiem zapytała: – To z pałacowych piwnic? – Przyjrzała się trunkowi. – To jest… szare – syknęła.

      – Ano szare i… z siedmiu magicznych traw – westchnął Srebron. W tym momencie do komnaty weszły stare szamanki w liczbie siedmiu. Stanęły w progu i tak zastygły.

      – Jak one śmią tu bez zaproszenia wchodzić?! – Alabaster drapieżnie wytknęła ku kobietom szponiasty palec. Lecz ani się zorientowała, a jej gest dłonią się zmienił na przyzywający i zapraszający zarazem. Życzliwie się też uśmiechnęła do szarych wiedźm. – Co się ze mną dzieje? – Skołowana zamrugała oczyma, rozglądając się wokół, jakby nagle się pogorszyło jej widzenie.

      – To… nic. Pij… – Etrawa chwycił dłoń kobiety, w której trzymała kielich. Przechylił go i poił do końca skrzydlatą postać, szepcząc: – Pij do dna. Dobrze, bardzo dobrze… grzeczna dziewczynka. Drugą ręką ujął długi kosmyk kobiecych włosów i owijał go sobie wokół palca. Jednocześnie ze sprytem kątem oka spoglądał na szamanki. One odwzajemniły lekkie ukłony.

      – Zakręciło mi się w głowie… – jęknęła nietypowym dla siebie, bo piskliwym głosem Alabaster. – Przez chwilę nic nie widziałam. Coś mnie… zaślepiło.

      – Ale już… przejrzałaś na oczy?

      – Uczyniłam to… nowym wzrokiem. – Uśmiechnęła się nagle rozanielona, zupełnie jak nie ona.

      – Więc czujesz się już… lepiej?

      – Tak… zdecydowanie i jest… coś jeszcze. – Pogładziła mężczyznę po torsie.

      – Opowiedz mi o tym.

      – Odbieram anielskie ciepło na sercu, alabastrową lekkość na duszy.

      – Czyżby

Скачать книгу