Скачать книгу

dlatego, że nie lubię, gdy ktoś próbuje mną manipulować.

      Tak naprawdę to byłem wściekły. Zarówno z powodu samowoli Miklosa przy zmianie projektu lotniskowca, jak i zazdrości Jasmine i jej próby podkopania mojego zaufania do komodora.

      Musiałem jednak przyznać, że w dużym stopniu to ja zawiniłem. Zostawiłem ludzi bez przywództwa, a oni zaczęli przejmować moje obowiązki. Jak mogłem ich za to winić? Musieli zastępować mnie najlepiej jak potrafili. Stwierdziłem, że powinienem być szczęśliwy, iż całkowicie mnie nie wykopali. Gdyby jakikolwiek oficer pod moim dowództwem zachowywał się tak jak ja ostatnio, zostałby umieszczony w lodówce na otrzeźwienie i zapewne zdegradowany.

      Jasmine podeszła ze mną do drzwi. Kiedy sięgałem w stronę inteligentnego metalu, dotknęła mojego łokcia. Moje palce zatrzymały się kilka centymetrów od metalowej powierzchni.

      – Kyle?

      Odwróciłem się do niej z mieszanymi uczuciami. Gdyby mnie pocałowała, odpowiedziałbym bez wahania. Nie byłem pewien, co stałoby się później.

      – Cieszę się, że znów dowodzisz – powiedziała, obejmując mnie.

      Przytuliłem ją lekko.

      – Ja także cieszę się, że wróciłem.

      Miło było czuć jej ciało przytulone do mojego, choćby przez chwilę. A później rozdzieliliśmy się i wyszedłem. Mars na mojej twarzy zmienił się w szeroki uśmiech.

      * * *

      Dwa dni minęły jak z bicza strzelił. Cały czas pracowałem. Za każdym razem, kiedy zachodziłem na mostek w dziwnych godzinach, wszyscy także coś robili. Chciałem, aby widzieli mnie w pełnym mundurze, całkowicie trzeźwego o północy, świcie i zmroku i aby sami się mobilizowali. Czasy obijania się należały do przeszłości.

      Według czasu Gatre właśnie następował świt, a wraz z nim zmiana wachty. Siedziałem na mostku, obserwując obie grupy. Nowo przybyli z pewnym niedowierzaniem patrzyli, jak pracuję przy stole dowodzenia.

      Oczywiście poranek nie był rzeczywisty. W przestrzeni coś takiego nie istnieje. Lokalne słońce jest po prostu większą, jaśniejszą niż pozostałe gwiazdą. Ale ponieważ ludzie przyzwyczajeni są do cyklu dnia i nocy, zdecydowaliśmy, że życie na pokładzie odbywać się będzie w dwudziestoczterogodzinnej pętli. Większości z nas to odpowiadało.

      Patrząc na wychodzących z nocnej zmiany, zauważyłem w tłumie nową twarz. W zasadzie trudno było uznać to za twarz w dosłownym tego słowa znaczeniu. Był to robot z wieloma mackami i kończynami. Nazywaliśmy go Marvin.

      – Pułkowniku Riggs? – odezwał się, gdy mnie ujrzał.

      – Cześć, Marvin – odparłem z uśmiechem.

      – Jestem zaskoczony pana widokiem tutaj.

      – Ja także jestem zaskoczony, że cię tu widzę.

      Przez chwilę mi się przypatrywał, jego kamery spoglądały na mnie z różnych perspektyw. Marvin miał wiele elektronicznych oczu, które spoczywały tylko na tym, co faktycznie go interesowało. Zawsze wiadomo było, kiedy znudziła go rozmowa, bo patrzył wtedy na człowieka tylko jedną kamerą.

      Dziś byłem w centrum jego uwagi. Obserwowało mnie przynajmniej dziesięć kamer, a ja nie wiedziałem, czy powinno mnie to cieszyć.

      – Dlaczego pan jest zaskoczony moim widokiem, pułkowniku? – spytał Marvin.

      – Ponieważ ostatni twój przydział, o ile pamiętam, to była stacja bojowa. A teraz jesteś na Gatre. Jak to się stało?

      – Pan to zaaprobował, sir.

      – Z całą pewnością nie.

      – Mam odtworzyć nagranie?

      Zawahałem się. Jedną z najbardziej denerwujących cech Marvina było nagrywanie wszystkiego, co działo się wokół niego. Rozmowa, która w tej chwili między nami się toczyła, także była zapisywana. Skrzywiłem się z niesmakiem. Sztabowcy przyglądali nam się ze wszystkich stron. Odtworzenie przez Marvina nagrania ze mną pijanym w roli głównej zniweczyłoby wszystkie moje wysiłki z ostatnich dni.

      – Nie, Marvin, to nie będzie konieczne.

      – Rozumiem. Czy przypomina pan sobie rozkaz, który pan mi wtedy wydał?

      – Pozwól, że zapytam, w jakim nastroju byłem, wydając ten rozkaz?

      – O ile pamiętam, był pan szczęśliwy.

      – Szczęśliwy?

      – Tak. Śmiał się pan bez wyraźnego powodu. Założyłem, że znalazł pan coś zabawnego w danych, które panu przedstawiłem. Nie wiem tylko, co to było.

      – Świetnie. Usuń to nagranie, Marvin, proszę.

      Kamery, które z wolna traciły mną zainteresowanie, znów skupiły się na mojej osobie.

      – Czy nakazuje mi pan zniszczyć dokumentację, sir?

      – Marvin, dotrzymam rozkazów, które wydałem. Ale chcę, aby ten zapis został zlikwidowany.

      – Rozumiem. Wykonano.

      Kiwnąłem głową, zastanawiając się, jakie nonsensy kołatały się po sztucznym mózgu Marvina. Prawdopodobnie pozwoliłem mu zbudować armię robotów albo zasiedlić któreś z edeńskich mórz inteligentnym planktonem. Gdy wpadał na jakiś pomysł, potrafił być bardzo natarczywy i irytujący.

      – Teraz, kiedy twoja obecność tu została potwierdzona, możesz mi powiedzieć, jakie zadanie wykonujesz na Gatre?

      – Monitoruję Niebieskich, sir.

      Zmarszczyłem brwi i usiłowałem sobie przypomnieć wydanie takiego rozkazu. Tak, zrobiłem to, zanim zginęła Sandra, a chwilę później świat stracił dla mnie znaczenie.

      – Jasne, co masz dla mnie?

      – Pana pierwotne założenia były prawidłowe, sir.

      – Mógłbyś być dokładniejszy? O co chodzi?

      Na rodzimej planecie Niebiescy od miesięcy pracowali nad ogromnym projektem. Choć przegoniliśmy makrosy z systemu, ich twórcy nadal wyzwalali strumienie energii w głębi swojej atmosfery. Początkowo myślałem, że są one naturalnego pochodzenia. Planeta była w końcu olbrzymia i składała się głównie z gazów. Nigdy nie była więc całkiem stabilna i panowały na niej wieczne burze.

      – Wydaje się, że coś budują – powiedziałem, pracując przy stole dowódczym. Pojawił się obraz Edenu-12. – Coś wielkiego. Jak dużego?

      – Trudno określić. Standardowe sensory nie mogą spenetrować gęstej atmosfery.

      – Oceń.

      – Masa wskazywałaby na ponaddwudziestokilometrową skałę.

      – Ponad dwadzieścia kilometrów? Co masz na myśli, używając tego określenia?

      – Średnicę. Jeśli masa to ciało planetarne, to ma mniej więcej rozmiary Fobosa, większego z dwóch satelitów Marsa w Układzie Słonecznym.

      – Poczekaj, sprawdźmy, czy dobrze zrozumiałem. Mówisz, że zbudowali coś o masie porównywalnej do małego księżyca?

      – Dokładnie tak.

      Mój mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Zbudowanie przez Niebieskich czegoś o takich rozmiarach nie mogło oznaczać nic dobrego. Do chwili obecnej nie miałem pojęcia, że te istoty dysponowały takimi możliwościami.

      – Marvin – zapytałem – dlaczego jako porównania użyłeś Fobosa?

      – Po pierwsze, ponieważ odpowiada

Скачать книгу