ТОП просматриваемых книг сайта:
Star Force. Tom 8. Szturm. B.V. Larson
Читать онлайн.Название Star Force. Tom 8. Szturm
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-67-8
Автор произведения B.V. Larson
Издательство OSDW Azymut
– Musimy o tym pogadać – stwierdziłem. – Myślę, że potrzebują unowocześnienia.
– Unowocześnienia? Teraz? Sir, czy jest pan pewien tego, co mówi?
– Tak – odpowiedziałem, starając się zachować spokój. Wiedziałem, że mają powody we mnie powątpiewać. Wiedziałem już, że podczas mojego „samowolnego oddalenia” wszystkie decyzje podejmowali za mnie, ponosząc także wszelką odpowiedzialność. To była moja wina. Teraz jednak nadszedł czas, by silną ręką przejąć władzę.
– Komodorze – powiedziałem – dyskusję o stanie floty odbędziemy tylko we dwóch. Wszyscy pozostali mogą odejść z rozkazem osiągnięcia pełnej gotowości w ciągu tygodnia. Wylot może nie nastąpić, ale jeśli będzie miał miejsce, nie chcę, by ktokolwiek został przyłapany z opuszczonymi gaciami. Wszystkie jednostki mają być gotowe. Odprawa zakończona. Rozejść się.
Spojrzeli na mnie, zaskoczeni. Wszyscy chcieli zadać to samo pytanie: „Wylot, ale dokąd, sir?”.
Nie dałem im jednak takiej możliwości.
Tylko Kwon wyraźnie się cieszył. Głośno klasnął w swoje wielkie łapska.
– Riggs wrócił!
Potwierdziłem skinieniem głowy i zwróciłem się do Miklosa, który pozostał w pomieszczeniu.
– Nikolai – celowo powiedziałem do niego po imieniu.
Wytrzeszczył na mnie oczy, bo bardzo rzadko zwracałem się do niego w sposób nieformalny.
– Wiem, że przez ostatnie kilka tygodni odpuściłem. Ale mam to już za sobą. Wracamy do gry.
– Cieszę się, że lepiej pan się czuje, sir.
– Nie, nie czuję się lepiej, ale na pewno trzeźwiej.
Opowiedziałem mu to, co przekazał mi Gaines. Powiedziałem, że próby zabójstwa zaczynały się i kończyły z Kerrem i że przez lata nie miałem o tym pojęcia.
Jak zwykle słuchał z ogromną uwagą.
– Rozumiem, że to może być uważane za osobistą zniewagę, pułkowniku – powiedział, gdy skończyłem – ale nie jestem pewien, czy to jest wystarczający powód do akcji militarnej.
– Nie – odparłem. – Nie jest. Na szczęście nie brakuje nam takich powodów. Ziemia znajduje się w łapach Crowa, który stał się dyktatorem najgorszego typu. Tworzy wokół siebie kult jednostki. Wiedziałeś o tym?
– Czytałem raporty.
– Na początku miałem nadzieję, że gdy przejmie panowanie na Ziemi i jego żądza władzy zostanie zaspokojona, uzna Siły Gwiezdne raczej za sojusznika niż wroga. Czy to nie ma sensu? Po co nas atakować? Nie lepiej zostawić nas jako bufor pomiędzy makrosami a Ziemią?
– W tym, co pan mówi, jest dużo logiki, pułkowniku. Ale nie z punktu widzenia imperatora Crowa. Dopóki pan tu jest, stanowi pan zagrożenie.
– Masz na myśli nas, Siły Gwiezdne.
– I tak, i nie. Myślę, że boi się pana osobiście. Za każdym razem w przeszłości, kiedy próbował pana pokonać, pan był górą. Jedynym powodem, dla którego obecnie włada Ziemią, jest to, że pan trzon swoich sił przeniósł tu, do Edenu.
Kiwnąłem głową i rozmasowałem ramię po zastrzyku. Okrągłe plamy znikały, ale nadal dokuczały.
– Tak – zgodziłem się. – Rozumiem, jak to wygląda z jego punktu widzenia. W pewnym sensie jestem gorszy niż makrosy. Ludzie zazwyczaj wolą mnie niż jego, a z maszynami nigdy nie miał tego problemu. W jego oczach jestem zapewne miejscowym chuliganem, a on tym dobrym, który ma zaprowadzić porządek. Nadal jednak twierdzę, że to wszystko szaleństwo. Powinien mi pozwolić walczyć z makrosami, po prostu użyć jako narzędzia. Gdybym był na jego miejscu, słałbym tu transport za transportem. Wysyłałbym także wszelkiego rodzaju sprawiających kłopoty ludzi, jako „ochotników” na front. Sytuacja mogłaby być dla wszystkich korzystna, jedyne, co musiałby zrobić, to uznać naszą niezależność.
Miklos pokręcił głową.
– Nie może tego uczynić pod żadnym pozorem. On chce pozostać imperatorem świata i rozszerzać władzę. Jego ostatecznym celem jest władza absolutna nad całą ludzkością. W tym mu pan nie pomaga.
– I nigdy nie będę.
– Tak więc musi pan zostać usunięty.
Musiałem się z tym zgodzić. Interpretacja przedstawiona przez Miklosa niestety odpowiadała faktom.
– Najpierw wysłał mi rozkazy, próbując zmusić mnie, bym robił to, co jemu pasowało. Kiedy zignorowałem rozkazy, wysłał flotę. Cały czas wspomagał się działaniem zabójców, mających wyeliminować mnie bezpośrednio, z założeniem, że beze mnie Siły Gwiezdne poddadzą się jego woli.
– Z przykrością muszę przypomnieć, że parę miesięcy temu prawie mu się to udało.
– Tak, gdybym to ja, a nie Sandra przyjął tę dawkę trucizny, osiągnąłby cel.
– Nie, sir, nie o to mi chodziło.
Spojrzałem na niego poważnie.
– Wyjaśnij więc.
– Myślę, że teraz, gdy wraca pan do siebie, mogę to zrobić. Przez długi czas pozostawał pan poza kontrolą. Zabójczyni nie zabiła pana, ale wraz ze śmiercią Sandry zniszczyła w panu ducha. Przypuszczam, że dostała dokładnie takie instrukcje, gdyby nie miała możliwości dotrzeć bezpośrednio do pana.
Patrzyłem na niego, myśląc o tym, co powiedział. Moja chęć działania rosła. Nie mogłem pozwolić, żeby Crow zwyciężył, wywołując we mnie depresję.
– Chyba będę musiał go zabić – powiedziałem cicho.
– Tak, sir. Chyba będzie pan musiał.
Mówiąc te słowa, wyobrażałem sobie podobne spotkanie, które kilka miesięcy wcześniej miało miejsce na Ziemi. Przypuszczałem, że Crow, Kerr, i kto tam jeszcze z nimi współpracował, musieli dojść do identycznego wniosku. Prawie słyszałem w głowie ich słowa: „Będziemy musieli zabić Riggsa, sir. Nie ma innego wyjścia”.
Teraz ja do tego doszedłem. Crow musiał zostać usunięty, a odejść mógł jedynie nogami do przodu.
Jak jednak miałem tego dokonać?
Rozdział 3
Kolejnych kilka dni przepełnionych było aktywnością. Odnosiłem wrażenie, że moi oficerowie ostatnio siedzieli z założonymi rękami, świadomi faktu, że „zły pies” śpi gdzieś, pijany. Te czasy jednak się skończyły. Wróciłem do gry, kopiąc tyłki i przybijając piątki w zależności od tego, jak kto się zachowywał.
Rezultaty nie kazały na siebie długo czekać. Patrząc przez iluminator Gatre, widziałem zmiany. Myśliwce latały na patrole, kręcąc się w ciasnych formacjach. Fabryki pracowały bez ustanku, a ekipy montażowe łączyły elementy w jedną całość.
Następne ważne spotkanie miałem odbyć z Jasmine Sarin, kapitan Gatre. Kiedy weszła, na jej twarzy malowała się niepewność.
Jak zwykle wyglądała pięknie. Miała oczy koloru i kształtu migdałów oraz oliwkową karnację. Podobała mi się od pierwszego wejrzenia. Była drobna i cicha, ale dużo twardsza, niż na to wyglądała. A przede wszystkim zawsze wiedziała, co i dlaczego robi.
Usiadłem na niewygodnym fotelu. Na Gatre chyba wszystko było niewygodne. Okręt został zbudowany z zachowaniem zasady absolutnego