Скачать книгу

siedziałem tam cały dzień, aż wychowawca kazał mi zejść i iść na kolację…

      Któregoś dnia zawołano nas do gabinetu wychowawcy. To był czwartek. Zostaliśmy z bratem poinformowani, że następnego dnia zmieniamy placówkę. W piątek mogliśmy nie iść do szkoły. Odwiozła nas pracownica pogotowia. Miła starsza pani. Powiedziała, że jedziemy do naszego docelowego domu dziecka. Kiedy wjechaliśmy na dziedziniec i zobaczyłem siostry zakonne, byłem przerażony. Nie byliśmy szczególnie wierzący, nie chodziliśmy do kościoła. Pomyślałem: „Co jest?! Chcą nas zamknąć w jakimś klasztorze?!”. Nikt nas nie pytał, czy chcemy iść do katolickiego ośrodka. Wiem, że był problem ze znalezieniem dla nas miejsca. Wszystkie placówki były przeładowane, a nas było czworo. Przywitała nas siostra dyrektor. Zaprowadziła na grupę, czyli na oddział chłopców. Dostaliśmy z bratem pokój dwuosobowy.

      Od tej pory nasze dni wyglądały dokładnie tak samo. Rano szkoła, potem lekcje, gra w piłkę, kolacja i sprzątanie. Każdy miał swój przydział. Jeden sprzątał klatkę schodową, drugi odkurzał korytarze, inny mył łazienki. Najgorszy był dyżur w kuchni. Wszyscy starali się z niego jakoś wykręcić, bo kuchenny dyżurny schodził z posterunku jako ostatni. Po całym dniu pracy, kiedy kładłem się wieczorem spać, miałem tylko jedno marzenie: żeby ktoś mnie przytulił…

      Z domu dziecka co weekend jeździliśmy na przepustki. W domu spotykałem Kaję, która często uciekała z placówki. Za którymś razem czekałem na nią całą noc, aż wróci. Widać było, że jest naćpana. Byłem na nią wściekły. Po całonocnym imprezowaniu miała zjazd i jedyne, o czym marzyła, to iść spać, ale nie chciałem jej na to pozwolić. Wrzeszczałem na nią. Kazałem sprzątać kuchnię. Ona straszyła, że zrobi sobie krzywdę. I zrobiła. Oblała sobie rękę wrzątkiem. Patrzyłem na to i uczyłem się nie czuć. W końcu przestałem jeździć do domu.

      Aleksa poznałem w pierwszej klasie gimnazjum. Był trochę odludkiem, tak jak ja. Przypadliśmy sobie do gustu, choć z początku nie spędzaliśmy razem czasu poza szkołą. Zbliżało się Boże Narodzenie. Jak co roku w klasie urządzana była wigilia klasowa. Nikogo to nie interesowało, ale przynajmniej tego dnia nie było lekcji. Wpadliśmy z Aleksem do sali, w której nasza wychowawczyni i jacyś rodzice szykowali dla nas poczęstunek. Chcieliśmy ukraść butelkę coli, żeby w toalecie wrzucić do niej mentosy. Podobno nieźle się pienią. Nie mogliśmy, bo gapiła się na nas jakaś kobieta. Aleks powiedział, że to jego mama.

      Pierwszy raz z Aleksem uciekliśmy z lekcji w drugiej klasie gimnazjum. Wcześniej uciekaliśmy osobno. Tego dnia na matematyce Aleks pokłócił się z nauczycielką. On zawsze był pyskaty i mówił, co myśli. Dosadnie. Oczywiście nauczycielom się to nie podobało i często miał przypał z tego powodu. Nie chciał iść na drugą matematykę, mnie też się nie chciało, więc zerwaliśmy się razem i poszliśmy na kebab. Od tej pory regularnie razem zajmowaliśmy się edukacją alternatywną, czyli degustacją okolicznych fast foodów i poznawaniem dzikiej przyrody w pobliskich lasach. Za którymś razem zaprowadziłem Aleksa do iSmokingu, a on kupił elektryka, to znaczy dwa, bo była akurat promocja. Jednego dał mnie. Razem uczyliśmy się wapować, czyli puszczać dymki z elektryka, chociaż nauczycielka od biologii zauważyła tylko mnie i tylko ja miałem kłopoty. Trudno. Żaden z nas by nie wydał tego drugiego. Taką mieliśmy zasadę. Mamy ją do dziś.

      Zacząłem przychodzić po lekcjach do domu Aleksa. Raz umówiłem się z nim, żeby pograć na komputerze, ale gdy przyszedłem, to go nie było. Była jego mama. Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. Kiedy wyszedłem, pomyślałem: „Co za miła kobieta”. Trochę jak pani Ewa, jedyna fajna opiekunka w domu dziecka, tylko że mamie Aleksa nikt za to nie płacił.

      Któregoś dnia pani Agata napisała do mnie, czybym nie chciał pojechać z nimi na pizzę. Chciałem. Było bardzo fajnie. Od tej pory jeździliśmy na różne atrakcje razem. Byliśmy na wystawie zabytkowych samochodów, motocykli, w zoo. Jeździliśmy razem na zakupy. Pani Agata kupiła mi raz czarne new balance’y. Były na wyprzedaży i Aleks poprosił swoją mamę, żeby mi je kupiła. Było mi bardzo głupio, ale też bardzo się ucieszyłem. Naprawdę głupio zrobiło mi się dopiero w domu dziecka, kiedy siostra zarzuciła mi, że je ukradłem.

      W marcu były piąte urodziny Ady, małej siostry Aleksa. Pani Agata zabrała nas do Flyspotu, gdzie są loty w tunelu aerodynamicznym. Ada dostała taki lot w prezencie urodzinowym. Pani Agata proponowała, żebym też poleciał, ale to było bardzo drogie i nie chciałem jej wykorzystywać, więc odmówiłem. Ada jest małą łobuziarą. To był dla niej chyba idealny prezent. Dostała też tort, którym podzieliła się ze wszystkimi dziećmi, które akurat były we Flyspocie. Zdumiewała mnie radość tej rodziny i pani Agata, która wszystkie dzieciaki ogarniała, choć było ich tak dużo. Przy tym Aleks nie zawsze był przyjaźnie nastawiony do świata, Ada miała ADHD, a Krystian zespół Downa.

      Którejś soboty pojechaliśmy wszyscy do wujka Aleksa na grilla. To był chyba brat cioteczny pani Agaty. W drodze Aleksa strasznie bolał brzuch. Kiedy wysiadł, zaczął słaniać się na nogach i w końcu upadł na trawnik. Zemdlał. Pani Agata była przerażona, pochyliła się nad nim i wtedy z kieszeni wysunął mu się elektryczny papieros. Jego mama zwalczała e-papierosy i ciągle sprawdzała, czy czegoś nie bierzemy, czy nie pijemy alkoholu. Kiedy Aleks się ocknął, zaczęła pytać go, czego się napalił, czy coś brał. Wiedziałem, że nie brał, ale się nie odzywałem, bo było mi strasznie głupio w tej sytuacji. Aleks zaprzeczał, ale pani Agata wzięła elektryka i schowała go do torby. Aleks poczuł się lepiej. Dzieciaki biegały, dorośli grillowali, a my z Aleksem wymykaliśmy się co jakiś czas i pociągaliśmy buszka z torby pani Agaty. Ten Aleks to był śmieszek.

      Aleks był moim najlepszym przyjacielem, dlatego codziennie po lekcjach zamiast do domu dziecka szedłem do niego. Z nim jadłem obiad, robiłem lekcje i wydurniałem się. Potem on odprowadzał mnie do domu dziecka. Traktował mnie lepiej niż ktokolwiek kiedykolwiek. Zacząłem nawet podejrzewać, że tak powinno wyglądać braterstwo. Nic dziwnego, że wieczorem, kiedy zasypiałem, nie mogłem opędzić się od myśli, że chciałbym, żeby to on był moim bratem, a ja żebym nie mieszkał tu, w domu dziecka, tylko tam, z panią Agatą i jej rodziną.

      Kiedy pani Agata zaproponowała, żebym pojechał z nimi na konie i nad morze, byłem najszczęśliwszy na świecie. Chodziłem jak w zegarku, robiłem wszystko, co mogłem, żeby siostra nie miała się do czego przyczepić. Biegałem do kościoła, polerowałem korytarze. Nawet brałem te przeklęte dyżury w kuchni. Aleks przychodził do mnie wtedy, kiedy nie mogłem do niego iść. Zawsze robiliśmy jakieś dowcipy. Tutaj wszyscy robili sobie jaja z sióstr. Może i był to katolicki ośrodek, ale świętoszków tu nie było. Katolików też trudno szukać wśród cyganów i wyrzutków społeczeństwa, którymi przecież byliśmy. Cały ten katolicyzm był farsą. Siostry były dewotami, a ich poglądy tak oderwane od rzeczywistości, że szkoda gadać. Miłości bliźniego raczej nie było sensu tutaj szukać. Co nie przeszkadzało niektórym siostrom okazywać miłość naszemu proboszczowi, który z kolei nie ukrywał swojej miłości do butelki.

      Kiedy potrzebowałem nowych ubrań, szedłem do siostry dyrektor. Jak miała dobry humor, dawała mi sto złotych i listę tego, co mam za to kupić. Były to na przykład dwie pary długich spodni, dwie koszulki i dwie pary szortów. Niewykonalne, chyba że poszedłbym do lumpeksu. Nic dziwnego, że musieliśmy kombinować.

      Kiedyś poszedłem na te zakupy z panią Agatą. Siostra kazała mi iść z panią Ewą, ale ta wychowawczyni była bardzo ludzka. Wyszła ze mną z domu dziecka i przekazała mnie pod opiekę pani Agacie. Po zakupach panie były umówione pod kościołem. Miałem przesiąść się z samochodu pani Agaty do auta pani Ewy i z nią wrócić do placówki. Pani Agata popatrzyła na listę rzeczy, które muszę kupić za te sto złotych, i parsknęła śmiechem. Akurat były wyprzedaże, ale aż takich obniżek nigdzie nie było. Chodziliśmy po galerii parę godzin. Nareszcie nie czułem piętna chłopaka z bidula. Zwykle na zakupy szła z nami któraś z zakonnic.

Скачать книгу