Скачать книгу

ksiądz profesor Antoni Misiaszek opowiada, że z setki kleryków przebywających za jego czasów w seminarium Jankowski był najbarwniejszą postacią:

      „Był wytwornym klerykiem i seminaryjnym elegancikiem. Włosy elegancko zaczesane, wykrochmalona koszula, wypastowane buty i zawsze chodził w koronkowej komży, którą otrzymał od swojej kuzynki, notabene hafciarki. (…) Był człowiekiem, z którym można było porozmawiać i nie obrażał się o byle co. Zawsze wiedział, gdzie i kiedy być. Zaliczał się do ludzi sympatycznych i zabawnych”3.

      Na dowód ksiądz przytacza opowieść, jak to kleryk Jankowski na pierwszym roku postanowił poprowadzić uroczystość upamiętniającą zmarłego papieża Piusa XII. Henryk sam zrobił dekoracje i podczas akademii zabrał się do czytania listów kondolencyjnych ze świata. „I od razu chwycił list od prezydenta Francji – Charles’a de Gaulle’a. Ale nie przeczytał po francusku »de Gola«, ale po polsku »de Gaulea«. Wszyscy w śmiech” – opowiada ksiądz Misiaszek4.

      W czerwcu 1964 roku zbliża się pora święceń, a Jankowski wciąż nie ma zdanych egzaminów z kilku najważniejszych przedmiotów. Biskup gdański Edmund Nowicki się waha, czy Henryk w ogóle ma predyspozycje do bycia kapłanem. Wtedy interweniuje rektor Antoni Baciński. Przekonuje biskupa, żeby wyświęcił jego ulubionego kleryka. Jankowski zostaje księdzem, ale bez tytułu magistra.

      Wiele lat później ksiądz Witold Bock spyta biskupa Gocłowskiego:

      – Czy kiedy go wyświęcaliście, wiedzieliście, że on jest homoseksualistą?

      – To były inne czasy – odpowiada wymijająco arcybiskup.

      ULUBIENI KLERYCY

      Po ukończeniu seminarium Henryk zostaje skierowany do Bazyliki Mariackiej w Gdańsku. Proboszczem jest tu ksiądz Józef Zator-Przytocki, podpułkownik Armii Krajowej, po wojnie prześladowany i skazany przez władze komunistyczne na siedem lat więzienia. Jak twierdzi w swojej pracy doktorskiej ksiądz Sławomir Skoblik, opinia proboszcza na temat młodego księdza nie jest pochlebna5.

      Po trzech latach posługi w bazylice Jankowski trafia do parafii pod wezwaniem Matki Bożej Bolesnej. Spędza tu tylko rok, bo już w 1967 roku zaczyna pomagać w parafii św. Barbary – w zaniedbanej wówczas, robotniczej dzielnicy Gdańska. W kwietniu 1968 roku zostaje tam wikariuszem.

      – Kościół św. Barbary był bardzo zniszczony, tam nie było nic – mówi Halina Choroszewska, wtedy nastolatka. – W przedsionku był dach, a dalej były tylko mury.

      – W środku był dziedziniec i na nim stały zrobione z dykty i drewna salki katechetyczne – dodaje Jerzy Górski, ministrant księdza. – I my w tych salkach żeśmy się uczyli religii.

      Proboszcz parafii Edward Masewicz biega w roboczym ubraniu i gumiakach po dzielnicy i zwołuje ludzi do pomocy przy odbudowie świątyni. Mieszkańcy pobliskich ulic, w tym pan Cichy z Łąkowej, który pojawi się jeszcze parokrotnie w naszej opowieści, po pracy chodzą do kościoła i pomagają go odgruzowywać.

      Ponieważ władza komunistyczna nie zamierza finansować inwestycji, ksiądz Jankowski szuka pomocy w Niemczech. Nawiązuje współpracę z Akcją Znaku Pokuty (Aktion Sühnezeichen Friedensdienste), której członkowie chcą zadośćuczynić krzywdom wyrządzonym podczas wojny przez hitlerowców. Na prośbę księdza diecezja magdeburska przysyła w prezencie trzy spiżowe dzwony do wieży kościoła. Do parafii przyjeżdża też niemiecka młodzież i pomaga w odbudowie.

      Przy kościele nie ma plebanii, dlatego ksiądz Jankowski mieszka u parafian; między innymi u Stanisława Kowalskiego, kowala w stoczni. Kowalski ma żonę, trójkę dzieci i tylko dwa pokoje, ale przygarnia młodego księdza.

      – Korzystał tam z łazienki, kąpał się – opowiada były ministrant księdza. – Spał w jednym pokoju z nimi.

      W 1970 roku udaje się wyremontować plebanię i ksiądz się wyprowadza, ale dalej odwiedza Kowalskich.

      – Przychodził na kolację, na śniadanie. Oni go traktowali jak domownika – dodaje.

      Syn Kowalskiego, Jan, też służy do mszy u księdza Henryka. Po ukończeniu liceum idzie do seminarium, ale szybko zostaje z niego wyrzucony. Kowalscy jadą do biskupa Lecha Kaczmarka dowiedzieć się dlaczego.

      – Biskup im powiedział, że alumn Kowalski nie może być księdzem, bo nosi złote okulary – wspomina ówczesny ministrant ze św. Brygidy. – Bo rzeczywiście dostał od księdza złote oprawki.

      Jan wraca do domu, ale już po roku Jankowski pomaga mu się dostać do seminarium w Olsztynie. Chłopak kończy uczelnię i po święceniach zostaje wikarym w Lidzbarku Warmińskim. Jednak nie na długo.

      – To jest typ naukowca. Mądrą książkę przeczytać, podyskutować. A tam go wsadzili w baranicę i kazali jechać po pijanych chłopach z kolędą. To było nie dla niego – tłumaczy nam ministrant.

      Aby ratować powołanie swojego wychowanka, ksiądz Henryk załatwia Janowi przeniesienie do Niemiec, do diecezji Hildesheim, w której przebywa do dziś.

      Drugim ulubionym ministrantem Jankowskiego w tamtych czasach jest Andrzej, kolega Jana ze szkolnej ławy. Ksiądz Henryk jest zapraszany do chłopca na urodziny i imieniny.

      – Przystojny chłopak, miał taką trochę urodę włoską; śniadą cerę, czarne włosy – dodaje Jerzy Górski. – Był oczkiem w głowie mamy, zabiegała o jego wychowanie w wierze, mimo że ojciec był towarzyszem z krwi i kości.

      Ojciec Andrzeja, wysokiej rangi oficer milicji, umiera młodo.

      – Wtedy ksiądz prałat ich wspierał finansowo – przypomina sobie Marek Kurowski, kolega z dzielnicy, a przy tym brat Wojciecha Kurowskiego ps. Kura, o którym jeszcze będzie mowa.

      Kilka lat później Andrzej też wstępuje do seminarium. Po święceniach zostaje wikarym w kościele św. Barbary, a potem przechodzi do księdza Jankowskiego do św. Brygidy. I tu, po latach posługi, postanawia całkowicie odmienić swoje życie:

      – Zarwał sobie dziewczynę, młodą blondynkę, swoją uczennicę z lekcji religii ze szkoły średniej – słyszał Jerzy Górski.

      Andrzej rzuca kapłaństwo i wyjeżdża do Herford w Niemczech. Gdy odnajdujemy go na Naszej Klasie, początkowo chętnie rozmawia, ale gdy dowiaduje się, że piszemy książkę o księdzu Jankowskim, milknie.

      Były ksiądz mieszka tylko półtorej godziny jazdy samochodem od Hildesheim, miejscowości, w której posługuje Jan.

      – Był takim bardziej starszym kolegą niż księdzem – opowiada o Jankowskim Jerzy Górski, który służył w kościele św. Barbary do mszy. – Był człowiekiem, do którego można było z każdym problemem przyjść i on nigdy nie odpowiadał, że nie ma czasu czy że to nie jego sprawa.

      Halina Choroszewska, która chodziła do Jankowskiego na religię, zapamiętała, że ksiądz chciał, żeby msza trwała tyle co lekcja, czterdzieści pięć minut, bo potem wszyscy się nudzą. Dzieciom się to podobało.

      – Ja mam wspomnienia sympatyczne – mówi dziś. – Chodziło się chętnie na tą religię.

      Wikary Jankowski uwielbia młodych ludzi. Zabiera ich na wycieczki do Sopotu, organizuje zabawy sylwestrowe. Na jego lekcje religii chodzi też Marta, do dziś mieszkająca w Gdańsku przy ulicy Angielska Grobla. Aż tak lubi kapłana, że zaprasza go na swoje osiemnaste urodziny. Niestety, chory wikary nie pojawia się na imprezie, ale wysyła dwóch ministrantów, żeby przekazali od niego życzenia. Jednym z nich jest Marek Mężyk. Chłopak przychodzi na urodziny Marty, składa jej życzenia

Скачать книгу


<p>3</p>

Księża bez cenzury. Rozmowy pod koloratką, red. W. Szponar, J. Wojewódka, Wydawnictwo AA, Kraków 2018, s. 30.

<p>4</p>

Tamże, s. 31.

<p>5</p>

Prof. zw. dr hab. Kazimierz Łatak CRL, „Recenzja rozprawy doktorskiej ks. mgr. Sławomira Skoblik »Ks. Henryk Jankowski (1936–2010) jako duszpasterz ludzi pracy w Kościele Gdańskim«, 4.03.2019, www.uwm.edu.pl. Przewód doktorski ks. mgr. Sławomira Skoblika otwarty na Wydziale Teologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie nie został zakończony i praca nie jest przez uczelnię udostępniana.