Скачать книгу

Wentyluje, okej, mogą jechać.

      Struktura wieku respiratorów oraz personelu w szpitalach ma pewne cechy wspólne. Część respiratorów to sprzęt, który mógłby opowiadać anegdoty o wielorazowym wyposażeniu oddziałów, co jakiś czas otrzymujący stempel gwarantujący sprawność. Nadgryziony zębem czasu regularnie ląduje na L4. Druga część to młodsze pokolenie – wiecznie zajęte, zapracowane, płatające figle urlopami na żądanie.

      Analizujemy przebieg reanimacji. Pada pytanie o środki ochrony osobistej. Wnioski: moglibyśmy chodzić w kombinezonach i maskach cały czas, ale wymuszałoby to ich częstą zmianę. Tym sposobem podczas jednego dyżuru wykorzystalibyśmy cały zapas magazynu.

      Jeden dyżur i nie byłoby na stanie ani jednego kombinezonu. Nie da się zjeść ciastko i mieć ciastko.

      – Masz krew na spodniach – informuje mnie koleżanka, w której towarzystwie kilka chwil temu szarpałam się ze śmiercią.

      – Gdzie? Przecież pacjent nie krwawił.

      Koleżanka wskazuje na udo. Idę umyć ręce.

      – To moja krew. Mam na dłoniach rany od środków dezynfekcyjnych – mówię.

      – Też je mam. Jak się zabliźnią, nie będą tak piekły.

      Muszę się przebrać. Idę do szatni, otwieram torbę i nachodzi mnie myśl: „Nie mam przecież w co się ubrać”. Dyżur za dyżurem, trudno nadążyć z praniem. W myślach prowadzę selekcję prywatnych ubrań, które nadadzą się do pracy w następne dni. Te, które dostajemy co dwa lata z przydziału – nie wystarczą.

      14.00

      Powodów, by przyjść w stanie zagrożenia epidemicznego na SOR, jest mnóstwo. Od całkiem słusznych i poważnych po zupełnie lekkomyślne.

      – Dzień dobry, zgubiłam beret na targu – informuje starsza kobieta.

      – Dzień dobry, rozumiem. Ale pani jest na SOR-ze.

      – Myślałam, że ktoś go tu przyniósł.

      – Przykro mi, ale nie.

      – Do widzenia.

      – Do widzenia.

      15.00

      – Co tak patrzysz na te pudła? – pytam kolegę.

      – Odwozimy pacjentkę do domu. Tę z koronawirusem.

      – Jak to?

      – Nie ma już objawów, kwarantanna w domu, musimy ją odwieźć.

      – Bierzcie te białe. Od eboli – mówię. Wiem, że zastanawia się, czy brać kombinezon.

      – Zostały tylko trzy, jak weźmiemy dwa…

      – Masz dziecko, żona w ciąży, bierz – ucinam.

      Patrzę na twarze kolegów. Widzę, jak walczą. Wybierają między dobrem swoim, swoich rodzin a pozostawieniem zespołu z jednym w pełni profesjonalnym kombinezonem ochronnym. Wiedzą, że są niedostępne, że nie można ich kupić, że nie będzie odwrotu. Wbijają wzrok w podłogę. Ściągam z koleżanką pudło, rozrywamy worki. Chcemy uciszyć ich sumienia, ułamek tej decyzji wziąć na siebie.

      – No już! Ubierajcie się!

      19.00

      Kończymy dyżur, wymieniamy spostrzeżenia z następną zmianą. Rozluźniamy atmosferę, rzucamy żartami, choć w gruncie rzeczy nie jest nam do śmiechu. To nerwowy chichot, reakcja obronna. Czujemy na plecach oddech zbliżającej się batalii. Wiemy, że stąpamy po cienkim lodzie, za każdym razem licząc się z tym, że wychodzimy ostatni raz z domu na długi czas.

      Marzenia, zamiary, nasi bliscy zeszli na drugi plan. W głowie kłębią się myśli – kłamstwa pacjentów, współpracownicy przebywający na kwarantannie, ograniczona liczba rąk do pracy, oszczędzanie wyposażenia i środków ochrony osobistej. Nikt nie był w stanie tego przewidzieć. Los związał nam ręce, a przeciąć więzy może jedynie dyscyplina społeczeństwa, która sprawi, że ulice będą jak nasze magazyny. Puste.

      Raport z frontu, dzień drugi

      Najbardziej boję się kłamstwa

      Godzina 6.45

      Nie nadążysz. Wszystko zmienia się tu błyskawicznie. Parkuję auto niedaleko oddziału. Przez główne wejście, do szatni. Znów w razie czego targam walizkę. Mamy być gotowi na konieczność pozostania na oddziale. Spotykam jedną z koleżanek, z którą będę dziś pracować.

      – Widziałaś już? – pyta z lekkim uśmieszkiem.

      Zaskakuje mnie. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi.

      – No, zarządzenie. SOR będzie działał normalnie – dopowiada sama sobie, widząc moje zdziwienie.

      – Nie, nic nie wiem – mówię zgodnie z prawdą.

      – Wczoraj z internetu dowiedzieliśmy się, że jesteśmy SOR-em zakaźnym. A dziś znów jesteśmy „normalni” – śmieje się i pokazuje zdjęcie obwieszczenia.

      Fakt, z papieru jasno wynika: jeszcze wczoraj mieliśmy przyjmować tylko ciężkie podejrzenia koronawirusa. Takie z niewydolnością oddechową, pacjentów nieprzytomnych. Dziś oprócz tego przyjmujemy pozostałe stany nagłego zagrożenia zdrowia i życia. I zalecenia. Pacjent dzwoni domofonem. Triażowy po rozmowie ma decydować, czy człowieka wpuścić w ogóle na oddział. Jeśli to stan przewlekły albo mniej poważna sprawa: czerwone światło, nie ma wstępu. Jeśli coś poważniejszego: wychodzi przed budynek, wręcza pacjentowi maskę, wpuszcza. Jest to ukłon w stronę pacjentów, dzięki temu nie muszą szukać pomocy w ościennych szpitalach, oddalonych o dziesiątki kilometrów. Często także czasowo zamykanych po wykryciu zarażeń u personelu.

      Nie wirusa się boję najbardziej. Najbardziej boję się kłamstwa. Ludzie kłamią na potęgę, zatajają, oszukują. Nie mówią, że ktoś dopiero wrócił z zagranicy. Że miał kontakt z zarażonym. Boję się tego, bo kłamstwo prowadzi do wysyłania na kwarantannę całych zespołów.

      Z tą myślą pcham walizkę do szafki. Zaczynam dyżur.

      7.40

      O, jest trochę więcej sprzętu. Przyjechało wojsko, wnieśli kartony. W kartonach kombinezony, maski – czas pokaże, na jak długo wystarczą.

      Dowiaduję się o kolejnym zadaniu. Nasz zespół będzie jeździł do ludzi na kwarantannie pobierać wymazy. To potencjalnie zarażeni, do każdej osoby trzeba zakładać kombinezon. Najlepiej taki z wysokim zabezpieczeniem.

      – Ja będę chodził do mieszkań, ty będziesz „czysty”, pomożesz mi w dekontaminacji. – Słucham ustaleń kumpli z karetki.

      Koronakaretki. Tak je ochrzciliśmy.

      10.20

      Na oddziale kobieta w ciężkim stanie, sepsa. Kontaktu z potencjalnie zarażonym nie miała, natomiast nie możemy tego całkowicie wykluczyć. Musimy ją przewieźć do innego szpitala, oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów. Szukamy transportu, ale oczywiście jest z tym kłopot. Jeden kierowca w trasie, drugi poszedł do domu, nie odbiera telefonu. Trzeci – tkwi w korku. Czas ucieka, wydzwania do nas drugi szpital.

      – Gdzie ta pacjentka?! – pytają.

      – Jeszcze nawet od nas nie wyjechała. Nie mamy jak jej do was zawieźć – mówię i od razu słyszę przerywany sygnał.

      Po dwóch godzinach udaje się sprowadzić awaryjnie kolejnego kierowcę. Kobieta w karetce, zespół w kombinezonach,

Скачать книгу