Скачать книгу

jeszcze na karty? – pytał kapelan.

      – Zgrałem się do ostatniej nitki. Ostatnio graliśmy z tym łysym pułkownikiem w makao i przegrałem do niego wszystko, co miałem. Ale wiem o ładnej dziewczynce. A co ty porabiasz, święty ojcze?

      – Potrzebuję służącego – rzekł kapelan. – Miałem dotychczas takiego starego buchaltera bez akademickiego wykształcenia, ale bydlę pierwszej klasy. Ciągle tylko postękiwał i modlił się, żeby go Pan Bóg zachował, więc posłałem go z 1 batalionem marszowym na front. Mówią, że ten batalion został rozbity na amen. Potem dali mi takiego figlarza, który nic innego nie robił, tylko przesiadywał w szynku i pił na mój rachunek. Był on nawet znośny, ale pociły mu się nogi. Więc także wyprawiłem go na front. Dziś znalazłem podczas kazania takiego draba, który mi się dla kawału rozbeczał. Taki człowiek bardzo by mi się przydał. Nazywa się Szwejk i siedzi w szesnastce. Chciałbym wiedzieć, za co się dostał pod klucz i czy nie dałoby się coś zrobić, żebym go sobie mógł zabrać.

      Audytor szukał po szufladach odnośnych akt dotyczących Szwejka, ale jak zwykle, nie mógł ich znaleźć.

      – Będą niezawodnie u kapitana Linharta – rzekł po długim szukaniu. – Diabli wiedzą, gdzie mi się te wszystkie akta zapodziewają. Posłałem je niezawodnie Linhartowi. Zaraz zatelefonuję… Halo, tutaj porucznik audytor Bernis, panie kapitanie. Proszę pana, czy pan nie ma akt dotyczących niejakiego Szwejka… U mnie mają być? To dziwne… Sam miałem odbierać? Naprawdę, bardzo dziwne… Siedzi w szesnastce… Ja wiem, panie kapitanie, że szesnastka to moja rzecz. Ale myślałem, że akta dotyczące Szwejka poniewierają się u pana… Pan sobie wyprasza takie wyrażenia, bo u pana nic się nie poniewiera? Halo, halo…

      Audytor Bernis usiadł i z goryczą potępiał nieporządki panujące w prowadzeniu śledztwa. Między nim a kapitanem Linhartem już od dawna panowały naprężone stosunki, konsekwentnie podtrzymywane z obu stron. Jeśli do rąk Bernisa dostał się jakiś papier należący do Linharta, to Bernis zaprzepaszczał go tak doskonale, że nikt nie mógł go odszukać. Linhart robił to samo z papierami Bernisa. Wzajemnie gubili swoje załączniki2.

      (Papiery dotyczące Szwejka znaleziono w archiwum sądu wojennego dopiero po przewrocie, z taką relacją: „Zamierzał zrzucić maskę obłudnika i publicznie wystąpić przeciwko osobie naszego monarchy i naszego państwa”. Papiery te były wsunięte w akta dotyczące niejakiego Józefa Koudeli. Na okładce był krzyżyk, a pod nim data z adnotacją: „Załatwione”.)

      – Ten Szwejk mi się zgubił – rzekł audytor Bernis. – Każę go zawołać i jeśli się do niczego nie przyzna, to go wypuszczę i każę go zaprowadzić do ciebie, a ty już załatwisz sprawę z pułkiem.

      Po odejściu kapelana polowego audytor Bernis wezwał Szwejka, któremu kazał stać przy drzwiach, ponieważ akurat dostał telefonogram z dyrekcji policji, że żądany materiał do aktu oskarżenia nr 7267, dotyczący piechura Maixnera, został odebrany w kancelarii numer 1 za podpisem kapitana Linharta.

      W tej chwili właśnie Szwejk rozglądał się po kancelarii audytora.

      Nie można było twierdzić, że wywierała ona wrażenie szczególnie miłe, a już wcale nie można powiedzieć tego o fotografiach, które ozdabiały jej ściany. Były to fotografie różnych egzekucji wykonywanych przez armię w Galicji i w Serbii. Fotografie artystyczne z popalonymi chałupami i z drzewami, których gałęzie uginały się pod ciężarem powieszonych. Osobliwie piękna była fotografia z Serbii, przedstawiająca powieszoną rodzinę. Mały chłopiec, ojciec i matka. Dwaj żołnierze z bagnetami pilnują drzewa z wisielcami, a jakiś oficer jako zwycięzca stoi opodal i pali papierosa. Po drugiej stronie, w tyle, widać kuchnię polową w czasie gotowania posiłku.

      – No więc, jak to będzie, mój Szwejku? – zapytał audytor Bernis odłożywszy telefonogram ad acta. – Coście zrobili? Wolicie się przyznać, czy też będziecie czekali, aż zostanie napisany akt oskarżenia? Tak dalej nie można. Nie myślcie sobie, że staniecie przed sądem złożonym z jakichś głupich cywilów. My tu mamy sądy wojenne, k. u. k. Militärgericht. Jednym ratunkiem dla was i uniknięciem surowej i sprawiedliwej kary może być tylko szczere przyznanie się do winy.

      Gdy audytor Bernis zgubił materiał dotyczący jakiegoś oskarżonego, wówczas uciekał się do osobliwej metody badania. Nie było w niej nic osobliwego, ale też nie można się dziwić, że i wyniki takiego badania w każdym wypadku równały się zeru.

      Audytor Bernis uważał się jednak za człowieka bardzo przebiegłego i przewidującego. Nie mając materiału i nie wiedząc, o co oskarżać danego aresztanta, bardzo uważnie śledził zachowanie się delikwenta i przez badanie jego fizjonomii starał się dociec, za co też tego człowieka trzymają w więzieniu garnizonowym.

      Jego spostrzegawczość i znajomość ludzi była tak wielka, że pewnego Cygana, który dostał się do garnizonu za kradzież paru tuzinów bielizny dokonaną w swoim pułku (był pomocnikiem magazyniera), oskarżył o zbrodnie polityczne, o to, jakoby gdzieś w szynku mówił żołnierzom o samodzielnym państwie narodowym, złożonym z ziem korony św. Wacława i Słowaczyzny, ze słowiańskim królem na czele.

      – My mamy na to dokumenty – rzekł audytor do nieszczęśliwego Cygana. – Pozostaje wam tylko przyznanie się do winy i wskazanie, w którym szynku o tym mówiliście, z którego pułku byli ci żołnierze, którzy was słuchali, i kiedy to było.

      Nieszczęśliwy Cygan wymyślił sobie datę i szynk, a także numer pułku żołnierzy, którzy mieli być jego słuchaczami, ale gdy wracał ze śledztwa, uciekł z garnizonu, i tyle go widzieli.

      – Nie chcecie przyznać się do niczego – rzekł audytor Bernis, gdy Szwejk milczał jak grób. – Nie chcecie mi powiedzieć, za co tu siedzicie i za co was wzięli pod klucz? Mnie moglibyście o tym powiedzieć, bo jak nie, to powiem wam sam. Wzywam was jeszcze raz, żebyście się dobrowolnie przyznali. Dla was lepiej, bo to ułatwia śledztwo i łagodzi karę. Pod tym względem jest u nas tak samo jak u cywilów.

      – Posłusznie melduję – rzekł Szwejk swoim poczciwym głosem – że w garnizonie jestem jako podrzutek.

      – Co to ma znaczyć?

      – Posłusznie melduję, że mogę to objaśnić bardzo prostym przykładem. Na naszej ulicy jest węglarz, a ten węglarz miał całkiem niewinnego dwuletniego chłopczyka, a ten chłopczyk poszedł sobie razu pewnego z Vinohrad piechotą aż do Libni, gdzie go policjant znalazł siedzącego na chodniku. Tego chłopczyka zaprowadził potem do komisariatu i tam zamknęli to dwuletnie niewinne dziecko. Jak pan widzi, ten dwuletni chłopczyk był zupełnie niewinny, a jednak został aresztowany. Gdyby umiał mówić i gdyby ktoś go zapytał, za co dostał się do aresztu, to też by nie wiedział. Mnie przytrafiło się coś podobnego. Ja jestem taki sam podrzutek.

      Bystre spojrzenie audytora przeleciało przez twarz Szwejka, zmierzyło całą jego postać i rozbiło się o jej spokój. Taka doskonała obojętność i niewinność promieniowała z całej tej istoty stojącej przed audytorem, że Bernis zaczął nerwowo spacerować po kancelarii, i gdyby nie obiecał kapelanowi, że mu Szwejka przyśle, to diabli wiedzą, jak byłoby się to wszystko dla Szwejka skończyło.

      Wreszcie przestał spacerować i zatrzymał się przy biurku.

      – Słuchajcie – rzekł do Szwejka, który obojętnie spoglądał przed siebie – jeśli spotkam się z wami jeszcze raz, to mnie popamiętacie. Zabrać go!

      Gdy Szwejka odprowadzono z powrotem do szesnastki, audytor Bernis kazał zawołać sztabowego profosa Slavika.

      – Przed ostateczną decyzją – rzekł zwięźle – odsyła

Скачать книгу


<p>2</p>

Wzajemnie gubili swoje załączniki – trzydzieści procent ludzi, którzy siedzieli w garnizonie, spędziło tam wszystkie lata wojny bez jednego przesłuchania. [przypis autorski]