Скачать книгу

Rozmawiam z Michelle i opowiadam jej to wszystko, kiedy nie mam już nadziei. Rozmawiam z Michelle i opowiadam jej to wszystko, kiedy czuję się, jakbym miał zaraz umrzeć. Wiem, że kiedy umrę, to będę martwy, i wiem, że teraz jestem bliski śmierci. Wiem, że to proste i że kiedy umrę, nie będzie nic więcej. Wiem, że nigdy nie spotkam się z Michelle w Niebie czy gdziekolwiek indziej, ale i tak z nią rozmawiam. Ostatnio często z nią rozmawiam.

      Drzwi kabiny otwierają się i ktoś wchodzi do środka i wracam z wnętrza umysłu i samotności, wracam do tej chwili tego teraz tego cholernego prysznica. Otwieram oczy, a przede mną stoi John. Wstaję i patrzę na niego. Jesteśmy obydwaj nadzy. Mówię.

      Co ty kurwa robisz?

      Wszyscy jeszcze śpią.

      Co ty tu kurwa robisz?

      Usłyszałem cię i pomyślałem, że mógłbym ci towarzyszyć.

      Wypierdalaj stąd.

      Nikomu nie powiem. Obiecuję.

      WYPIERDALAJ STĄD.

      John wychodzi z kabiny i zasuwa drzwi. Wychodzę z kabiny za nim i sięgam po ręcznik i owijam go sobie wokół bioder. Łazienka zaparowała i umywalka i toalety ociekają skroploną parą. John siedzi na kaloryferze z ręcznikiem na kolanach. Wygląda na zdenerwowanego i przestraszonego jak mały szczeniak czekający na cios.

      Przepraszam.

      Więcej tego nie rób.

      Wielu mężczyznom jest tu samotnie. Wydałeś mi się samotny.

      Nie jestem.

      Przepraszam.

      Nie przepraszaj, tylko więcej tego nie rób.

      Nienawidzisz mnie?

      Nie, nie nienawidzę cię i jest mi wszystko jedno, co robisz z innymi facetami. Po prostu nie spodziewaj się, że będziesz to robić ze mną. Uderzysz mnie?

      Nie, nie uderzę cię.

      Czasami Ludzie mnie biją.

      Nie uderzę cię.

      Jeżeli masz ochotę, możesz mnie uderzyć.

      Nie uderzę cię.

      John zaczyna płakać.

      Przepraszam. Naprawdę przepraszam.

      Nie przepraszaj, tylko więcej tego nie rób.

      Biorę ubranie i wychodzę z Łazienki i idę do swojej części Pokoju i wycieram się i ubieram. Słyszę Johna lamentującego w Łazience, Warren i Łysol ciągle śpią. Burza ciągle szaleje. Kiedy kończę się ubierać, kładę się na łóżku i jestem zaskoczony, jak bardzo jestem zmęczony, i zamykam oczy i zasypiam.

      Sen nadchodzi szybko. Jestem znowu w Pokoju i jestem znowu przy stole. Mam wódę, kokę, crack, klej i benzynę. Biorę wszystko. Biorę, ile tylko mogę, tak szybko, jak mogę. Wrzeszczę i śmieję się i przeklinam. Wznoszę pięści do Nieba i wyzywam Boga od gównianych Skurwysynów, wyzywam Boga od dziwek. Podskakuję i biegam dokoła stołu. Jest tyle wódy, koki, cracku, kleju i benzyny, że wcieram je w skórę i wylewam je na siebie. Mam je w sobie i mam je na sobie. Jestem niewyobrażalnie najebany. Pierwszy raz od wielu dni dobrze się czuję.

      Pod dużą torbą kokainy znajduję rewolwer. Podnoszę go i trzymam w dłoni. To rewolwer kalibru trzydzieści osiem. To rewolwer, który miałem już kiedyś w rękach, z którym potrafię się obchodzić.

      Siadam na krześle i otwieram bębenek. Bębenek jest pełen, w każdej komorze jest nabój. Zamykam bębenek i kręcę i uśmiecham się, słuchając, jak się obraca. Miałem już ten rodzaj rewolweru w rękach i wiem, jak się z nim obchodzić. Rewolwer kalibru trzydzieści osiem.

      Wkładam sobie lufę do ust. Lufa jest zimna i brudna, a mnie podoba się smak metalu w ustach. Jeszcze raz kręcę bębenkiem. Uśmiecham się, słysząc klik klik klik klik klik. W każdej komorze jest nabój. Rezultat może być tylko jeden. Bębenek się zatrzymuje. Zahaczam kciukami o spust. Jestem napompowany wódą, koką, crackiem, klejem i benzyną. Jestem niewyobrażalnie najebany. Kciuki mi drgają, drgają, drgają. Bum.

      Budzę się, otwarte oczy widzą sufit, trzęsę się i z trudem łapię oddech. Dotykam nosa i pod każdym nozdrzem jest kropla krwi. Kręci mi się głowie, mam zawroty. Czuję pieczenie w żołądku.

      Jestem niewyobrażalnie rozjebany.

      Wychodzę z łóżka i idę do Łazienki. Poruszam się z trudem i wpadam tam przez drzwi. Warren stoi przy umywalce i myje zęby, a ktoś jest pod prysznicem. Zaczynam mieć mdłości i czołgam się, krztusząc, do sedesu. Kiedy docieram do sedesu, wymiotuję.

      W wymiocinach jest żółć i brązowe gówno, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Jest mnóstwo krwi. Czuję pieczenie w żołądku, gardle i ustach. Czuję pieczenie na wargach i twarzy. To nie chce się skończyć. Żołądek podchodzi mi do gardła i nadchodzą, piekące wymioty nadchodzą i nadchodzą bez końca. Ciągle nadchodzą.

      Chcę, żeby się skończyły, ale nic z tego.

      Warren podchodzi i przyklęka i obejmuje mnie i próbuje mnie przytrzymać. Łysol wyszedł z kabiny i gapi się i jest oszołomiony gwałtownością moich torsji. Ciągle nadchodzą. Nadchodzą i nadchodzą. Nie chcą się skończyć. Nie chcą się kurwa skończyć. Serce mi wali i wali nieregularnie i z każdym uderzeniem nadchodzi ból i z każdym nieregularnym uderzeniem nadchodzi ból i ból promieniuje na lewe ramię i lewą stronę szczęki. Płyn przestaje wypływać przez usta z mojego ciała, ale wymioty się nie skończyły. Czuję, jakby żołądek i gardło ze mnie wychodziły albo próbowały się wydostać. Czuję, jakby moje ciało próbowało się pozbyć samego siebie z siebie. Próbuje się pozbyć mnie z siebie.

      Dłużej już nie mogę. Nie mogę tak dalej żyć. Jestem Alkoholikiem i jestem Narkomanem i jestem Przestępcą. Ciało mi się rozsypuje i umysł dawno temu mi się rozsypał. Chcę się napić i chcę zapalić crack, chociaż wiem, że picie i palenie cracku mnie zabije. Jestem sam. Nie mam z kim porozmawiać, nie mam do kogo zadzwonić. Nienawidzę siebie. Nienawidzę siebie tak bardzo, że nie mogę sobie spojrzeć w oczy. Nienawidzę siebie tak bardzo, że samobójstwo wydaje mi się rozsądnym rozwiązaniem. Rodzina jest gotowa mnie skreślić, przyjaciele są gotowi mnie skreślić. Zniszczyłem każdy znaczący związek, w którym byłem. Wymiotuję dzisiaj siódmy raz. Siódmy kurwa raz. Nie mogę tak dalej żyć. Nie mogę tak dalej żyć. Torsje kończą się i zaczynam oddychać. Warren mnie przytrzymuje, a Łysol się na mnie gapi. Podnoszę dłoń i pokazuję Warrenowi, żeby się odsunął, więc wstaje i odchodzi, a ja opieram się głową o przód sedesu. Oddycham. Wciągam tyle powietrza, ile potrafię. Wiem, że powietrze obniży mi tętno i mnie uspokoi, więc oddycham. Wciągam tyle powietrza, ile potrafię. Uspokój mnie. Uspokój mnie. Warren mówi. Łysol się gapi.

      Wszystko w porządku?

      Przytakuję.

      Pomóc ci?

      Kręcę głową.

      Zawołam kogoś.

      Mówię.

      Nie.

      Potrzebujesz pomocy.

      Nie.

      James, potrzebna ci pomoc.

      Podnoszę się. Stoję niepewnie.

      Ja decyduję, co jest mi potrzebne. Nie ty.

      Biorę głęboki wdech i idę niepewnym krokiem do umywalki i puszczam wodę i myję twarz i wypłukuję wymiociny z ust. Kiedy kończę, zakręcam wodę i odwracam się. Warren się na mnie gapi i Łysol się na mnie gapi. Mijam ich i wychodzę z Łazienki. Warren idzie za mną i przechodzi do swojego kąta Pokoju.

      Dam ci przynajmniej koszulę.

      Patrzę na swój T-shirt. Jest biały i brązowy i czerwony. Poplamiony żółcią i kawałkami gówna, których nigdy wcześniej

Скачать книгу