Скачать книгу

są takie, ponieważ właśnie takie wybrała z setek możliwości programu komputerowego. Teraz to nie miało znaczenia. Taką ją sobie wyobrażała.

      Wolno, jakby z wahaniem, wyciągnęła z papierowej teczki czarno-białe, lekko wyblakłe zdjęcie i porównała je z portretem.

      Nie miała wątpliwości. To była ta sama osoba.

      Hanna Duciak poczuła, jak po policzku spływa jej jeszcze jedna łza. Ostatnia. Tak sobie postanowiła.

      *

      Adres się zgadzał. Mimo to Marcin Zakrzewski wahał się przez chwilę, zanim zsiadł z motoru. Inaczej wyobrażał sobie dom Koskowskich – bardziej okazale. Właściwie nie wiedział dlaczego. Może dał się zwieść stereotypom lansowanym w mediach, że biznesmen, który odniósł sukces, musi mieszkać w czymś przypominającym pałac? Tymczasem ten dom niczym nie odróżniał się od innych stojących w tej części osiedla. Akumulatory – tak mówiono o domach jednorodzinnych wybudowanych w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia według takiego samego projektu. Nazwa doskonale oddawała ich kształt. Dom Koskowskich należał do tego gatunku. Tyle tylko, że znajdował się na większej działce i był odnowiony.

      Marcin postawił motor pod bramą i stanął przed furtką. Zanim zadzwonił domofonem, uważnie zlustrował podwórze. Dopiero teraz zauważył, że właściciel musiał jednak dysponować większym budżetem niż sąsiedzi. Obok domu stał duży garaż na dwa samochody, trawniki były starannie przystrzyżone, rabatki z kwiatami zadbane, żywopłot wzdłuż ogrodzenia miał kształt idealnego prostopadłościanu. Wszystkie rośliny ozdobne i kwiaty rosły dokładnie tam, gdzie powinny. Idealna harmonia i porządek.

      Zadzwonił dwa razy i czekał. Chmury na niebie zmieniły się w białą mgiełkę i robiło się nieprzyjemnie gorąco. Stojąc tak na słońcu, Marcin poczuł, jak kropla potu ścieka mu po karku. Już chciał ponownie nacisnąć guzik na domofonie, kiedy niespodziewanie rozległ się trzask i zamek w furtce puścił.

      Ścieżka wyłożona kolorowymi kostkami brukowymi prowadziła prosto pod drzwi, które uchyliły się, zanim zdążył zrobić trzy kroki. Ostrożnie wszedł do środka i rozejrzał się. Krótki korytarz prowadził do salonu połączonego z otwartą kuchnią. Widać było wyraźnie kobiecą rękę – świadczyly o tym skromy i wysmakowany wystrój wnętrza oraz sterylna czystość. Koskowska najwidoczniej nie pracowała i zajmowała się domem. Samotna kobieta uwięziona w klatce. Może nie złotej, ale klatce.

      – Tu jestem! – dobiegł go przytłumiony głos.

      Drzwi na taras mieszczący się za domem były szeroko otwarte, firana falowała jeszcze nieznacznie, potrącona parę chwil wcześniej. Zakrzewski przeszedł przez salon i wyjrzał na zadaszony taras. Tu nie dochodziło słońce i nie było jeszcze tak gorąco.

      – Pan z policji, tak?

      Żona Koskowskiego siedziała na fotelu z pełną szklanką w ręku. Obok na stoliku stała napoczęta butelka Johnny’ego Walkera. Była boso, ubrana tylko w koszulę nocną, miała potargane włosy. Patrzyła na Marcina zaczerwienionymi oczami. Zaskoczony najpierw skinął głową, potem pokazał odznakę i dopiero na końcu się odezwał:

      – Komisarz Marcin Zakrzewski, komenda miejska policji.

      – Chce mi pan powiedzieć, że ten skurwysyn, mój mąż, nie żyje, prawda?

      Na tarasie zapanowała pełna napięcia cisza.

      – Tak.

      Obojętny wyraz jej twarzy nie zmienił się, chociaż po policzkach poleciały dwie wielkie łzy. Pociągnęła duży łyk ze szklanki. Zabrzęczały kostki lodu.

      – Proszę siadać – powiedziała głucho. – Napije się pan ze mną? Zrobimy sobie małą stypę. A może święto? – Próbowała się zaśmiać, ale jej nie wyszło.

      – Jestem na służbie.

      – No tak. Gliniarz na służbie. – Znowu zabrzęczały kostki lodu, kiedy przyłożyła szklankę do ust.

      – Kto panią zawiadomił o śmierci męża? Zadzwonił ktoś z firmy?

      – Nie. Rano dostałam e-mail ze zdjęciami.

      Marcinowi wydawało się, że się przesłyszał. Nie wyglądała na tak nietrzeźwą, by mówić od rzeczy.

      – Słucham? – zapytał.

      – Dostałam e-mail – powtórzyła.

      – Mogę go zobaczyć?

      – Komputer stoi na kuchennym blacie. – Machnęła ręką ze szklaneczką, aż trochę whisky wylało się na podłogę tarasu. Zakrzewski wrócił do salonu i od razu dostrzegł laptop. Obok, na blacie, zobaczył niedokończoną filiżankę kawy i kanapkę z chrupkiego pieczywa. Ekran był wygaszony. Stuknął w spację i ekran rozbłysnął, ale w dolnym rogu natychmiast pojawiło się ostrzeżenie, że zostało jeszcze tylko sześć procent baterii. Kabel z zasilaczem leżał na podłodze. Gorączkowo rozejrzał się za gniazdkiem. Nigdzie nie znalazł wolnego, więc wyłączył ekspres do kawy. Dopiero wtedy dokładnie przyjrzał się obrazowi na ekranie.

      To było zdjęcie.

      W pierwszej chwili zamarł w bezruchu. Spojrzał nieprzytomnie na drzwi prowadzące na taras, na filiżankę z wystygłą kawą i nadgryziony chleb. Nieopatrznie przesunął dłonią po blacie i do palców przylepiły mu się okruchy pomieszane ze stopionym masłem. Machinalnie wytarł dłoń w nogawkę dżinsów. I dopiero wtedy zaczął myśleć.

      Zdjęcie przedstawiało Zbigniewa Koskowskiego leżącego na posadzce. W tym samym miejscu, w którym widział go wcześniej Marcin. Tylko że na fotografii jeszcze żył. Miał usta zaklejone taśmą. Rurka do wtryskiwania betonu przebijała ją i musiała być wciśnięta głęboko do gardła.

      Zdjęć było więcej. Morderstwo w różnych fazach. Od wciśnięcia rurki, przez wpompowanie biznesmenowi do brzucha wielu litrów płynnego betonu i po jego nieprzytomną i wykrzywioną strasznym bólem twarz. Na koniec dalszy plan i całe ciało Koskowskiego z pękniętym brzuchem.

      Marcin obejrzał zdjęcia jeszcze raz, potem jeszcze raz i zatrzymał się na tym ostatnim. Potarł palcami czoło, skupiony na prawym górnym rogu fotografii. Widać tam było wyraźnie parę roboczych butów i szare spodnie. Wystarczyła mu chwila i już wiedział, gdzie widział dzisiaj takie buty.

      Wyciągnął telefon i wybrał numer Szawczaka. Parol odebrał po trzech sygnałach.

      – Co robisz? – zapytał Zakrzewski.

      – Pomagam prokurator w przesłuchaniach pracowników, jak ustaliliśmy.

      – Czy jest tam jeszcze Banaszkiewicz?

      – Nie, tak jak mu poradziłeś, pojechał do domu

      – Pomyliłem się. Weź jeden z wozów patrolowych i jedź po niego. Za godzinę chcę go mieć na przesłuchaniu w firmie.

      – Coś się stało?

      – Tak, musi mi coś wytłumaczyć.

      – Co?

      Marcin westchnął zniecierpliwiony.

      – To nie jest na telefon. Zrób, co mówię.

      Rozłączył się i znowu popatrzył na ekran laptopa. Plik zdjęć z miejsca zbrodni został wysłany z adresu e-mailowego Koskowskiego o godzinie czwartej siedemnaście. Prawdopodobnie morderca użył smartfonu Koskowskiego do zrobienia zdjęć i bezpośrednio z niego wysłał je do żony. Cholera, nawet nie wiedział, jak ona ma na imię. Spojrzał na jej adres e-mail – Aga Koskowska. Agnieszka.

      Wyszedł na taras. Kobieta siedziała w tym samym miejscu ze wzrokiem utkwionym gdzieś w przestrzeni. Jeśli chciała się upić, to kiepsko jej szło. Marcin ocenił, że poziom alkoholu w butelce i szklance pozostał

Скачать книгу