Скачать книгу

miejsce, gdzie zostanie odebrany, a także to, jak tam dojechać.

      – Przekazaliście okup?

      – Niezupełnie – mówi Wagniewski, podając Bieleckiej kolejny list, też napisany na maszynie, a potem następny, taki sam. – Okup przekazywaliśmy kilkakrotnie, zgodnie z instrukcjami. I kilka razy nie został podjęty – wyjaśnia, kładąc jeszcze jeden, napisany taką samą czcionką list.

      Kobieta czyta:

      Torba z pieniędzmi ma zostać zrzucona w Warszawie z estakady Trasy AK na przebiegającą pod nią ulicę Gwiaździstą w oznaczonym miejscu. Miejsce, gdzie zatrzymacie samochód, będzie na lewym pasie. Szukajcie dwóch migających czerwonych światełek na baterie, jakie stosuje się w rowerach. Pomiędzy nimi będzie czerwony znicz, naprzeciw którego w ekranie dźwiękochłonnym znajdziecie otwór, przez który przerzucicie paczkę z pieniędzmi. Jeśli poinformujecie gliniarzy, już nigdy nie zobaczycie Sary żywej.

      – Odebrali pieniądze?

      – Sądzimy, że tak. Niestety, policjanci ani detektyw nie są w stanie tego potwierdzić. Miejsce oraz procedura przekazania były na tyle precyzyjne, że Szczerzuckiemu nie udało się nic namierzyć.

      – A jakiś nadajnik?

      – Detektyw nam to odradzał. Hubicz również. Zwróciła pani uwagę na datę przekazania okupu?

      – To sześć dni temu.

      – Dwudziestego czwartego lipca. To Święto Policji – mówi z gorzkim uśmiechem mężczyzna. – Hubicz zapewnił nas, że panują nad sytuacją. Utrzymywał, że przy przekazaniu okupu za każdym razem byli jego ludzie. Że tamtego dnia również będą. Twierdził, że jego ludzie dotrą do porywaczy. A potem okazało się, że nikogo od Hubicza tam nawet nie było. Detektyw – rzekł, a kiedy kiwnęła głową, dodał: – Jego biuro śledziło ich tego dnia cały dzień. Nie było tam ani jednego policjanta.

      – Więc gdzie byli?

      – Na uroczystościach. Potem u komendanta wojewódzkiego w Olsztynie. Konkretnie w jego domu na Mazurach. Na zakrapianej imprezie.

      – Spisaliście numery banknotów?

      – Tak.

      – A policjanci?

      – Nie.

      – Przecież w to nie można uwierzyć! Tego się można dowiedzieć nawet z filmów, i to niezbyt dobrych! Hubicz wyjaśnił wam jakoś, dlaczego nie złapał porywaczy?

      – Oni nie wierzą, że Sarę porwano – odparł Wagniewski. – Prokurator Mikosz wyjaśniła, że śledztwo jest prowadzone w kierunku upozorowania porwania.

      – No nie! To nie może być prawda!

      – Ale jest – powiedział ciszej mężczyzna, po czym podsunął grubą kopertę z logo jednej z najbardziej znanych w Polsce agencji ochrony i detektywistyki. – W środku znajdzie pani raporty i zdjęcia.

      – Jest coś jeszcze?

      – Nie wiem. Nie ma pieniędzy, nie ma siostry. To jasne, że nie otrzymamy pomocy od policji, na pewno nie od Hubicza i Skalskiego. Mojej siostrze grozi niebezpieczeństwo. Minął ponad miesiąc. Nie wiemy, czy żyje. Może jest ranna, chora, może potrzebuje pomocy? Nie pomogły nam pieniądze, nie pomogła policja. Po rozmowach z ojcem i za namową detektywa zdecydowaliśmy, że powinniśmy poinformować media. Jest pani pierwszą dziennikarką, która poznała sprawę.

      15

      Patrzą ponuro na ekran. Braun z łokciami na biurku, rozparty w ministerialnym fotelu, kręci nerwowo młynka kciukami. Antonowicz sprawia wrażenie spokojniejszego, uważnie przysłuchując się temu, co ma do powiedzenia do kamer i mikrofonów detektyw. Jego siedzący z prawej strony klient ani razu się nie odezwał.

      – …nieskuteczność oraz opieszałość w prowadzeniu śledztwa. Prawda jest taka, że nasze służby i osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo, niestety, nie zdały egzaminu, jaki przygotowali nam przestępcy.

      Błyskają flesze. Reporterzy, wzajemnie się przekrzykując, ruszają w stronę stolika z mikrofonami. Kamerzysta robi najazd na skupioną, poważną twarz detektywa.

      – To, co się stało – mówi detektyw, podnosząc dłoń – jest bezprzykładnym dowodem na nieudolność policji. Nieudolność lub – zawiesza głos, a potem dodaje głośniej – współpracę z osobami zamieszanymi lub odpowiedzialnymi za uprowadzenie córki mojego klienta.

      Kadr drugiej kamery wypełnia zaczerwienione, zmęczone oblicze milionera. Nie ma wątpliwości, że widać w nich bezsilność i rozpacz. Braun zatrzymuje kciuki, przymyka powieki i mówi:

      – Panie pośle, zechce pan to wyłączyć?

      – A zatem stało się to, co przewidzieliśmy – mówi Antonowicz. – Nie założyliśmy jednak, że media dowiedzą się o tym od niego. – Wskazuje ruchem głowy ekran.

      – To nie ma znaczenia.

      – Ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że dla zwykłego Kowalskiego ten… ten…

      – Szczerzucki?

      – …ma większy autorytet niż jakikolwiek dziennikarz.

      Minister wzdycha i przeczesuje dłońmi włosy. Antonowicz milczy.

      – Do wyborów zostało sześć tygodni – zauważa.

      – Nie będę czekał. Trzeba działać natychmiast – opowiada minister, naciskając przycisk telefonu łączący bezpośrednim, szyfrowanym połączeniem z gabinetem komendanta głównego policji.

      16

      Na przystanku przy alei Solidarności siąpiło. Policjant postawił kołnierz i przeszedł na drugą stronę ulicy, wciąż zastanawiając się nad tym, co może kryć się za propozycją, jaką otrzymał. Emil nie wyróżnia się z tłumu. Żaden z mijanych po drodze ludzi z pewnością nie myśli, że ten średniego wzrostu mężczyzna jest policjantem.

      – Długo czekasz?

      – Nie mogę się przyzwyczaić, że jesteś jak pieprzony duch – powiedział Kosar i podał partnerowi rękę. – Specjalnie się rozglądałem, a ty i tak zjawiasz się znikąd. Znów cię nie zauważyłem. Jak to robisz?

      – Zawsze tak było – skwitował Emil, spoglądając na wielki, klasycystyczny budynek z osiemnastego wieku w żółtym kolorze przy ulicy Nowolipie 2.

      Napis na czerwonej tablicy nad wejściem głosi: „Komenda Stołeczna Policji”. Niewytłumaczalne przeczucie podpowiada policjantowi, że za propozycją Krausa, którą tak ekscytował się Kosar, nie kryje się nic dobrego.

      – Masz raport?

      – Mam.

      – No to idziemy.

      – Do dupy. Możesz sobie go wsadzić – dodał, teatralnym gestem zgniatając papier w kulkę.

      Emil w milczeniu sięgnął do kieszeni. Wyjmując papierosy, wciąż się nie odzywał. Wiedział, że przyjaciel tylko czeka na pytanie, którego nie miał zamiaru zadać.

      – Powiedzieli, żebyśmy wracali na Grenadierów, bo nic tu po nas.

      – Przynajmniej jedziemy na jednym wózku.

      – I ciebie to cieszy?

      – Na pewno nie smuci. Co z raportem?

      – Przyda się, jak cię sraczka chwyci.

      – Metabolizm mam w porządku. Na szczęście.

      – Ty w ogóle

Скачать книгу