Скачать книгу

lokal.

      – Nie byłbyś sobą, gdybyś się zgodził, co?

      – Nie podoba mi się ta sprawa – odparł Emil. – Oferują tak wiele. Przecież wiesz, jak jest w firmie. Nikt nie daje kokosów. Dlatego chciałem z tobą o tym pogadać.

      – Nad czym się zastanawiasz?

      – Wstąpiłem do firmy dla innych celów.

      – O ja pierdolę! – Kosar przewrócił oczyma. – Zaczyna się, kurwa! Ty jednak jesteś jebnięty! Niby po szkołach, wykształcony, ale idiota. Zaraz sprzedasz mi tę gadkę o tym, że wierzysz w to, co robimy. Czasem mi się wydaje, że masz nierówno pod sufitem. Wypisz wymaluj, Lot nad kukułczym gniazdem. Randle McMurphy, w mordę. Tylko że Nicholson grał, a ty jest świr autentyczny.

      – Chcesz być jak ci w pałacu Mostowskich czy na Puławskiej?

      – Nie naprawisz świata.

      – Nie musisz tego powtarzać – warknął Emil.

      – Tak samo jak ty nie musisz mnie ciągle na coś narażać. Pamiętasz Wronę? Powinniśmy zamknąć gnoja.

      – Żeby teraz śmiał się nam w twarz?

      – Mogą nas za to wypierdolić! Łamiemy prawo.

      – Raczej działamy na jego granicy.

      – Mamy działać w jego granicach. Nie jesteśmy szeryfami. Praga to nie Dziki Zachód.

      – Nie bylibyśmy skuteczni.

      – To nie jest sprawiedliwość.

      – To właśnie jest sprawiedliwość – wyjaśnił Emil – bo prawdziwej sprawiedliwości nie ma. Ona czasem bywa, a jeśli jest, to zawsze tylko jakaś.

      – Nie wierzysz w nią?

      – Wierzę, ale tylko w boską. Boską lub moją.

      – Coś pójdzie nie tak i dostaniemy wyroki za niedopełnienie albo przekroczenie.

      – To ryzyko zawodowe.

      – To się źle skończy. Nie pomyślałeś o tym?

      – Sram na to.

      – To może pomyślałeś o mnie? – zapytał Kosar, wlepiając spojrzenie w Emila. – Nie przeszło ci przez myśl, że mogę oberwać przez twoje naprawianie świata, zasady i obronę słabszych?

      Emil nie odpowiedział. Nie raz się sprzeczali o metody pracy, jakie narzucał. Kosarewicz się podporządkowywał i współpracował, bo okazywały się skuteczne. A jednak nie akceptował przekraczania granicy.

      – I tak nie lubisz tej roboty.

      – Bo jej nie lubię. Co nie znaczy, że mam z niej wylecieć – zauważył Kosar.

      – Nie wylecisz.

      – Możesz mi to zagwarantować?

      – Trzymaj się mnie. Rób to, co ci powiem, a nic ci nie będzie.

      – Możesz wymierzać sprawiedliwość, ale jak się coś wysra, to obaj będziemy mieć przejebane. To, że wpadniesz w gówno po uszy, mnie akurat mało obchodzi, ale dlaczego ja mam mieć przy tym przejebane?

      – Nie maż się. Powiedziałem, że ze mną nie zginiesz.

      – Żebyś się nie zdziwił, bohaterze!

      – Zgodziłbyś się?

      – Bezapelacyjnie, kurwa. Bez zastanowienia.

      – Tak myślałem. – Emil pokiwał głową. – Wszystko dotyczy i ciebie.

      Kosar zatrzymał butelkę w połowie drogi do ust. Za oknem lunęło i decyzja, by usiąść wewnątrz, okazała się słuszna.

      – Mogłem się domyślić, że bierzesz mnie pod włos. I że już podjąłeś decyzję. Za nas obu.

      – Znamy się nie od wczoraj – odpowiedział Emil. – Podejrzewałem, że ci się to gówno spodoba. Uznałem, że albo wchodzimy w to razem, albo w ogóle. Mamy czas do jutra. Nie ma co się kłócić i strzępić języka, przecież i tak nie mamy wyboru.

      Kosar stuknął butelką w butelkę Emila.

      14

      Kobieta poprawia jasne włosy i myśli, że wszystko jest możliwe. Zwłoki Sary mogą kołysać się w Wiśle, pływać w Kanale Żerańskim, odbijać się o brzeg w Porcie Czerniakowskim albo równie dobrze nabrzmiałe od gazów ciało może leżeć na dnie basenu portowego na Starej Pradze.

      – Czterdzieści siedem dni to długo – stwierdza.

      – Ona żyje.

      – Niewykluczone jednak, że Sara właśnie kupuje torebkę w Londynie, Nowym Jorku albo zjada oscypka w Zakopanem. – Laura Bielecka wykrzywia usta w jednym z tych wyuczonych przed lustrem sztucznych uśmiechów, kiedy kelnerka stawia filiżankę z kawą.

      – Pani mi nie wierzy? – Pytanie brzmi jak stwierdzenie. – Moja siostra jest gdzieś przetrzymywana.

      Dziennikarka myśli o dziesiątkach niszczejących budynków we wsiach wokół stolicy. Do głowy przychodzą jej stodoły z rozsypujących się cegieł i zmurszałych belek, odrapane, nieczynne warsztaty z rdzewiejącym dachem i zapomniane, zapuszczone pozostałości rozwiązanych PGR-ów.

      – Tylko gdzie?

      – Według mnie niedaleko.

      – Wie pan, że to jak szukanie igły… – Uśmiecha się, bo Puszcza Kampinoska, Las Legionowski czy Lasy Chojnowskie też są niedaleko.

      – Przewiezienie Sary dalej wiązałoby się z dodatkowym ryzykiem. Powtórzę: siostrze grozi poważne niebezpieczeństwo. Policja nic nie zrobiła, nic, a tu chodzi o jej życie.

      – Tym bardziej musieli coś zrobić. – Bielecka stara się wyglądać na zainteresowaną, a jednak rzuca dyskretne spojrzenie na zegarek. Ludzie zbyt często usiłują zainteresować media sprawami, którymi powinny się zająć sądy, policja lub po prostu inni. – Nie wierzę, że nic nie zrobili. To niemożliwe.

      – Fakty są takie, że siostrę porwano w piątek około dwudziestej trzeciej trzydzieści. Ktoś anonimowy poinformował natychmiast policję, a jednak dopiero w poniedziałek o godzinie piętnastej przyjęto nasze zgłoszenie.

      – Musi upłynąć czterdzieści osiem godzin, by służby wszczęły poszukiwania.

      – Zawiadomienie przyjmuje się natychmiast – odparł mężczyzna – a to, kiedy wszczyna się poszukiwania, zależy od kategorii zagięcia. Policja dzieli takie zdarzenia na trzy kategorie. Do pierwszej wlicza się pierwszorazowe zaginięcia nieletnich, osób chorych psychicznie, upośledzonych, wymagających opieki. Poszukiwania wszczyna się niezwłocznie, jeśli okoliczności wskazują na zagrożenie życia i zdrowia albo wolności. Na przykład przy zapowiedzi samobójstwa.

      – Rozumiem.

      – Robi się to również w wypadku podejrzenia popełnienia przestępstwa przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności. Wie pani, jakie to przestępstwa?

      – Zabójstwo, pobicie, rozbój?

      – Jest ich prawie dwadzieścia. W tym bezprawne pozbawienie człowieka wolności. I to właśnie się stało.

      – Proszę mówić dalej.

      – Padł strzał. Nie wierzę, że nikt tego nie usłyszał.

      – To nocny klub. Było głośno.

      – I lokal był pełen ludzi. A mimo tego nie znaleziono nikogo, kto cokolwiek by widział. Oględziny

Скачать книгу