Скачать книгу

się – wycedził przez zęby Kosar. – Choć raz nie pyskuj.

      Zapadła nieprzyjemna cisza. Stefańska zerknęła raz jeszcze w dokumenty i odchrząknęła.

      – Nie mam czasu, żeby strzępić język. Jest źle. To dlatego tutaj jestem. Na pewno będziemy mieli okazję nie raz się spotkać. Teraz konkrety. Wiecie, że wokół komendy dzieje się źle?

      – Przejść się nie da – powiedział Barabatow – tylu dziennikarzy jest na chodniku.

      Stefańska uniosła brwi, po czym stuknęła trzy razy długopisem w blat. Na jej twarzy pojawił się gadzi uśmiech.

      – Nie udzieliłam panu głosu.

      – Przecież pani komendant pytała.

      – Proszę?

      – Mówię tylko, że przecież pani komendant pytała.

      – Jak się pan nazywa?

      – Aspirant Barabatow.

      – Imię?

      – Ryszard.

      – Na przyszłość, panie aspirancie Ryszard Barabatow, proszę zapamiętać. Mnie się odpowiada – dodała szeptem – tylko i wyłącznie, kiedy pytam.

      – No, ale przecież pani pytała.

      – Cisza! – ryknęła, aż podskoczyli na krzesłach. – Dosyć. Co to ma znaczyć? – zwróciła się do policjanta, który narzekał na dziennikarzy. – Jeszcze jedno słowo, aspirancie Barabatow, a inaczej porozmawiamy.

      Barabatow głośno westchnął, uśmiechając się lekceważąco, lecz się nie odezwał. Stefańska popatrzyła w jego kierunku z zimnym uśmiechem. Emil pokręcił głową i wbił wzrok w podłogę.

      – Jakbym teściową oglądał – dodał ktoś za Emilem.

      – Do jasnej cholery! – wrzasnęła, uderzając pięścią w stół. – Kto to powiedział?

      Zapadła niczym niezmącona cisza.

      – Kto to powiedział?

      – Nikt – odparł Emil.

      Kosarewicz zamknął oczy.

      – Co to ma znaczyć?

      – No nikt.

      – Co sobie myślicie? – Powiodła po sali wściekłym wzrokiem. – Kim wy jesteście, do jasnej cholery?

      Kosar chwycił Emila za przedramię i ścisnął. Emil zrozumiał. Po twarzy komendant widać było, że ostatnie porównanie dolało oliwy do ognia. Stefańska tymczasem wyjęła białą chusteczkę, na której Emil dostrzegł wyszywane inicjały M.S., i wydmuchała nos. Mientkiewicz szepnął jej coś na ucho.

      – Poprzedniego komendanta odwołano w związku ze sprawą Wagniewskiej i burzą medialną. Teraz ja rządzę. I wierzcie mi, będę to robić twardą ręką. Za chwilę usłyszycie nazwiska. Będą to policjanci, których powołuję do zespołu, który zajmie się sprawą – powiedziała, odsłaniając zęby w jadowitym uśmiechu, który miał zapaść im w pamięć. – Mientkiewicz! Czytać!

      – Komisarz Zuben Zygmunt. – Wafel, niczym wytresowany pudel odczytał pierwsze nazwisko, po czym przestąpił z nogi na nogę. – Aspiranci: Barabatow Ryszard, Czekański Daniel, Urbanowicz Urban oraz sierżanci Kosarewicz Krzysztof i Stompor Emil. Wyczytani zostają.

      20

      W biurze prokurator panowała cisza. Ascetycznie urządzony pokoik w budynku Prokuratury Rejonowej Warszawa-Praga przy Bródnowskiej wypełniała przytłumiona muzyka. Radiowa Trójka grała Jestem z miasta Elektrycznych Gitar. Prokurator Elżbieta Mikosz czytała, nucąc wraz z Kubą Sienkiewiczem. Nagle zadzwonił telefon.

      – Ogląda pani telewizję? – zapytał zastępca prokuratora okręgowego.

      – Nie.

      – Może i dobrze.

      – A co się dzieje?

      – Chodzi o sprawę, którą pani prowadzi – westchnął. – Porwanie sprzed Las Vegas.

      – Właśnie przeglądam.

      – I co?

      – Właściwie nic. – Pani prokurator odłożyła papiery. – Jak dotąd nic dla nas formalnie nie wynika. Nie ma pewności, co się stało. Nie ma nawet podejrzanych i nie ma komu przedstawić zarzutów. Nie ma zwłok, nie ma przestępstwa. Formalnie mamy tylko podejrzenie popełnienia przestępstwa, policja prowadzi postępowanie.

      – Media twierdzą, że jest źle prowadzone.

      – Media zawsze szukają…

      – Są do nas zastrzeżenia.

      – Wiemy, jacy są dziennikarze – zbagatelizowała sprawę. – Szukają sensacji.

      – Nie, pani prokurator. Tym razem to naprawdę nieprzyjemna sprawa. Mam wrażenie, że Wagniewscy zainteresowali sprawą każdego dziennikarza w Polsce. Ojciec dziewczyny wie, co robi. Poza tym to nie jest zwykły Kowalski. Obawiam się, że nie byliśmy wystarczająco szczegółowo informowani przez Hubicza. Wagniewski twierdzi, że naraziliśmy życie i zdrowie jego córki. Napisał w tej spawie do kilku czołowych polityków, na przykład ministra Brauna. Sprawą zainteresował rzecznika praw obywatelskich, a nawet premiera i prezydenta.

      Kobieta nie odpowiedziała. Zdjęła okulary. Spojrzała na dokumenty opieczętowane okrągłym stemplem z orłem w koronie.

      – Mieliśmy telefon z prokuratury generalnej – odparł jej rozmówca. – To nie wygląda dobrze. Musimy działać.

      – Co pan proponuje?

      – Idziemy po linii najmniejszego oporu.

      – Czyli dobieramy się do dupy gliniarzom?

      – Sam bym tego lepiej nie ujął. Cieszę się, że się rozumiemy. Trzeba zdecydowanych działań. Chodzi o naszą przyszłość. Dlatego to właśnie pani przydzieliłem tę sprawę.

      Raczej przydzielono ją do sprawy porwania córki milionera z innego powodu. Tu liczyło się jej doświadczenie oraz to, że potrafiła utrzymywać dobre stosunki z przełożonymi.

      – Najlepiej będzie… Pani Elu, czy może pani przyjść?

      – Oczywiście.

      – Zatem zapraszam. Porozmawiamy osobiście. A… Jest u mnie prokurator okręgowy.

      Wstała, założyła żakiet i rzuciła spojrzenie na rozłożone dokumenty. Nie będą potrzebne, pomyślała i ruszyła prosto do gabinetu zastępcy prokuratora, nucąc pod nosem, że w objęciach biurek rodzą się rzeczy jasne i ciemne.

      21

      Pół minuty później w akompaniamencie szurania krzeseł, szeptów i westchnień sala odpraw opustoszała. Stefańska łypnęła okiem na porucznika. Formalnie Zuben, naczelnik Wydziału Kryminalnego, był komisarzem, a jednak każdy zwracał się do niego per „poruczniku”.

      – Kieruje pan pracą tych ludzi. Jeden oficer, trzech aspirantów i dwaj sierżanci to nie przypadek. Tworzycie Zespół Specjalny do sprawy Uprowadzenia Sary Wagniewskiej przy Wydziale Kryminalnym Siódmego Komisariatu Rejonowego Policji w Warszawie Praga Południe.

      – Chwileczkę. – Barabatow uniósł palec. – Mam pytanie. Jestem najstarszy wiekiem. Mam pięćdziesiąt pięć lat i…

      – Nie teraz – ucięła komendant. – Dobrze, że jesteście w mundurach. Wychodzimy do dziennikarzy, trzeba panów przedstawić – dodała, podając Mientkiewiczowi dokumenty

Скачать книгу