Скачать книгу

zrobię żadnej krzywdy bałwanowi. Obawiam się, że to on może zrobić mi coś złego – odpowiedział Porter cicho. – Widziałeś tu kogoś innego? Kogokolwiek?

      – Nie, proszę pana.

      – Możesz zabrać mamę z powrotem do salonu na kilka minut? Musimy coś tu sprawdzić z kolegą, zaopiekujesz się mamą?

      Brady pokiwał głową. Porter przeniósł wzrok z chłopca na jego matkę.

      – No to brykajcie.

      Kiedy zostali sami, zwrócił się do Nasha.

      – Zostań tu i nie spuszczaj wzroku ani muszki z tego lasu.

      Nash wyciągnął broń i utkwił czujne spojrzenie w drzewach.

      Porter wyszedł z progu kuchni na padający śnieg. W tyle głowy zaczęła mu grać stara piosenka dla dzieci.

      Odciski małych stóp znaczyły świeży śnieg – w pobliżu drzwi ścieżki się przecinały, ale do bałwana prowadziła tylko jedna. Porter starał się podążać dokładnie po śladach: wolał robić małe kroczki, stawiać stopy tam gdzie chłopiec, niż niepotrzebnie narobić dodatkowych odcisków. Przez prawie całą noc sypał śnieg, napadało kilka, może kilkanaście centymetrów, ale wydawało mu się niemożliwe, żeby ktoś zbudował coś takiego i nie zostawił żadnych śladów. Jego wzrok powędrował do miotły sterczącej z dłoni bałwana. Owszem, możliwe, że ktoś zamiótł ślady miotłą, ale to nie tłumaczyło, w jaki sposób wetknął ją potem bałwanowi, nie zostawiając chociaż jednej wydeptanej ścieżki. Porter zauważył też, że teren jest ogrodzony. Druciana siatka wysoka na metr dwadzieścia. Brama do ogródka od frontu była otwarta.

      Porter zauważył nieznaczny ślad ciągnący się od tamtej bramy do bałwana. Nie tyle odciski butów, ile długie wgłębienie, jakby przeciągnięto coś ciężkiego sprzed domu do ogródka na tyłach.

      Stanął przed bałwanem.

      Górował nad nim, przewyższał Sama o dobre trzydzieści centymetrów. Z tej perspektywy uśmiech na jego twarzy, zrobiony z kawałeczków gałęzi, przypominał raczej złośliwy grymas.

      Porter pamiętał, że w dzieciństwie zbudował setki takich figur – toczyło się kulę śnieżną, aż zmieniała się w śnieżny blok, którego nie dało się już ruszyć. Zwykle przy lepieniu bałwana zaczyna się od dużej kuli, która stanowi podstawę, na niej umieszcza się mniejszą, pełniącą funkcję torsu, a na samej górze najmniejszą – głowę.

      Tego bałwana jednak tak nie ulepiono.

      Śnieg był mocno ubity. Ktoś zadał sobie trud wyrzeźbienia bałwana, zamiast skorzystać z szybszej metody tradycyjnej.

      Wszystkie te myśli przeleciały przez głowę Portera w chwili, gdy zmierzył śnieżną figurę wzrokiem od góry do dołu, aż w końcu jego spojrzenie spoczęło na ciemnej czerwieni na szyi – ciemnej czerwieni plamiącej śnieg jak syrop owocowy na rożku lodowym.

      Porter ułamał gałąź z pobliskiego dębu i za pomocą rozszczepionego końca ostrożnie dźgnął śnieg pod najciemniejszą czerwoną plamą, gdzie płyn krzepł u podstawy szyi. Autor rzeźby musiał w trakcie pracy spryskiwać śnieg wodą, tak by zamarzła na lód – również i tę sztuczkę Porter pamiętał z dzieciństwa. Porządnie zrobiony bałwan powinien być solidny jak kamienny posąg, mógł przetrwać do końca zimy. Jeśli jednak nie utwardziło się śniegu, kawałki bałwana zaczynały odpadać w pierwszych promieniach słońca. Po południu połowa dzieła leżała na ziemi w mokrych kupkach.

      Porter przebił się gałęzią przez lód i zeskrobał nieco ubitego śniegu, aż dokopał się na tyle głęboko, żeby zobaczyć rozszarpaną szyję człowieka ukrytego pod spodem.

      14

Dzień drugi, 9.15

      Bolało.

      Okropnie bolało.

      Ciałem Lili wstrząsnął potężny spazm, jej płuca z całych sił próbowały pozbyć się wody, wykaszleć ją. Znów się zachłysnęła i zrobiła wdech, chociaż wcale nie chciała, nie chciała już wsysać więcej wody, nie chciała umierać. A jednak zrobiła wdech, było to odruchowe jak oddychanie, ale tym razem jej płuca napełniły się powietrzem. Odkaszlnęła jeszcze raz, wypluwając więcej wody z gardła i płuc. Gwałtownie nabrała powietrza.

      Było jej zimno.

      Okropnie zimno.

      Nie znajdowała się już w wodzie, leżała na betonowej posadzce.

      Otworzyła oczy.

      Mężczyzna klęczał nad nią i przyciskał dłonie do jej klatki piersiowej.

      Kiedy ich oczy się spotkały, znieruchomiał. Zrobił oczy jak spodki i pochylił się nad nią, poczuła na twarzy powiew nieświeżego oddechu.

      – Co widziałaś?

      Lili nabrała kolejny haust powietrza i połknęła, a potem następny.

      – Wolniej, zaczynasz hiperwentylować. – Złapał ją za prawą rękę i przycisnął kciuk do jej nadgarstka. – Nadal masz trochę nieregularne tętno, ale unormuje się. Leż spokojnie. Wdech przez nos, wydech przez usta, długie, kojące oddechy.

      Lili posłusznie zmusiła się do wolniejszego oddychania. Wracało jej czucie w palcach u rąk i nóg. Było jej okropnie zimno. Zaczęła się niekontrolowanie trząść.

      Mężczyzna wziął narzutę i otulił jej ciało stęchłą tkaniną.

      – Kiedy umarłaś, natychmiast zaczęła ci spadać temperatura. Za chwilę powinna wrócić do normy. Co widziałaś?

      Próbowała mruganiem przegonić mgłę zasnuwającą jej oczy, ale utrzymywanie ich otwartych sprawiało jej ból. Słabe światło wydawało się teraz niewiarygodnie jasne, gorące, parzące. Kiedy zacisnęła powieki, poczuła lekkie klepnięcie w policzek.

      „Umarłaś”?

      – Co widziałaś? – zapytał znowu. Zaczął pocierać jej ramiona przez narzutę, tarcie powoli ją rozgrzewało.

      – U…umarłam? – Resztka wody zadrapała ją w gardle i Lili znów się rozkaszlała.

      – Utonęłaś. Twoje serce nie biło przez dwie minuty, potem cię zreanimowałem. Co widziałaś?

      Lili słyszała jego słowa, ale potrzebowała dłuższej chwili, żeby je sobie przyswoić. Jej mózg pracował na zwolnionych obrotach, myśli poruszały się ospale.

      Bolała ją klatka piersiowa. Czuła ostre kłucie gdzieś w żebrach. Dotarło do niej, że prawdopodobnie zrobił jej resuscytację, żeby wycisnąć wodę z płuc i wznowić akcję serca.

      – Chyba mam połamane żebra.

      Złapał ją za ramiona i potrząsnął jej bezwładnym ciałem.

      – Opowiedz mi, co widziałaś! Musisz mi opowiedzieć, zanim zapomnisz! Zanim przepadnie!

      Ból w piersi palił jak nóż patroszący ją od brzucha do mostka. Lili wrzasnęła.

      Mężczyzna puścił ją i cofnął się nieco.

      – Przepraszam, strasznie mi przykro. Musisz mi tylko opowiedzieć i będzie po wszystkim, po prostu mi opowiedz.

      Lili się zastanowiła, wróciła myślami do chwili, w której zanurzyła się pod wodę, kiedy… czy naprawdę utonęła? Pamiętała wdychanie wody, utratę świadomości. Pamiętała ciemność.

      Pamiętała nicość.

      – Niczego nie widziałam. Chyba zemdlałam.

      – Umarłaś.

      – Ja…

Скачать книгу