Скачать книгу

cię tylko przedstawić niani Amabelli i Jacksona, która pochodzi z Francji! Quelle coincidence1! Poznaj Juliette. – Renata wskazała na drobne dziewczę z krótkimi, rudymi włosami. Juliette miała niezwykłą twarz zdominowaną przez wielkie usta o nietypowo pełnych wargach. Wyglądała jak bardzo ładna kosmitka.

      – Miło mi poznać. – Podała Jane wiotką dłoń. Miała silny francuski akcent i wyglądała na śmiertelnie znudzoną.

      – Mnie również – odpowiedziała Jane.

      – Zawsze uważałam, że nianie powinny się znać. – Renata przeniosła wzrok z jednej na drugą. – Mała grupa wsparcia, że tak powiem! Skąd pochodzisz?

      – Ona nie jest nianią, Renato – wtrąciła Madeline z ławki. Z trudem powstrzymywała się od śmiechu.

      – No to au pair, wszystko jedno – ucięła Renata ze zniecierpliwieniem.

      – Posłuchaj, co do ciebie mówię: Jane jest mamą – oznajmiła Madeline. – Tyle że młodą. No wiesz, tak jak my kiedyś.

      Renata spojrzała niepewnie na Jane, jakby czuła, że ktoś ją nabiera, ale zanim Jane zdążyła coś powiedzieć (a czuła się zobligowana poprosić o wybaczenie), ktoś rzucił: „Idą!” i wszyscy rodzice ruszyli hurmem w stronę ładnej nauczycielki z dołeczkami (która wyglądała na wręcz stworzoną do tej posady), wyprowadzającej właśnie dzieci z klasy.

      Dwaj mali chłopcy skoczyli naprzód jak wystrzeleni z armaty i natarli na Celeste.

      – Uf… – stęknęła, kiedy dwie jasne głowy grzmotnęły w jej brzuch.

      „Chciałam mieć bliźnięta, dopóki nie spotkałam małych diabełków Celeste”, powiedziała Madeline, kiedy rano piły szampana i sok pomarańczowy, a Celeste uśmiechnęła się z roztargnieniem, jakby te słowa wcale jej nie dotknęły.

      Chloe wymaszerowała z klasy z dwiema innymi księżniczkami pod rękę. Jane niespokojnie rozejrzała się za synem. Czy Chloe go zostawiła? Oho, jest. Wyszedł z klasy jako jeden z ostatnich, ale miał zadowoloną minę. Jane uniosła kciuk, pytając, czy wszystko w porządku, na co Ziggy uniósł dwa kciuki i się uśmiechnął.

      Nagle nastąpiło poruszenie. Wszyscy odwrócili wzrok na dziewczynkę z kędziorkami, która wyszła z sali na samym końcu. Płacząc, kuliła ramiona i trzymała się za szyję.

      – Ojej… – rozczuliły się matki, bo wyglądała tak żałośnie i miała takie śliczne włosy.

      Jane patrzyła, jak Renata podbiega do małej, a za nią niespiesznie podąża kosmiczna niania. Matka, niania oraz ładna, jasnowłosa nauczycielka nachyliły się w stronę małej, aby posłuchać, co ma do powiedzenia.

      – Mamusiu! – Ziggy podbiegł do Jane, która porwała go w ramiona. Czuła, jakby wieki go nie widziała, jakby wrócili z wyprawy w dalekie kraje. Zanurzyła nos w jego włosach.

      – I jak tam? Fajnie było?

      Podniesiony głos nauczycielki uprzedził jego odpowiedź:

      – Poproszę państwa o uwagę. Spędziliśmy uroczy poranek, ale musimy o czymś porozmawiać. Sprawa jest dosyć poważna. – Jej dołeczki zadrżały, jakby chciała je schować na bardziej stosowną okazję.

      Jane postawiła Ziggy’ego na ziemi.

      – Co się dzieje? – padło pytanie.

      – Chyba coś się stało Amabelli – odpowiedziała któraś z matek.

      – O rany – dorzucił trzeci głos. – Renata zaraz wykopie topór wojenny.

      – Ktoś zrobił przykrość Annabelli… przepraszam, Amabelli, i chciałabym, aby tu przyszedł i przeprosił, bo to bardzo nieładne zachowanie – wyartykułowała oficjalnie nauczycielka. – Jeśli nam się zdarzy coś takiego zrobić, zawsze przepraszamy, bo tak postępują duże przedszkolaki.

      Zapadła cisza. Dzieci gapiły się tępo na panią lub kołysały się tam i z powrotem ze wzrokiem utkwionym pod nogi. Niektóre ukryły twarze w mamusinych spódnicach.

      Jeden z bliźniaków pociągnął Celeste za koszulę.

      – Jestem głodny!

      Madeline dźwignęła się z ławki i stanęła obok Jane.

      – Na co czekamy? – Rozejrzała się wokół. – Nawet nie wiem, gdzie jest Chloe.

      – Kto to był, Amabello? – zapytała Renata. – Kto cię skrzywdził?

      Dziewczynka wymamrotała coś niewyraźnie.

      – Czy to był wypadek, Amabello? – rzuciła desperacko nauczycielka.

      – Jaki znowu wypadek, na litość boską! – warknęła Renata. Jej twarz płonęła słusznym gniewem. – Ktoś próbował ją udusić. Widzę ślady na jej szyi. Chyba zostaną siniaki.

      – O Jezu – powiedziała Madeline.

      Jane patrzyła, jak nauczycielka przyklęka obok dziewczynki, otacza ją ramieniem i szepcze coś do ucha.

      – Widziałeś, co się stało, Ziggy? – zapytała, ale chłopiec energicznie potrząsnął głową.

      Nauczycielka wstała i stanęła twarzą do rodziców, bawiąc się kolczykiem.

      – Podobno jeden z chłopców… hm, no tak. Sęk w tym, że dzieci nie znają jeszcze swoich imion, więc Amabella nie potrafi mi powiedzieć, który…

      – Nie puścimy tego płazem! – przerwała jej Renata.

      – Wykluczone! – poparła ją skwapliwie koleżanka z jasnymi włosami. Harper, pomyślała Jane, próbując zapamiętać wszystkie imiona. Harpia Harper.

      Nauczycielka wzięła głęboki oddech.

      – Nie. Nie puścimy. Proszę, aby wszyscy chłopcy podeszli tu na chwilę.

      Rodzice ponaglili synów delikatnym pchnięciem między łopatki.

      – No, biegnij – powiedziała Jane.

      Ziggy chwycił ją za rękę i spojrzał błagalnie w oczy.

      – Chcę do domu.

      – W porządku – odpowiedziała. – Zaraz pójdziemy.

      Poszedł i stanął obok chłopca, który był wyższy od niego o głowę, miał rozłożyste barki i czarne loki. Wyglądał jak mały mafioso.

      Chłopcy ustawili się przed nauczycielką w szeregu. Było ich około piętnastu, przeróżnej tuszy i wzrostu. Jasnowłosi bliźniacy Celeste stanęli na końcu: jeden z nich jeździł bratu samochodzikiem po głowie, a drugi opędzał się od niego jak od natrętnej muchy.

      – Jak na policji – zauważyła Madeline.

      Ktoś zachichotał.

      – Przestań, Madeline.

      – Powinni zaprezentować się en face, a potem z profilu – ciągnęła Madeline. – Celeste, jeśli to któryś z twoich chłopców, mała ich nie rozróżni. Będzie trzeba przeprowadzić testy DNA. Chwila… czy bliźnięta jednojajowe mają to samo DNA?

      – Łatwo ci się śmiać, Madeline, twoje dziecko nie jest na liście podejrzanych – wtrąciła jakaś matka.

      – Mają to samo DNA, ale różne odciski palców – wyjaśniła Celeste.

      – W takim razie trzeba zdjąć odciski – zadecydowała Madeline.

      – Ciii – mruknęła Jane, usiłując zachować powagę. Było jej okropnie żal matki, którą czeka

Скачать книгу


<p>1</p>

Quelle coincidence (franc.) – Cóż za zbieg okoliczności.