Скачать книгу

gabaryty.

      Po wyjściu matki Ziggy wparadował do klasy za rękę z Chloe, zarumieniony i szczęśliwy, a Jane jak na skrzydłach wróciła do samochodu – też zarumieniona. Madeline czekała na fotelu pasażera; z rozkosznym uśmiechem machała do niej z daleka jak do serdecznej przyjaciółki. Jane poczuła, jakby coś w niej odpuściło, jakby się poluzowało.

      Teraz siedziała obok Madeline w Blue Blues, gdzie czekała na swoją kawę i wpatrywała się w wodę, a słońce muskało jej twarz. Może przeprowadzka tutaj okaże się początkiem czegoś – albo końcem, co byłoby jeszcze lepsze.

      – Niedługo przyjdzie moja przyjaciółka Celeste – oznajmiła Madeline. – Może widziałaś ją w szkole, odprowadzała swoich chłopców. Dwa jasnowłose harpagony. Wysoka blondynka, piękna i zaaferowana.

      – Nie sądzę – odpowiedziała Jane. – A czymże jest zaaferowana, będąc wysoką i piękną blondynką?

      – No właśnie – skwitowała Madeline, jakby to miała być odpowiedź na pytanie. – Do tego ma równie pięknego, bogatego męża. Nadal trzymają się za ręce. I jest miły. Kupuje dla mnie prezenty. Naprawdę, pojęcia nie mam, dlaczego się z nią przyjaźnię. – Spojrzała na zegarek. – Och, jest beznadziejna. Zawsze się spóźnia! Nic, może chociaż czegoś się o tobie dowiem. – Nachyliła się i skupiła na Jane całą swoją uwagę. – Przyjechałaś na półwysep niedawno? W ogóle cię nie kojarzę. Nasze dzieci są rówieśnikami, mogłyśmy wpaść na siebie na placu zabaw albo na czytaniu w bibliotece.

      – Wprowadzamy się w grudniu – powiedziała Jane. – Teraz mieszkamy w Newtown, ale stwierdziłam, że miło byłoby pomieszkać przy plaży. Ot, takie widzimisię.

      To „widzimisię” pojawiło się znikąd, ucieszyło ją, a zarazem wprawiło w zakłopotanie.

      Próbowała zbagatelizować całą historię, aby wyjść na jak najbardziej spontaniczną. Opowiedziała Madeline, że pewnego dnia przed kilkoma miesiącami zabrała Ziggy’ego na wycieczkę nad ocean, zobaczyła na bloku szyld z napisem „Mieszkanie do wynajęcia” i uznała, że czemu nie.

      Nie mijała się z prawdą. Niezupełnie.

      Dzień na plaży, powtarzała sobie raz po raz, jadąc długą, krętą drogą, jakby ktoś podsłuchiwał jej myśli i podważał motywy.

      Pirriwee Beach była w pierwszej dziesiątce najpiękniejszych plaż na świecie! Jane gdzieś to wyczytała. Jej syn zasługiwał na widok plaży z pierwszej dziesiątki najpiękniejszych na świecie. Jej piękny syn, jedyny w swoim rodzaju. Zerkała na niego we wstecznym lusterku i serce jej się krajało.

      Nie wspomniała Madeline, że gdy wracali do samochodu, trzymając się za oblepione piaskiem ręce, coś w niej krzyczało „pomocy”, jakby o coś błagała: o lek, rozwiązanie, chwilę wytchnienia. Wytchnienie od czego? Lek na co? Rozwiązanie czego? Z trudem łapała oddech. Czuła, że się poci.

      Potem zobaczyła znak. W Newtown kończyła się im umowa najmu. Dwupokojowe mieszkanko mieściło się w brzydkim, bezdusznym bloku z czerwonej cegły, ale od plaży dzieliło je zaledwie pięć minut spaceru.

      – A gdybyśmy tak przeprowadzili się tutaj? – rzuciła do Ziggy’ego, któremu oczy się rozjaśniły, i nagle poczuła, że to mieszkanie spada jej z nieba. „Zmiana perspektywy”, tak to nazywano. Czy jej i synowi nie należała się zmiana perspektywy?

      Nie powiedziała Madeline, że od urodzenia Ziggy’ego jeździ po Sydney i wynajmuje mieszkania na pół roku, w nadziei na znalezienie własnego miejsca na świecie. I że być może każde kolejne przybliżało ją do Pirriwee Beach.

      Nie wspomniała też, że po podpisaniu umowy i wyjściu z agencji nieruchomości po raz pierwszy zwróciła uwagę na tutejszych mieszkańców – o złocistej skórze i włosach czesanych wiatrem – i przypomniała sobie swoje białe nogi pod nogawkami spodni, a następnie pomyślała o rodzicach, dla których przeżyciem będzie jazda krętą autostradą, o zbielałych na kierownicy palcach taty, który rzecz jasna nie piśnie słowa skargi, i nagle ogarnęło ją przekonanie, że dała ciała, i to w sposób niewybaczalny. Ale klamka zapadła.

      – I tak się tu znalazłam – podsumowała jak skończona idiotka.

      – Spodoba ci się! – wykrzyknęła Madeline. Poprawiła lód na kostce i wzdrygnęła się z bólu. – Au… Surfujesz? A twój mąż? Powinnam raczej powiedzieć „partner”. Chłopak? Dziewczyna? Jestem otwarta na wszystkie możliwości.

      – Nie mam męża – odpowiedziała Jane. – Ani partnera. Jestem tylko ja. Samotna mama.

      – Serio? – spytała Madeline, jakby Jane obwieściła coś śmiałego i cudownego.

      – Owszem. – Jane uśmiechnęła się głupio.

      – Wiesz co, ludzie tego nie pamiętają, ale ja też byłam samotną matką. – Madeline zadarła podbródek, jakby zwracała się do tłumu, który zaprzeczał jej słowom. – Były mąż rzucił mnie, kiedy moja starsza córka była malutka. Abigail. Ma czternaście lat. Też byłam wtedy młoda, jak ty. Miałam zaledwie dwadzieścia sześć lat. Chociaż oczywiście myślałam, że najlepsze czasy już za mną. Nie było łatwo. Bycie samotną matką to katorga.

      – No, mogę liczyć na moją mamę i…

      – Och, jasne, jasne. Nie twierdzę, że zostałam bez wsparcia. Ja też miałam rodziców do pomocy. Ale, Boże jedyny, bywały noce, kiedy Abigail była chora albo kiedy ja byłam chora, albo co gorsza, obie byłyśmy chore i… A zresztą. – Madeline urwała i wzruszyła ramionami. – Mój były ożenił się drugi raz. Mają córkę w tym samym wieku, co Chloe. Nathan stał się wzorowym ojcem, jak często bywa z facetami, którzy dostają drugą szansę. Abigail świata nie widzi poza tatusiem, tylko ja chowam urazę. Podobno lepiej puścić urazy w niepamięć, ale czy ja wiem? Jestem do mojej bardzo przywiązana. To moja mała pieszczoszka.

      – Ja też nie jestem za wybaczaniem – stwierdziła Jane.

      Madeline z uśmiechem wycelowała w nią łyżeczkę.

      – I dobrze. Nigdy nie wybaczaj. I nigdy nie zapominaj. To moje życiowe motto.

      Jane nie była pewna, czy mówi to na serio.

      – A jak jest z tatą Ziggy’ego? – podjęła Madeline. – Całkiem się wyautował?

      Jane nawet okiem nie mrugnęła. Miała pięć lat, żeby się z tym uporać. Poczuła, że zastyga.

      – Zgadza się. W sumie to nigdy z nim nie byłam. – Bezbłędnie wyrecytowała swoją kwestię. – Nawet nie wiem, jak miał na imię. To był… – Cisza. Pauza. Ucieczka spojrzeniem. – To… więcej się nie powtórzyło.

      – Chcesz powiedzieć, że miałaś przygodę na jedną noc? – podsunęła natychmiast Madeline ze współczuciem, na co Jane mało nie parsknęła śmiechem. Większość ludzi, zwłaszcza w wieku Madeline, reagowała lekko zniesmaczoną miną, mówiącą: W porządku, nie mam nic przeciwko temu, ale mam na twój temat swoje zdanie. Jane nigdy nie czuła się urażona ich niesmakiem. Ją też to mierziło. Chciała tylko raz na zawsze uciąć temat i na ogół tak się działo. Ziggy to Ziggy. Taty nie było. Koniec i kropka.

      „Dlaczego po prostu nie powiesz, że się z nim rozstałaś?”, dziwiła się na początku matka. „Kłamstwa mają krótkie nogi”, skwitowała Jane. Jej matka nie miała w nich wprawy. „A w ten sposób nikt nie wraca już do tego tematu”.

      – Pamiętam takie przygody – rzuciła z rozmarzeniem Madeline. – Robiłam to w latach dziewięćdziesiątych. Boże miłosierny. Mam nadzieję, że Chloe nigdy się nie dowie. O losie! A twoja była chociaż warta

Скачать книгу