Скачать книгу

przez Kostrzew Hubert wiedział już, że powinien przestać się martwić swoim snem. Teraz, gdy okazało się, że Ewy nie ma w Wyrębach, jego eskapada w ogóle straciła sens. Poza tym nie bardzo wypadało mu samemu kręcić się po domu, pomiędzy rzeczami pozostawionymi przez znajomych.

      Mikołaj spojrzał na zegarek.

      – Słuchaj, jak chcesz. Ja muszę już jechać. Miałem od rana jeszcze trochę roboty i teraz mnie czas goni.

      – W porządku. W takim razie szerokiej drogi.

      – Dzięki.

      – Pozdrów Ewę.

      – Pozdrowię – wycedził Soroczyński, a przez jego twarz przemknął grymas złości, który nie umknął uwagi Kosmali.

      – A ona dawno wyjechała?

      – Niedawno – odpowiedział Mikołaj, zdejmując swój czarny płaszcz, który następnie cisnął niedbale na tylne siedzenie. – Dzisiaj w nocy. Nie wiem, co ją napadło.

      Hubert miał wrażenie, że ten temat jest bardzo kłopotliwy dla jego rozmówcy.

      – Rozumiem, że nie planowała tego wyjazdu wcześniej? – zapytał, czując narastający ucisk w żołądku.

      Soroczyński rzucił mu ponure spojrzenie i z trudem zajął miejsce za kierownicą garbusa.

      – A bo ja wiem? – mruknął przez otwartą szybę. – Właśnie muszę się z nią w tej sprawie rozmówić i zrobiłbym to pewnie już rano, gdyby nie to, że trzeba było świeży beton porządnie zlać wodą, żeby nie popękał. Trzymaj się, do zobaczenia! Jadę, bo przed wieczorem zamierzam to zrobić przynajmniej jeszcze raz, więc muszę się szybko uwinąć.

      Zanim garbus ruszył z miejsca, Hubert zdążył jeszcze obejść go za tylnym zderzakiem i dyskretnie zerknąć na prawy bok volkswagena. Zauważył, że blacha pomiędzy drzwiami pasażera a tylnym nadkolem jest dosyć mocno wgnieciona.

      Odczekał, aż auto Soroczyńskiego zniknie w oddali, a potem ruszył do swojej frontery. Po tym, czego dowiedział się od Mikołaja i co zobaczył na boku garbusa, nie mógł nie zajechać do Wyrębów.

      5

      Gdy docierał do krawędzi lasu otaczającego przysiółek, okazało się, że niebo w tym miejscu jest nieco zachmurzone. Na przedniej szybie pojawiły się krople deszczu, a droga z całkowicie suchej nagle stała się błotnista.

      Hubert zatrzymał samochód na wjeździe do swojego domu, wysiadł i spojrzał w niebo. Okazało się, że resztki deszczowych chmur właśnie są rozwiewane przez delikatne podmuchy wiatru. Zaraz potem Wyręby zalało ostre słoneczne światło.

      „Się chłop namęczył z polewaniem betonu, a wystarczyło tylko poczekać na deszcz – pomyślał Kosmala. – No ale kto by się spodziewał ulewy, skoro przez całą drogę z Lublina trudno było zobaczyć na niebie jakieś chmury…?”.

      Spojrzał w stronę placu budowy i pokręcił z niedowierzaniem głową. Mniej dziwił się postępom prac, ponieważ Soroczyński już zdradził, że posuwają się one ostro do przodu; bardziej zaskoczyła Huberta lokalizacja nowo powstającego budynku, idealnie pokrywająca się z umiejscowieniem domu, który przyśnił mu się podczas nocy spędzonej w Wyrębach, pod koniec pierwszego tygodnia września.

      Wspomnienie koszmaru sprawiło, że Kosmala zaczął powoli iść w stronę zrębów nowej budowli. Chciał dać sobie trochę czasu i na spokojnie zastanowić się nad tym, co zrobi, jeśli na swoim podwórzu zobaczy ślady potwierdzające, że Ewa faktycznie w panice opuszczała to miejsce. Jeden dowód już miał – wgniecenie w karoserii garbusa. Teoretycznie mógł to być zbieg okoliczności, ale w obliczu wszystkich wydarzeń, które go ostatnio spotkały, Hubertowi raczej trudno było w to uwierzyć. Wiedział, że jak tylko rzuci okiem na plac przed domem odziedziczonym po Marku, będzie miał pewność.

      – I co wtedy? – zapytał sam siebie na głos, a potem przypomniał sobie swoje własne postanowienie, że porozmawia z Benkiem Woźniakiem w przypadku znalezienia przynajmniej jednego twardego dowodu na to, iż wersja Marka i księdza Dobrowolskiego nie jest tylko rojeniem ludzi wierzących w strzygi i demony.

      Idąc, omijał kałuże i bardziej rozmokłe fragmenty drogi. Jasny wczesnojesienny dzień kontrastował z nastrojem i obawami, które toczyły Kosmalę od środka. W innych okolicznościach z pewnością zachwycałby się podeszczową mgiełką spowijającą Wyręby i dobiegającym z góry klangorem, ale w tej sytuacji w ogóle nie zwracał na to wszystko uwagi. Przeszedł obok drewnianego barakowozu, a potem zatrzymał się przy betoniarce i właśnie wtedy, patrząc na rozpoczętą budowę, pomyślał jeszcze raz o Ewie, uświadamiając sobie, że w pierwszym rzędzie to z nią będzie musiał porozmawiać, jeśli jego sen okaże się kalką rzeczywistych wydarzeń.

      To było postanowienie, jakiego w tej chwili potrzebował. Wiedział, że od tej rozmowy będą zależały jego dalsze kroki i w obecnej sytuacji nie ma sensu się nad nimi zastanawiać.

* * *

      Pięć minut później stał na skraju swojego podwórza i uważnie przyglądał się porastającej je trawie. Wyraźnie widział ślady po parkujących tutaj niedawno samochodach, które, nie miał co do tego żadnych wątpliwości, stały tak, jak to widział we śnie. Przypomniał sobie, że Ewa początkowo nie mogła ruszyć z miejsca i mocno dodała gazu, sprawiając, że koła zabuksowały. Podszedł bliżej i zobaczył wyrwaną trawę i trochę wydartych przez oponę kamieni. Ślady kół biegły stąd po łuku, aż do momentu, w którym najpewniej białe cinquecento uderzyło w bok garbusa.

      Hubert, chodząc tam i z powrotem, odtworzył dokładnie drogę wyjazdu Ewy z podwórza, która całkowicie pokrywała się z tym, co już widział. W pewnym momencie wyczuł pod butem jakiś przedmiot. Pochylił się i odgarnął przykrywającą go trawę. Zanim schował do kieszeni portfel Ewy Firlej, sprawdził, czy jego zawartość nie została uszkodzona przez deszcz. Pieniądze były wilgotne, ale to o dowód rejestracyjny i prawo jazdy można się było bardziej obawiać. Na szczęście koleżanka Kosmali należała do zapobiegliwych osób, które zabezpieczają dokumenty foliowymi okładkami.

      „Będę miał dobry pretekst, żeby ją odwiedzić i trochę podpytać” – pomyślał, a potem, gdy przypomniał sobie resztę snu, odetchnął z ulgą, że nie okazał się on rzeczywistością w stu procentach.

      Miał w głowie mętlik, nie miał bladego pojęcia, dlaczego właśnie te wydarzenia ostatniej nocy jakimś cudem przeniknęły do jego podświadomości, ale cieszył się, że na tym się skończyło. Wprawdzie nie darzył Waldka Haryniaka nawet odrobiną sympatii, ale śmierci też mu raczej nie życzył. Zwłaszcza że jeśli narzeczony Marty Wieczorak zostałby ostatniej nocy rozszarpany w Kostrzewie na kawałki, to Hubert – o ile trzymałby się wcześniejszego postanowienia – nie uniknąłby rozmowy na ten temat z Benkiem.

      A wcale mu się do niej nie paliło.

* * *

      Nie zamierzał zabawić w Wyrębach dłużej, ale kiedy już chciał wrócić do auta, omiótł okiem podwórze i zauważył, że drzwi do budynku gospodarczego są uchylone. Nie zdziwiło go to, ponieważ pamiętał o pytaniu Ewy o trzecią fazę potrzebną do uruchomienia betoniarki. Pomyślał, że nie powinno zostawiać się otwartych drzwi, zwłaszcza w nie swoich zabudowaniach, a potem podszedł, żeby zabezpieczyć wejście. Zanim zdążył to zrobić, mimochodem zajrzał do środka, a potem przekroczył próg. Był pewien, że brakuje drewna, które na potrzeby palenia w kominku przygotował jeszcze Marek. Dopiero wtedy Kosmala zamknął drzwi i skierował kroki w stronę domu.

      Okiennice nie były zamknięte, więc zajrzał do „kominkowego”. Niby wszystko pozostawało nietknięte, ale jednak po

Скачать книгу