Скачать книгу

gdy kelnerka proponuje drugi kieliszek. Temat zmarłej żony zawsze prowadzi donikąd. Zabija nastrój. Dzisiejszy wieczór nie stanowi wyjątku.

      – Chodźmy. – Wstaje.

      Zostawiam pieniądze na stole i idę za nią do drzwi, pogrążony w wyrzutach sumienia z powodu ponad godzinnego milczenia.

      – Przepraszam, że nie rozma…

      Obraca się, chwyta mnie za klapy marynarki i ciągnie za róg, do bocznej uliczki. Całuje mnie. Bierze mnie za ręce i kładzie je sobie w pasie.

      – Dotknij mnie – szepcze przy moich ustach.

      – Gdzie? – Napieram na nią całym ciałem, aż opiera się plecami o mur.

      – Wszędzie… – Oddycha ciężko, liżąc i ssąc skórę za moim uchem, tuż ponad kołnierzykiem koszuli. – Wszędzie… po prostu… dotykaj. – Słyszę ból w jej głosie, jakby była w agonii i tylko moje dłonie mogły ją uratować.

      Dotykam wszędzie, sprawiając, że jęczy przy moich wargach, podtrzymując się moich ramion, by stać prosto, błagając, bym sprawił jej rozkosz dotykiem – w ciemnej uliczce o północy. Każdy, kto by nas zobaczył, pomyślałby, że tylko się całujemy. Jej płaszcz skrywa moją dłoń pod jej golfem i drugą w jej spodniach.

      – Jezu, Flint… – wypowiada moje imię, gdy ciągnie mnie za krawat, by przywrzeć do moich ust. Nuci, jakbym był najsmakowitszym kąskiem, jakiego kiedykolwiek próbowała. Porusza biodrami, kiedy masuję ją w kroku.

      Wciąga gwałtownie powietrze i zatrzymuje je w płucach, po czym wypuszcza z cichym sapnięciem, gdy pracuję palcami, by osiągnęła szczyt. W końcu otwiera oczy i wpatruje się w moją twarz.

      – Dziękuję – szepcze, opierając czoło o moje ramię, a ja zapinam jej spodnie, by nie ściągać na nas niepotrzebnej uwagi.

      Całuję ją w czubek głowy.

      – Chodźmy. – Bierze mnie pod rękę, więc prowadzę ją do samochodu i otwieram drzwi jak dżentelmen, którym – po tym, co zrobiłem w ciemnej uliczce – najwyraźniej nie jestem. Dlaczego mnie o to poprosiła? Nie wiem.

      Zasypia po drodze do jej mieszkania, gdy ja rozmyślam nad tym, co się stało i co dalej.

      – Ellen? Jesteśmy na miejscu. Mam zanieść cię na górę?

      Budzi się i przeciera oczy.

      – Co? Nie. – Kręci głową. – Nie trzeba. Tylko znajdę klucze.

      Obchodzę samochód i otwieram drzwi.

      – Dziękuję – mówi zaspana.

      – Odprowadzę cię do drzwi.

      – Dobrze.

      Wchodzę za nią na pierwsze piętro i kierujemy się na koniec korytarza.

      – To tu. – Otwiera zamek, ale nie uchyla drzwi. To pierwszy raz, gdy wyczuwam u niej zdenerwowanie. – Chcesz wejść na…

      – Nie. Powinienem wracać do domu.

      Wyraźnie się odpręża. Nie wiem, co z tym zrobić. Jest zbyt późno, by mój umysł spróbował rozgryźć, o co jej chodzi.

      Patrzy na zegarek i wzdycha.

      – Jest późno. Dziękuję, że zadzwoniłeś. To było… niespodziewane.

      – Niespodziewane – powtarzam. Słowo wydaje się w tej chwili puste i niepasujące. Może to było nieplanowane? Godne pożałowania? Nie wiem, jak się z tym czuję.

      – Dobranoc. – Próbuje się uśmiechnąć.

      – Dobranoc. – Zanim mam szansę pomyśleć o kolejnym pocałunku, uchyla drzwi, wchodzi do środka i zamyka je za sobą.

      Kiedy słyszę, jak przekręca zamek, zabieram sine jaja, wyprężonego fiuta i pokręcony umysł do domu, by wziąć bardzo zimny prysznic i zaczerpnąć jakże niezbędnego snu.

      ROZDZIAŁ 8

Ellen

      Myśli na temat nieuchronnej wyprowadzki, braku planu awaryjnego i utalentowanych palców, które zapewniły mi orgazm w ciemnej uliczce, sprawiają, że w niedzielny poranek budzę się o czwartej rano i nie mogę zasnąć. Zamiast obracać się w pościeli, wkładam stare ubrania i przy dźwiękach składanki pięćdziesięciu najwspanialszych utworów muzyki klasycznej granych przez Londyńską Orkiestrę Symfoniczną sprzątam mieszkanie.

      Dwie godziny później nie mam już co robić, choć umysł wciąż nie jest gotowy na sen, więc idę do mojej ulubionej kawiarni i cukierni. Uzbrojona w kofeinę i węglowodany, wracam do domu, by wziąć prysznic i poszukać w internecie nowego lokalu do wynajęcia.

      – Nie ma nawet siódmej. Twoje uzależnienie od kofeiny musi być jeszcze większe niż moje. – Kiedy docieram do drzwi budynku, dobiega mnie zaskakująco wesoły głos Flinta.

      Odwracam się, nie oczekując i nie chcąc spotkać nikogo znajomego, gdy tak desperacko potrzebuję prysznica. Mam na głowie kaptur bluzy.

      – Cześć… – Uśmiecham się. – Jestem tu incognito. Jak mnie rozpoznałeś?

      – Po pupie i nogach. Nie da się ich zapomnieć.

      – Zbok.

      – Czasami. – Podchodzi z dwoma kubkami kawy. Nie ma dziś na sobie garnituru, jedynie jeansy i sweter.

      – Rodzice pozwolili ci na wyjście tego ranka? A może nie wróciłeś do domu? Byłam wczoraj twoją jedyną kobiecą towarzyszką?

      – Zazdrosna? – pyta, przechylając głowę na bok.

      – Nie. – Otwieram drzwi i kieruję się w stronę schodów. – Ryzykuję dopieszczeniem twojego ego, ale niektóre kobiety mogłyby cię nazwać chodzącym seksem. Jak wiesz, ja nazwałam cię Seksownym Garniturkiem, ale tak czy inaczej, niepodzielenie się tobą byłoby znacznym marnotrawstwem, więc mam nadzieję, że ktokolwiek był po mnie, bawił się równie wyśmienicie.

      – Czuję się jak tania…

      Otwieram drzwi mojego świeżo wysprzątanego mieszkania.

      – Nie. – Zerkam na niego flirciarsko przez ramię, wchodząc do przedpokoju. – Widziałam garnitury, samochód i dom, panie Hopkins. Z pewnością nie jest pan tani.

      Przygląda się stojącemu przy drzwiach balkonowych wiaderku z przyborami do czyszczenia.

      – Posprzątałaś dla mnie. To tak, jakbyś się spodziewała, że przyjdę.

      Kładę kubek na blacie w kuchni i wyjmuję precla z torebki.

      – Ha! Nie… raczej mnie zaskoczyłeś.

      Flint zdejmuje pokrywkę ze swojego kubka i upija łyk kawy. Pije, nie spuszczając ze mnie oka.

      – Wpadłeś, by przywieźć mi kawę? Zaliczyć wczesny numerek? A może przypomnieć mi, że muszę poszukać sobie nowego lokalu do wynajęcia?

      Uśmiech Flinta niknie, gdy mężczyzna patrzy wszędzie, tylko nie na mnie.

      – To nic osobistego…

      – Wiem, wiem… interesy.

      – Pozwolisz mi dokończyć? – Karci mnie wzrokiem.

      Wzdycham cicho i kiwam głową.

      – Wiem, że się wkurzasz, bo nie zrozumiałem w pełni zasad twojej pracy, nim podpisałem z tobą umowę najmu, ale prawda jest taka, że nie potrafię się skupić, gdy całe popołudnie słyszę walenie w bębny i śpiewanie. Nie chodzi o ciebie. Nie obudziłem się pewnego dnia z myślą, że cię eksmituję. Kiedy się poznaliśmy, polubiłem cię i pomyślałem, że będziesz wspaniałym

Скачать книгу