Скачать книгу

      W ciągu kwadransa zorganizował gaszenie i dwie godziny później ogień był już opanowany. Z nastaniem świtu zamek był bezpieczny. Jedynie wschodnie skrzydło mocno ucierpiało. La Rubia histeryzując, przyznała się sama. Don Luiz rozmawiał z nią poważnie i zwolnił ją ze służby. Miała wrócić do rodziców w Alcalí. Nie ukarał jej dodatkowo, co było bardzo nie w smak Juanowi Galarzy.

      – Powinien ją pan przynajmniej odesłać z obciętymi włosami.

      Don Luiz potrząsnął głową:

      – To nie w moim stylu.

      – Ale proszę popatrzeć, jak wielką wyrządziła szkodę! Meble, panele, dywany, zasłony...

      Don Luiz uśmiechnął się blado:

      – Żadnej z tych rzeczy nie można zastąpić włosami służącej.

      Juan Galarza odmaszerował, potrząsając głową.

      W godzinę po świcie don Luiz wszedł do pokoju w zachodnim skrzydle, gdzie obie dueñe zapewniły doñi Magdalenie maksimum komfortu. Była całkowicie przytomna.

      – Nareszcie – powiedziała. – Moje kochane biedaczysko, jesteś wykończony. Pozwól mi pomóc ci się rozebrać. – Lecz zamiast mu pomóc, objęła go spontanicznie. – Kocham cię – rzekła – kocham, kocham. Chłopiec śpi. Śpi mocno. Kochany mój, kochany, nie potrafię wyrazić, jak bardzo cię kocham. Kocham cię i jestem z ciebie tak bardzo dumna.

      – Naprawdę? – pocałował ją. – Dlaczego?

      Ku jego zaskoczeniu uklęknęła przed nim.

      – Zanim ci powiem, muszę cię prosić o przebaczenie.

      Spojrzał na nią oszołomiony.

      – Dlaczego? Za co? Proszę wstań z kolan...

      – Wypada klęczeć w konfesjonale – uśmiechnęła się – a ja chcę ci wyznać, że w duchu oskarżyłam cię o grzech, zupełnie niesłusznie. Była to myśl mnie niegodna, a co gorsza, niegodna mojej miłości i szacunku wobec najlepszego, najwspanialszego męża, jakiego może mieć kobieta.

      – Cokolwiek by to było, chętnie ci wybaczam. – Don Luiz nie bardzo wiedział, czy być wzruszonym, czy raczej nieco ubawionym. Pomógł jej powstać.

      – To było okropne – ciągnęła dalej. – Oddałabym całą biżuterię, jaką mam, gdybym nie musiała ci powiedzieć...

      – Nie musisz mi mówić, kochana.

      – A zatem już wiesz?

      – Szczerze mówiąc – uśmiechnął się – nie mam zielonego pojęcia. Ale dlaczego miałabyś się tym dręczyć? Wyrzuć to z siebie.

      – Nie – oświadczyła z naciskiem – nie będę miała wobec ciebie żadnych tajemnic, jak i ty nie masz tajemnic wobec mnie, póki są to twoje tajemnice. Sam z pewnością wiesz, że wszyscy w Villagarcíi są przekonani, że Hieronim jest twoim synem.

      Zmarszczył się.

      – Rzeczywiście doszło do mnie, że mogliby tak myśleć.

      – No, wreszcie... – łapała powietrze, ale kontynuowała odważnie. – Wreszcie... nieomal sama w to uwierzyłam. I to „nieomal” było bardzo małe. Nie sprzeciwiałam się temu aż tak bardzo, ale bardzo chciałam, żebyś miał do mnie większe zaufanie, nawet gdybyś nie mógł wymienić imienia jego matki. Potem pomyślałam, że uznałeś za normalne, iż ja wiem; później znowu, że uważasz, iż jestem bardzo głupia, i to raniło moją próżność – i w ogóle to było straszne.

      – Moje biedactwo – odezwał się.

      – Najgorsze było to, że to był sekret – ciągnęła. – Pierwszy sekret między nami. O jak błogosławię ten pożar...

      – Błogosławisz pożar? Co ty mówisz? Kochanie, ty jesteś chora, wymęczona...

      Uśmiechała się, ze łzami w oczach.

      – Przeciwnie, po dłuższym czasie znowu czuję się dobrze. Błogosławię pożar, bo dał mi dowód, że byłam żałosna w swej głupocie, choćby przez moment wątpiąc w ciebie. Teraz wiem, że Hieronim nie jest twoim synem.

      – Doprawdy? – Patrzył na nią pytająco. – Jak to?

      – Kocham cię – odpowiedziała – i ty kochasz mnie. W moim życiu liczysz się najbardziej. I w twoim życiu ja liczę się najbardziej. Gdyby Hieronim był twoim synem, ratowałbyś najpierw mnie, później jego. Ale tak nie było. Prosiłeś, żebym czekała, i wyszedłeś ratować chłopca. Dopiero potem przybyłeś po mnie. Ten chłopiec zatem został ci przez kogoś oddany w opiekę i temu komuś przysiągłeś na honor.

      – Zabraniam ci mówić dalej – przerwał. – Zabraniam ci się nawet domyślać, kto to może być. – Spojrzał jednak na nią z niepohamowaną dumą. – Masz rację – dodał – i jesteś królową wśród niewiast.

      Rozdział szósty

      Kurier przybył w środku nocy. Juan Galarza powiedział Hieronimowi, że koń kuriera jest w opłakanym stanie i może nie wrócić do zdrowia. Gdy udajesz się konno do cesarza, jedyną ważną rzeczą jest dotrzeć tam jak najszybciej. W Hiszpanii jest wiele koni, ale tylko jeden cesarz.

      Dużo szeptano na temat wiadomości, jakie w pośpiechu przywiózł kurier, lecz przez chwilę nikt nie wiedział niczego na pewno – poza tym, że człowiek ten przybył z Yuste, gdzie cesarz aktualnie przebywał. Valverde wiedział, że Yuste to nie miasteczko, lecz klasztor – jeden z jego kuzynów był tam mnichem – a Hieronim pamiętał, jak don Luiz i tía wspominali raz po raz, że cesarz się tam przeniósł „na jakiś czas”. Nie mógł pojąć, jak to możliwe. Pamiętał klasztor w Valladolid. Czyżby cesarz sypiał w maleńkiej celi? A co z wszystkimi dworskimi grandami, generałami, admirałami i mężami stanu, i damami! Przecież żadna niewiasta nie miała wstępu do klasztoru.

      Sekretarz Álvaro myślał może, że cesarz umarł, ale Galarza tylko się śmiał.

      – Bez wątpienia don Luiz by nam o tym powiedział i flaga byłaby opuszczona do połowy. To, co mówisz jest śmiechu warte!

      Sekretarz uniósł brwi.

      – Ostatecznie, señor Galarza, cesarz to stary człowiek...

      – Nie jest dużo starszy ode mnie – uciął Galarza. – Czy ja według pana, señor Álvaro, wyglądam na umierającego? Weź pan rapier lub miecz i zobaczymy zaraz, który z nas dwóch przypomina bardziej trupa.

      Álvaro był na tyle rozsądny, by zachować cierpliwość.

      – Wszyscy wiemy, że jest pan silnym człowiekiem, señor Galarza. A moją jedyną bronią jest pióro. Nigdy nie mówiłem, że jest pan bliski śmierci. Powiedziałem...

      – Słyszałem, co pan powiedział. Ale po don Luizie, to ja jestem tym, który zna cesarza najlepiej. Niech go Bóg błogosławi i da mu długie życie...

      – Amen, amen – rzekł pospiesznie Álvaro.

      – ...Niejeden raz walczyłem u jego boku, panie gęsipiórku, i mówię panu: dzień jego śmierci to będzie

Скачать книгу