Скачать книгу

W ostatniej chwili uratował dziewczynę, ale teraz musiał pomyśleć o sobie. Jeśli nie zadba o siebie, sprawy mogą przybrać niekorzystny obrót. Wyczyny Garroux i jego ludzi były rzeczą normalną, kiedy miasto zdobywano siłą. O Pampelunę nie trzeba jednak było toczyć bojów. Pampelunę wyzwolono. Mężczyźni mogli sobie poużywać w oswobodzonym mieście, niemniej taka rozrywka miała pewne granice. Nie wdziera się do przyzwoitego domu, nie morduje się trzech osób – w tym dwóch kobiet – a potem nie usiłuje się zrekompensować straty, robiąc dziecko pozostałej przy życiu młódce. Nie tylko Garroux i jego ludzie tak postępowali. Monsignore z Couserans nie był specjalnie wybredny, dobierając żołnierzy do tej kampanii. Ludzie z Bajonny byli gorsi.

      Jeśli generał dowie się o tym (a z pewnością tak się stanie, chyba że pampeluńczycy to najgorsze tchórze pod słońcem i nie odważą się choćby złożyć skargi), wówczas winnych nie ominie kara.

      W takiej sytuacji żołnierz powinien powiadomić swojego sierżanta. Sierżant Philippart nie należał do osób, które przepuściłaby gwardia papieska lub cesarska straż przyboczna, ale można się było z nim dogadać, gdy nie leżał pijany w trupa. Czyli rzadko.

      Problem polegał na tym, że Uli służył pod jego rozkazami od zaledwie dwóch miesięcy i dotąd nie miał okazji dowieść swojej wartości. Gdyby dał się poznać jako dobry żołnierz, poszedłby od razu do kapitana de Brissaca. Żaden dowódca nie chce tracić dobrego podkomendnego tylko z powodu drobnego nieporozumienia z jakimś sierżantem. Tyle że de Brissac uważał sierżanta Garroux za świetnego żołnierza, a o Długim Ulim nie wiedział prawie nic. Na domiar złego, wszyscy ludzie wokół Ulego byli Gaskończykami. On sam pochodził ze Szwajcarii.

      Co robić. Może Garroux zdążył już sobie znaleźć dobrą posadę, knajpę, i upić się do nieprzytomności. Gdyby tak się stało, raczej nie miałby ochoty uganiać się za szwajcarskim awanturnikiem, który zranił go w rękę.

      Ale nawet wówczas nie zapomniałby o tym, co mu się zdarzyło, zwłaszcza że uległ na oczach swoich ludzi. Nie był takim typem człowieka. Prędzej czy później zechce spłacić dług.

      Uli nagle znieruchomiał.

      Zza rogu wyłoniła się drużyna, złożona z około tuzina żołnierzy. Maszerowali ramię w ramię, a człowiek pośrodku wyglądał jak Garroux... To był Garroux. Mężczyźni po jego bokach nosili szkarłatne płaszcze – na ich widok jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uspokajali się najzuchwalsi uczestniczy bójek w posadach... Ludzie w szkarłacie byli podwładnymi profosa.

      Zobaczyli go, Garroux wskazał go palcem i wszyscy rzucili się biegiem w jego kierunku.

      Uli stał nieruchomo. Wśród biegnących dostrzegł jeszcze jednego człowieka, którego znał – brakowało mu dwóch palców.

      Uśmiechnął się ze świadomością, co mu grozi. Nie zaskoczyły go krzyki Garroux.

      – To ten! – wołał żołdak. – Przyłapaliśmy go na gorącym uczynku! Zamordował troje ludzi w tamtym domu, a potem zaatakował nas, gdy usiłowaliśmy go aresztować.

      – Oddaj broń – warknął jeden z podwładnych profosa.

      Uli pogodnie skinął głową.

      – Łap – rzekł i rzucił ku niemu włócznię. Mężczyzna chwycił ją obiema rękoma, ale zgiął się wpół pod ciężarem broni. – Widzisz – ciągnął Uli. – Wiedziałem, że prędzej czy później uprzejmie mi się pokłonisz. Masz, weź Małego Hansa i pamiętaj, traktuj go dobrze. To wierny przyjaciel.

      – Wątpię, byś jeszcze kiedyś potrzebował tej wykałaczki – mruknął drugi podkomendny profosa. – Ejże, Garroux, potrzymaj to. Muszę mu związać dłonie.

      Uli ze smutkiem pokręcił głową.

      – Nie powinieneś był tego robić – westchnął. – Zacną stal oddałeś w takie ręce. To poważny błąd. Dokąd idziemy?

      – Tam, gdzie rosną dostatecznie wysokie drzewa – wyjaśnił mężczyzna w szkarłatnym płaszczu.

      Mijał się jednak z prawdą, przynajmniej pod tym względem. Na Plaza Mayor nie rosły żadne drzewa, bo przecież nie można nazwać drzewem prowizorycznej konstrukcji, wzniesionej pośrodku placu. Rzecz składała się z dwóch wielkich, pionowych belek, wbitych w ziemię w odległości około dziesięciu kroków jedna od drugiej. Ich wierzchołki były połączone poziomą belką, dzięki czemu całość wyglądała jak najprostszy z możliwych łuk triumfalny. Być może jednak ktoś mógłby określić tę konstrukcję mianem drzewa: drzewa owocowego. Wisiało na nim kilkanaście owoców: ludzi, a raczej tego, co po nich zostało. Jeden z nich jeszcze podrygiwał.

      Uli pomyślał, że tak wygląda drzewo śmierci i zastanowił się, czemu przyszło mu to do głowy i czy on będzie następnym owocem, który zawiśnie na tej roślinie.

      Na Plaza Mayor tłoczyły się setki ludzi – cywile i żołnierze, a dobiegający z oddali hałas przypominał brzęczenie pszczół.

      Za placem wznosiły się strome, szare mury cytadeli. Uli przyjrzał się jej z zainteresowaniem. Zza murów wystawały włócznie, dostrzegł też dwie armaty. Na fortyfikacji nadal łopotała hiszpańska flaga. Załoga umocnienia nie złożyła broni. Dlaczego naczelny dowódca pozwalał, aby jego żołnierze mieszali się z mieszkańcami Pampeluny, kiedy cytadela jeszcze się nie poddała? Na placu znajdowało się niewielu, nie więcej niż stu żołnierzy, podczas gdy nieopodal, w podcieniach kolumnady, lśniły zbroje i broń, a wyloty wszystkich ulic od południa i zachodu placu były zapełnione wojskiem.

      Załoga twierdzy najwyraźniej tak samo ociągała się z kapitulacją, jak mieszkańcy miasta się z nią pospieszyli. Może głupotą było ustawienie tego... drzewa w miejscu, w którym było widoczne z cytadeli. W rezultacie obrońcy musieli myśleć o tym, jak mogą skończyć.

      Na myśl o tym Uli się roześmiał, a ponury podkomendny profosa u jego boku spytał, co go rozbawiło. Uli wyjaśnił.

      – Ty ignorancie – burknął człowiek w szkarłacie. – Wszyscy ci wisielcy to żołnierze, którzy pohańbili naszą armię, tak samo, jak ty to uczyniłeś. Jego ekscelencja naczelny dowódca pragnie zademonstrować ludziom z cytadeli, że nie zamierza tolerować braku dyscypliny.

      Uli zatrzymał się z taką gwałtownością, że obu podwładnych profosa przystanęło wraz z nim.

      – Zaraz, zaraz – zaprotestował ze złością.

      Wszyscy znieruchomieli i popatrzyli na więźnia.

      – Co się stało, człowieku?

      – Jedna sprawa – oświadczył Uli. – Zostałem o coś oskarżony, a wy mnie aresztowaliście. I bardzo dobrze. Tyle że jak dotąd nie odbył się proces, a dopóki nie zostałem uznany za winnego i skazany, nie macie prawa twierdzić, że pohańbiłem armię!

      – Co za bezczelność! – ryknął Garroux. – Jesteś hańbą dla wojska i zaraz pokażę ci, jak wielką.

      Uderzył Szwajcara w twarz, zanim człowiek w szkarłacie zdążył go powstrzymać.

      – Dość! – rozkazał mężczyzna. – Nie wolno zaczepiać więźnia.

      – Nic nie szkodzi – wtrącił się Uli. – Jego nikt nie nauczył, czym jest hańba. Gdyby znał znaczenie tego słowa, nie uderzyłby człowieka o związanych rękach. Może się czegoś nauczy na stare lata.

      – Nie gadaj tyle – warknął człowiek w szkarłacie. – Będziesz się tłumaczył później, przed naczelnym profosem, o ile ci na to pozwoli. A teraz rusz się, idziemy.

      Gdy dotarli do placu, skręcili w prawo i weszli do kolumnady.

      Naczelny profos

Скачать книгу