Скачать книгу

z kasztanowymi. Została podźwignięta do pionu i już zaraz była prowadzona przez więzienny korytarz.

      Co chwilę się potykała o własne nogi, w których czuła słabość. Lecz im mocniej się chwiała, tym silniej wspierał ją w drodze Kakaon. Wzmocniło to ufność Bursztyn, dzięki czemu coraz pewniej stawiała bose stopy. Równocześnie się przyglądała przestrzeni więziennego gmachu.

      W odniesieniu do istot żywych ział pustką. Za to co pewien czas mijała uduszoną postać żołnierza. Część z nich leżała na podłodze, inni zwisali z sufitu. Jeszcze inni, niczym czerwone okiennice, dyndali w oknach. Niektórych Bursztyn rozpoznawała. Znała ich ze swej celi i tego, co jej tam robili.

      Aż dostrzegła trupa prominenta wojskowego. Tego samego, który zgwałcił ją właśnie dziś. Leżał bez życia na posadzce. Kobieta wspomniała, jak dopiero co leżał na niej, gdy to ona była jak martwa.

      Nagle coś w niej pękło. Zagryzła wściekle zęby i się rzuciła na męskie truchło. Skopała je z całych sił, po czym się wzięła za okładanie cudzej głowy pięściami, rozorywanie paznokciami twarzy. Oddała się temu bez pamięci niczym bursztynowy upiór kobiety, któremu nie wystarczała śmierć ofiary, a pragnęła profanacji. Dopiero Kakaon odciągnął ją od męskich zwłok. Roztrzęsiona dała się poprowadzić przez resztę korytarza.

      Na zewnątrz oślepiło ją jasne i różane światło dnia. Wręcz poczuła pieczenie w oczach nawykłych do sztucznego oświetlenia. Przez to się skrzywiła mocno na zabiedzonej twarzy, na którą słońce wycisnęło już nie wiadomo które z kolei bursztynowe łzy.

      Jednak bolesny grymas w jednej chwili od niej odstąpił, gdy usłyszała ochocze rżenie. Zaskoczona powiodła wzrokiem w miejsce zasłyszanego dźwięku. Pomiędzy wrakami samochodów dostrzegła kiwającą ku niej łbem… Kasztankę. Niemal w szoku kobieta popatrzyła na Kakaona. On rozłożył ramiona i rezolutnie oświadczył:

      – Nigdy już cię nie opuszczę, tak poprzysięgłem. Kasztance zaś przyrzekłem to, że ty nie opuścisz jej.

      Tego dnia Bursztyn zdążyła wypłakać już cały ocean łez. Ale po raz pierwszy uroniła łzy nie bólu, smutku, cierpienia, a wzruszenia.

      Niebawem siedziała na grzbiecie wiernej klaczy, w swoim mniemaniu jej najserdeczniejszej przyjaciółki. Siedzącego z przodu Kakaona obejmowała w pasie. Jak niegdyś na kasztanowych pastwiskach wtulona w męskie plecy w końcu odczuła cień ukojenia.

      Wsłuchiwała się w miarowy tętent końskich kopyt na karmazynowym asfalcie. Brzmiało to dla niej jak uspokajający rytm świetlistej mantry sprowadzającej balsam na udręczoną duszę. Z różnych okolic dochodziły ją też odgłosy wystrzałów z broni palnej, również wybuchy. Te dla odmiany dźwięki odbierała niczym brutalną ingerencję w swoje ciało, przed którą się nie mogła obronić.

      Pośród miejskiej przestrzeni mijała zgliszcza budynków. Spoglądała na nie jak na swą spopieloną niewinność. Odprowadzała wzrokiem martwych cywili i zabitych żołnierzy o różowym kolorze skóry. Kojarzyli się jej z utraconą kobiecością, martwotą udręczonego ciała, którego jakby straciła czucie. Tu i tam płonęły samochody, inne leżały przewrócone.

      Jednak po tym, co ostatnio przeszła, wszystkie drastyczne widoki przyjmowała z dziwnym spokojem. Szybko przestała też myśleć o czymkolwiek i po prostu jechała konno w gronie bliskich sobie istot. To wystarczało jej ponad wszystko, przez co równie dobrze mogłaby przemierzać teraz demoniczny trakt Upiornej Twierdzy wprost do Martwicy. Różnicy by nie odczuła.

      W pewnym momencie kowboj skręcił w kolejną uliczkę. Tutaj uwaga Bursztyn została pobudzona. Oto podziwiała przed sobą wysoką barykadę ustawioną z samochodów, mebli i gruzu. Na jej szczecie dostrzegła posągową postać markiza Limona w złotym garniturze i z karabinem w rękach. Stał koło lady Pomarańczy. Ona wymachiwała zamaszyście czerwono-bursztynowym sztandarem. Ubrana była w pomarańczową zbroję przypominającą opancerzenie bojowego robota. Chociaż nie przywdziewała hełmu.

      Zaś co do robotów, to w zwartym szyku się imponująco prezentowały za parą arystokratów z królestwa. W większości miały czerwoną barwę z żółtymi pasami na metalowych ramionach. Wśród tych istot się wyróżniały dwie; brązowa z głową na kształt odwróconego wiadra i czerwona oraz kobieca z pojedynczym skrzydłem na plecach.

      Całe te oględziny, wespół z tym co wcześniej widziała Bursztyn, sugerowały jej jedno. W latającym mieście wybuchła czerwono-bursztynowa rewolucja. W konsekwencji ta piękna do niedawna metropolia była na ten czas bezwzględnie niszczona. Cierpiała tłamszona i gwałcona przez wojnę, jak do niedawna Bursztyn przez piewców wojny, czerwoną armię.

      III. Złoty

      Zwątpienie się przeplatało z nadzieją, odczucie gniewu z pokorą, a strach przykrywała wiara. W tym konglomeracie sprzecznych uczuć trwał Złoty, odkąd usłyszał, że śmierć Srebrnej w tym żywocie nie była ostateczna. Podobno mógł wyrwać ukochaną z zaświatów i szponów unicestwienia. Skoro taka możliwość zaistniała, to się nie oglądając na nic, wykorzysta ją i dokona czegoś, wydawało by się, zgoła niemożliwego.

      W toku realizacji misji wskazanej przez Wichrzyciela i Eozynę na latającym okręcie dotarł przez białą krainę do czarnej ziemi. Następnie zawitał aż nad Upiorną Twierdzę i samą Martwicę.

      Tutaj stanął przy burcie okrętu z zamiarem przekroczenia tego wymiaru przestrzeni i zawitania do alternatywnego świata. W każdej chwili był gotowy do skoku w kielich niebotycznego tworu, gdzie w pół-materialnej postaci wirowały się odradzające istoty mroku. Jednak nim zdążył to uczynić, przemówił do niego demon czasów pod postacią kasztanowej dziewczyny się przedstawiającej, jako Brunatna:

      – Pamiętaj, że wysyłam cię do wymiaru, który jest tylko po części rzeczywisty. Możesz tam spotkać znane ci osoby, przestrzenie. Nie daj się temu pochłonąć, zwieść. Najważniejsze, abyś nasycił klejnoty mocą i krwią upiornych sióstr. Nie musisz ich szukać, tych demonicznych istot. One odnajdą ciebie. Nie musisz się do nich zwracać. Same wyrażą to, czego pragną za pomoc. Ty będziesz musiał im to dać, cokolwiek by to nie było albo życie twej ukochanej będzie na zawsze stracone. Rozumiesz?

      – Tak. – Nawet nie spoglądając na Brunatną, Złoty już chciał dać susa wprost do Martwicy. Ale kasztanowa dziewczyna pochwyciła go za ramię. – Co znowu? – syknął zniecierpliwiony.

      – Wybacz… mi – powiedziała pustym głosem.

      – Co mam wybaczyć? – Książę z podejrzliwością spojrzał na Brunatną. Ona uciekła wzrokiem, puściła go i na pożegnanie rzekła:

      – Nie, nie wybaczaj, a przeklnij. Ale to się musi dokonać. Na zawsze razem… na zawsze razem. W drogę!

      Nagle potężna siła porwała Złotego w przestrzeń. Runął do serca Martwicy, by wraz ze zbliżaniem się do niej doświadczać gaśnięcia swej złocistej istoty.

      W dalszej kolejności dematerializacji uległa jego fizyczna powłoka. Odzienie zniknęło, podobnie się rozproszyła złocista skóra. Zaś bezmiar doświadczanego bólu otworzył przed duchem Złotego jakby czarne wrota. Zobaczył je uchylone w jednej z komór serca matki demonów, po czym w bezcielesnej postaci przekroczył.

      Jego zmysły zostały rozerwane i od niego odeszły. Pozostała jedynie świadomość istnienia w próżni. Nie było tu niczego; światła, zapachów, dźwięków czy namacalnych kształtów. Wyłącznie wszech osaczająca i totalna pustka, nicość.

      Nie zawierała ona w sobie przestrzeni ni czasu. Dlatego gdy zmysły zaczęły powracać do księcia, odczuwał, że od wyrzucenia go za burtę latającego okrętu nie minęło nawet ułamka chwili. Choć zdawał sobie sprawę, że mogła upłynąć cała wieczność.

      Miejscem, gdzie odzyskał ciało, a jego świadomość ponownie została

Скачать книгу