Скачать книгу

Maksimow od roku był szefem MUR-u, jeśli osobiście konwojował gościa, znaczy sprawa była ważna, dobrze, jeśli nie śmierdząca. Zapewne nowa robota dla wydziału pościgowego. Oby tylko rzecz nie dotyczyła polityki, takie sprawy były śmiertelnie niebezpieczne, a nie ma co ukrywać, czasy mieliśmy niespokojne. Towarzysz Stalin ostatni raz pokazał się publicznie kilka miesięcy temu i od tej pory prasa publikowała jedynie zdawkowe, suche komunikaty, w których zapewniała o świetnym zdrowiu i intensywnej aktywności genseka. Tyle że nikt w to nie wierzył...

      Uniosłem brwi, widząc na korytarzu przed moim gabinetem Dimę Bugrowskiego. Poeta Bugrowski cieszył się opinią jednego z najlepszych śledczych MUR-u, a dzięki koneksjom ojca był też znakomicie poinformowany. Jeśli ktoś coś wiedział na temat tajemniczego gościa, to jedynie on.

      – Co tam? – rzuciłem, witając się z Dimą uściskiem dłoni.

      – Kłopoty – odpowiedział z posępną miną. – Przyszedł taki jeden z bezpieki.

      – I co z tego? A bo to pierwszy? Pewnie jakiś zek uciekł im z etapu albo...

      – Nie – gładko wszedł mi w słowo. – Nie zek i nie z etapu. To grubsza sprawa. Polityczna.

      – Gadaj, co wiesz!

      – Słyszeliście o gruzińskiej mafii?

      Przytaknąłem. Gruzińską mafią nazywano najbliższych współpracowników Berii: Goglidze, Canawę, Mierkułowa, Włodzimirskiego i kilku innych.

      – To jeden z nich.

      – Czego chce?

      – Chodzą słuchy, że Stalin długo już nie pożyje. – Bugrowski ściszył głos. – Szykują się zmiany: po śmierci genseka Beria chce połączyć Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego z MSW i stworzyć superresort pod swoim kierownictwem. Jeśli mu się uda, jego władza nie będzie miała sobie równych. Oczywiście będzie potrzebował zaufanych ludzi, tyle że to nie takie proste...

      – A to dlaczego?

      – Partyjna góra nienawidzi go jak wściekłego psa, nie odważą się na otwartą konfrontację, no a przynajmniej nie od razu. Ale jeśli tylko będą mieli jakiś pretekst, żeby go osłabić, na pewno nie przepuszczą okazji. Podobno któryś z nich wkręcił swojego człowieka w najbliższe otoczenie Berii, a ten zdobył dokumenty kompromitujące niektórych „Gruzinów”. Ludzie Berii próbowali go sami dorwać, ale nie dali rady, więc przyszli do nas.

      – Ten bezpieczniak naprawdę myśli, że pomogę Berii? – spytałem z niedowierzaniem.

      – Możecie nie mieć wyboru – stwierdził ponuro chłopak.

      Zanim zdążyłem odpowiedzieć, w drzwiach gabinetu stanął Maksimow. Jego mina wyraźnie wskazywała, że nie jest zachwycony moim widokiem.

      – Saszka! – warknął. – Wreszcie!

      Ograniczyłem się do ciężkiego westchnienia, nie spóźniłem się nawet o minutę, lecz szef ma zawsze rację, prawda?

      – Właź! – zaprosił mnie szerokim gestem.

      Cóż było robić? Wszedłem. Za moim biurkiem siedział szczupły mężczyzna o twarzy łasicy i wyblakłych, niebieskich oczach. Grube, niepasujące do reszty fizjonomii wargi nieznajomego wygięte były w aroganckim grymasie, w palcach nerwowo obracał pióro.

      – Razumowski! – zawołał. – Ile mam na was czekać?!

      Podszedłem do niego bez słowa, spojrzałem wymownie na fotel. Bezpieczniak wzdrygnął się wyraźnie, widać nie był przyzwyczajony do konfrontacji, po chwili wstał z ociąganiem.

      – Tak lepiej – powiedziałem cicho. – A jeśli jeszcze raz odezwiesz się do mnie takim tonem, przez najbliższy miesiąc będziesz mógł jeść jedynie kaszkę na mleku.

      Zapadłe policzki łasicowatego pokryły się apoplektyczną czerwienią, myślałem, że wybuchnie gniewem albo odwoła się do Maksimowa, ale tylko obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem. Mróz przeszedł mi po kościach, to był wzrok bestii, bestii przyzwyczajonej do bezkarności i spełniania najbardziej zwyrodniałych pragnień.

      W odpowiedzi uśmiechnąłem się samymi kącikami ust. Przekaz był jasny. Jeśli to bezpieczniak, musiał znać moją biografię i wiedzieć, że nie raz i nie dwa wchodzili mi w drogę naprawdę poważni ludzie. I gdzie oni teraz? Ano na przepisowej głębokości: dwa metry poniżej poziomu ziemi albo jak Abakumow – w drodze na cmentarz. Tak to, towarzyszu!

      Nieznajomy cofnął się o krok, odchrząknął.

      – Pułkownik Tagilin – przedstawił się formalnie. – Ja do was z prośbą, pułkowniku Razumowski.

      Usiadłem, wskazałem mu krzesło dla interesantów. Maksimow już wcześniej przycupnął na skraju biurka. Na szczęście solidny, przedrewolucyjny mebel wytrzymał: generał nie należał do najszczuplejszych.

      – Sprawa dotyczy kradzieży dokumentów – zagaił bez wstępu Tagilin. – Udało nam się ustalić, kim jest złodziej, jednak kiedy uciekł do Moskwy, straciliśmy trop.

      – Uciekł skąd? – spytałem.

      Mężczyzna długo milczał, najwyraźniej zastanawiając się, czy odpowiedzieć na moje pytanie.

      – Z Tbilisi – wyrzucił z siebie w końcu.

      Gwizdnąłem w duchu: z Tbilisi do Moskwy kawał drogi, jeśli bezpieka go nie złapała, gość musiał być naprawdę dobry. Czego jednak szukał w Gruzji? Czyżby rzeczywiście odkrył jakieś sekrety ludzi Berii? Niektórzy właśnie tam zaczynali karierę. A może chodziło o samego Ławrentija Pawłowicza? Ciekawe...

      – Tu – kontynuował Tagilin – jest wszystko, co wam potrzebne, żeby go złapać.

      Zwykła tekturowa teczka bez żadnych oznaczeń zawierała jedynie kilka kartek z podstawowymi informacjami, dołączono do nich plik zdjęć przedstawiających poszukiwanego.

      Przejrzałem pobieżnie dokumenty, nie doczytałem się żadnych rewelacji. Z fotografii patrzył na mnie niepozorny mężczyzna o przerzedzonych włosach, jednak w jego wzroku było coś twardego. Zainteresowało mnie kolejne zdjęcie zrobione w kawiarni, na pierwszym planie znalazły się dłonie nieznajomego. Szczupłe, o długich palcach i masywnych, oszpeconych naroślami kostkach. A więc takie buty... Coś takiego wymagało długich lat ćwiczeń, na pograniczu masochizmu, no i rzecz jasna określonej wiedzy. Znaczy nasz nieznajomy to profesjonalista najwyższej klasy, nic dziwnego, że umknął bezpiece, zapewne zostawiając na trasie ucieczki kilka trupów co bardziej zadufanych w sobie czekistów.

      Spojrzałem na Maksimowa, ale ten nieznacznym ruchem głowy dał znać, że pozostawia wszystko mojej decyzji. Obecny szef MUR-u nie był tytanem intelektu, doskonale jednak rozumiał, że posiadam daleko większą władzę, niż wynikałoby to z pełnionej funkcji.

      – Nie mam nic przeciwko, żeby pomóc bratniej służbie – powiedziałem z szerokim uśmiechem. – Jednak muszę mieć zgodę przełożonych, jestem pewien, że to formalność, za to...

      – Z tym chyba nie będzie problemu – Tagilin przerwał mi bezceremonialnie. – Generale? – zwrócił się do Maksimowa.

      – Miałem na myśli generała Poliakowa – sprostowałem łagodnie. – To właśnie jemu podlega MUR, a co za tym idzie i mój wydział. Generał Poliakow zaznaczył stanowczo, aby informować go o wszystkim, co mogłoby wpłynąć na nasze dochodzenia, bo część z nich kontroluje Komitet Centralny, a bywa, że i Biuro Polityczne. Niektórzy ścigani przez nas przestępcy to wrogowie państwa.

      Tagilin zagryzł usta, najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że Beria nie cieszy się popularnością wśród partyjnych elit.

Скачать книгу