Скачать книгу

po chwili – ja proponuję, żeby nazwać nasz klub Syrenka.

      – Dobra jest – huknął Paragon – po co się dłużej namyślać! Syrenka to takie nasze, warszawskie.

      – Eee… – Tadek Puchalski skrzywił się, wyrażając w ten sposób swe niezadowolenie. – To takie proste. To nie nadaje się na nazwę klubu sportowego.

      – A co byś chciał? – zaperzył się Perełka. – Ty, Puchała, zawsze jesteś niezadowolony. Tylko byś narzekał…

      – Daj mu spokój – przerwał Mandżaro. – Jeżeli ma jakąś lepszą nazwę, to niech powie.

      Zaciekawione spojrzenia zwróciły się teraz na Puchalskiego. Tadek siedział oparty plecami o ścianę, patrzył na swoje dłonie.

      – Ja mam taką nazwę, że wam oko zbieleje.

      – No mów, na co czekasz? – przynaglał go Paragon.

      Puchalski uniósł lekko głowę, ale nie patrzał na kolegów.

      – Tajfun – wyszeptał z przejęciem.

      – Eee… – rozległ się szmer rozczarowania.

      Paragon zaniósł się śmiechem.

      – Może Burza gradowa, to by było jeszcze lepiej!

      Chłopcy wykpili pomysł Tadka, a gdy przyszło do głosowania, wszyscy wypowiedzieli się za Syrenką.

      – A teraz musimy wybrać kapitana drużyny – powiedział Mandżaro, kiedy trochę ucichło. – To ważna rzecz, będziemy głosować.

      Krzyś wyrwał z notesu kilka czystych kartek, poćwiartował je, rozdał chłopcom. Za chwilę wśród wyborców zaczął krążyć ołówek. Każdy wpisywał swego kandydata. Gdy już kartki były wypełnione, Paragon zebrał je do swojej kolarki. Zaczęło się obliczanie głosów. Krzyś zapisywał ilość głosów w notesie. Po dokładnym obliczeniu okazało się, że na Mandżaro padło siedem głosów, na Paragona – cztery, a na Tadka Puchalskiego – jeden.

      – To on pewno sam na siebie głosował – zażartował Perełka.

      Bladą twarz Tadka zalał ciemny rumieniec.

      – Odwołaj to! – wycedził przez zaciśnięte zęby.

      – Nie szarp się, przecież znam twoje pismo. – Perełka zerwał się. W jego małych, kocich oczkach zamigotały złe ogniki.

      – Spokój! – Mandżaro stanął pomiędzy nimi, nie chcąc dopuścić do bójki. – Spokój! – powtórzył. – To nie ulica, to porządne zebranie.

      Tadek wsunął dłonie w kieszenie drelichowych szortów i spojrzał wyzywająco na Mandżaro.

      – Bronisz go, bo na ciebie głosował.

      – Ja nie wiem, na kogo głosował, głosowanie było tajne. – Po krótkiej przerwie dodał z przekąsem: – Ja w każdym razie nie głosowałem na siebie.

      Perełka wychylił się zza wysokich ramion Mandżaro.

      – Głosowałem na niego, bo dobrze gra w gałę i jest równy chłopak.

      – Bo mu się podlizujesz – cedził drwiącym głosem Puchalski.

      W tym momencie między ramionami trzech chłopców zjawiła się wesoła, roześmiana twarz Maniusia.

      – My tu legalnie głosujemy, a wy zaczynacie rozrabiać. Dajcie spokój, bo mi się niedobrze robi. Siadajcie grzecznie, jak w szkole. Jedziemy dalej.

      – Uwaga – zawołał Krzyś – kapitanem drużyny został Feliks Zahorski!

      – Brawo, Mandżaro! – pisnął cichutko Pająk, który do tej pory nie powiedział słowa.

      – Brawo! Niech żyje! – zapiał jak młody kogut Perełka.

      Puchalski opuścił głowę, uśmiechnął się cierpko i wolno usiadł na cegłach.

      Maniuś Paragon uśmiechnął się łobuzersko.

      – To wszystko bardzo ładnie – zaznaczył akcentem rodowitego mieszkańca Woli. – Ale po mojemu to najważniejsza kasa. Jak nie będziemy mieli szanownej gotówki, czyli moniaków, to legalnie leżymy. Kto nam kupi nową piłkę, pytam się? Kto nam kupi spodenki i koszulki, czyli kostiumy sportowe, pytam się? Nie możemy wyglądać jak drużyna szmaciarzy. A na to wszystko potrzebna gotówka.

      – Trzeba wybrać skarbnika – przytaknął ruchem głowy Mandżaro. – Możemy jeszcze raz głosować.

      – Nie trzeba – odezwał się z kąta Perełka. – Ja wam mówię, że Paragon będzie najlepszy.

      – Paragon, Paragon! – Tadek Puchalski poderwał się z cegieł i wykrzyknął: – Jeden drugiego popiera. Na kapitana toście głosowali, a teraz to nie głosujecie.

      – Jak chcesz, to będziemy głosowali – przerwał mu ostro Mandżaro.

      Perełka miał rację, głosowanie było zupełnie zbyteczne, Paragon zdobył dziesięć głosów, Puchalski ani jednego. Po tej sromotnej klęsce usiadł w najciemniejszym kącie i do końca zebrania nie odezwał się ani słowem, tylko zawistnym spojrzeniem wodził po twarzach kolegów.

      – Chłopaki – zawołał Perełka – najważniejsza jest piłka! Stara już nam się zupełnie rozłazi. Nie ma czym trenować.

      Maniuś uniósł do góry rękę.

      – Spokojna głowa, ja piłkę zorganizuję.

      – W jaki sposób? – zapytał Mandżaro.

      – Nie bój się, to już moja sprawa. Ale spodenek ani koszulek to wam nie uszyję. Trzeba będzie zbierać gotówkę. Co kto może, niech sypie do kasy – klepnął się po kieszeni. – U mnie jak w PKO, pewność i zaufanie. Chłopaki, żeby nie było lipy, ja daję na początek pięć złociszów. – Wyciągnął z kieszeni zmięty i wytłuszczony banknot, wygładził go w palcach, uniósł do góry i pokazał. – Będzie na tasiemki do spodenek.

      Do Maniusia zbliżył się Krzyś Słonecki, wysoki, zgrabny blondynek o poważnej twarzy. Spośród zebranych wyróżniał się starannym ubiorem i czystością. Miał na sobie krótkie, popelinowe spodenki, koszulkę i popielaty pulower, na którym widniały okrągłe ślady, pozostawione przez obłoconą piłkę. Krzyś wyjął portmonetkę, grzebał w niej chwilę, wreszcie wyciągnął dziesięciozłotówkę i wręczył ją Paragonowi.

      – To ode mnie… tymczasem – powiedział z zakłopotaniem. – Dostałem od mamy na słodycze.

      – Dobra jest – mrugnął przyjaźnie Maniuś. – Kasa przyjmie. Kwit dostaniesz jutro, jak zaprowadzę buchalterię.

      – Ten ładowany, może dać – szepnął Perełka do Ignasia Paradowskiego, trącając go łokciem.

      Krzyś był synem inżyniera, mieszkał w nowych blokach, a do chłopców z Gołębnika zbliżyły go wspólne zainteresowania sportowe. Chociaż początkowo chłopcy kpili z niego, jednak po jakimś czasie zdobył sobie ich uznanie dzięki dobrej grze i silnym strzałom na bramkę. Przylgnął do nich, zaprzyjaźnił się i stał się stałym graczem drużyny z Górczewskiej.

      – Koledzy! – zabrał głos kapitan drużyny. – Musimy jeszcze omówić sprawę niedzielnego meczu.

      – Z takimi „kosiarzami” nie będziemy grali! – zawołał Perełka. – Pokopią nas wszystkich.

      – A z kim zagrasz? Może z dziewczętami? – odkrzyknął Ignaś. – Możemy z nimi zagrać, tylko wszyscy muszą grać w trampkach.

      – A my będziemy grali już jako klub sportowy Syrenka – wtrącił nieśmiało Pająk.

Скачать книгу