Скачать книгу

mi się z tym materiałem w kolorowe kwiaty. Pewnie dlatego i mojej Kasi nie umiałam odmówić…

20645.jpg

      Powoli przyzwyczajała się do kameralnych świąt. Rodzice pomarli, nikt nie przejął tradycji zapraszania całej rodziny na wieczerzę. Zresztą i czasy się zmieniły. Ludzie stali się wygodniejsi i nie w głowie im było przygotowywanie dań dla kilkudziesięciu osób. Każdy organizował wigilię we własnym domu, co najwyżej dzieląc ten czas z rodzicami.

      Zofia jednak każdego roku starała się, przez wzgląd na pamięć ojca, ugotować dwanaście dań i zadbać, żeby wszystko odbywało się zgodnie z tradycją.

      – A po co tego tyle? – dziwił się mąż. – Nie zjemy i połowa na zmarnowanie pójdzie. Żal tyle pieniędzy wydawać.

      – Sama zarabiam, to i mogę wydać, na co chcę – odpowiadała trochę niegrzecznie, ale denerwowały ją te uwagi. – Wigilia musi być, jak należy.

      Nawet gdy już została sama z Kasią, też nie zaprzestała przygotowywania dużej wieczerzy.

      Tamtego roku musiała zaciskać pasa, żeby odłożyć odpowiednią kwotę na świąteczne zakupy. Budowała dom i chociaż pracowała od rana do nocy, to każdy grosz szedł na materiały i robotników. Ale na Boże Narodzenie musi wystarczyć – uznała. – Tradycja to święta rzecz.

      W wigilijny poranek wstała wcześnie, dokładnie tak samo, jak robiła co roku od wielu, wielu lat. Od razu wzięła się do pracy. Chociaż nie miała tyle do zrobienia, co w domu rodzinnym, to jednak każde danie należało starannie przygotować. A planowała ich, zgodnie z tradycją, podać dwanaście.

      Kręciła się po kuchni, ale od czasu do czasu zaglądała do śpiącej w pokoju córeczki. Nie budziła jej, bo wiedziała, że dziecko będzie jej bardziej przeszkadzać niż pomagać. Zresztą pamiętała własne dzieciństwo i marzenia Krysi, żeby w Wigilię móc się wyspać.

      Stukanie do drzwi trochę ją zaskoczyło, bo nie spodziewała się nikogo.

      – Dzień dobry, pani Zofio. – Żona sołtysa stanęła w drzwiach. – Niech mnie pani ratuje! Bo ja nie wiem, co zrobię!

      – A cóż się stało? – Kobieta wpuściła gościa. – Pali się czy co?

      – Żeby pani wiedziała. – Sołtysowa zdjęła podbite futerkiem kozaki i weszła do kuchni. – Mamy do teściów na wigilię iść, więc wyjęłam kostium, który dwa miesiące temu w Kielcach kupiłam. Wkładam, patrzę, a tu się nie dopina.

      – Zdarza się. – Zofia usiłowała powstrzymać cisnący się na usta uśmiech.

      Słowa kobiety wcale jej nie zdziwiły. Już dawno zauważyła, że żonie sołtysa przybyło kilka kilogramów.

      – Tak się łatwo mówi. A w czym ja teraz do teściów pójdę? Przecież w tym, co na co dzień chodzę, to nie wypada. W pani moja ostatnia nadzieja! – Spojrzała błagalnie na Zofię i podała jej reklamówkę z kostiumem.

      – Wie pani, że ja zawsze chętnie, ale nie dzisiaj. To przecież Wigilia, trzeba wszystko szykować. – Wskazała ręką na garnki i deski do krojenia. – Mam roboty po łokcie.

      – Pani Zofio, podwójnie zapłacę. Wiem, że jest święto, ale niech mnie pani zrozumie – błagała kobieta.

      Zofia spojrzała na kuchenne szafki, potem na sołtysową i westchnęła.

      – Niech pani przyjdzie za dwie godziny. Postaram się coś zaradzić.

      – Złota z pani kobieta! – wykrzyknęła ucieszona żona sołtysa. – To nie przeszkadzam i już uciekam.

      – Halo, chwileczkę. – Zatrzymała ją gestem. – A ile tych centymetrów brakuje?

      – Jeden, nie więcej. Może półtora…

      Zofia pokiwała głową. Akurat – pomyślała. – Dobrze, że ja miarkę w oku mam.

      Wstawiła na gaz to, co mogła, umyła ręce i usiadła przy maszynie. Obejrzała kostium, ale niestety, okazało się, że zapas materiału nie wystarczy na tak duże poszerzenie. Zofia jednak nie lubiła się poddawać. Jeśli coś obiecała, zawsze dotrzymywała słowa. Sięgnęła po worek z resztkami materiałów. Zostawiała je, bo w chwilach takich jak ta bardzo się przydawały. Wyjęła tkaninę, z której kiedyś szyła sukienkę na chrzciny dla sąsiadki. Obejrzała ją uważnie i uznała, że będzie w sam raz.

      Kiedy sołtysowa wróciła po umówionym czasie, Zofia zaprezentowała jej swoje dzieło.

      – Tylko tak mogłam pomóc – powiedziała. – Bo teraz oszczędnie szyją, nawet pół centymetra zapasu nie zostawią – wyjaśniła.

      – Jakie to pomysłowe! – Kobieta włożyła spódnicę i pochyliła głowę, żeby zobaczyć efekt. – Te kontrastowe wstawki wyglądają bardzo dobrze.

      – Takie same są w żakiecie.

      – Doskonale! I leży jak ulał. – Sołtysowa wyglądała na naprawdę uradowaną.

      – Mamo, co robisz? – Kasia wyszła z pokoju i przetarła zaspane oczy.

      – Twoja mama to czarodziejka. – Kobieta uśmiechnęła się. – Uratowała mi Wigilię. – Położyła na stole kuchennym dwa banknoty i podziękowała wylewnie. – Wesołych świąt! – dodała, wychodząc.

      – Dziękuję, wzajemnie – odpowiedziała Zofia i spojrzała na córeczkę. – Kasiu, idź się ubrać. A potem zajmij się czymś, bo ja mam tutaj mnóstwo do zrobienia.

      – Musisz? – Usta dziewczynki wygięły się w podkówkę.

      – Tak, dzisiaj Wigilia. Wszyscy się przygotowują. Widziałaś przecież, nawet pani sołtysowa się stroi, żeby było odświętnie.

      – A my?

      – My też – zapewniła Zofia. – Jak skończę w kuchni, to założę ci tę sukienkę w kropeczki i usiądziemy do stołu.

      – Ale ta w kropeczki jest stara – powiedziała dziewczynka. – Już w niej byłam tyle razy. Pani sołtysowej uszyłaś nową, a mnie nic…

      – Uszyję dla ciebie też.

      – Już obiecywałaś tyle razy. – Kasia popatrzyła na matkę z wyrzutem. – I ciągle szyjesz dla innych. A ja bym chciała mieć taką kolorową spódniczkę. – Rozmarzyła się. – Żebym się mogła tak szybko obracać, a ona by tak szumiała…

      Zofia spojrzała na córeczkę i zobaczyła w jej oczach taki sam wyraz, jaki już kiedyś widziała.

      – Poczekaj, Kasiu, zaraz coś wymyślimy. – Decyzję podjęła w ciągu sekundy. – Chodź tu do mnie, zobaczymy, co się znajdzie w moim wielkim worku.

      Wysypała całą zawartość na kuchenną podłogę. Dziewczynce na widok tylu materiałów aż zaświeciły się oczy.

      – Możesz wybierać – zachęciła matka. – W końcu to ma być twoja spódnica, prawda?

      Kasia uklękła między resztkami i z zapałem zabrała się do przeglądania skrawków.

      – Ten jest śliczny, ten ładnie błyszczy, a ta koronka też mi się podoba. – Odkładała na bok wybrane tkaniny. – Jeszcze to czerwone i ten kawałek niebieski. Mogę? – Spojrzała na matkę pytająco.

      – Oczywiście, że możesz. Tylko jeżeli ma szumieć, to szukaj takich cieńszych. Grube nie będą się chciały unosić – pouczyła.

      Dziewczynka pokiwała głową.

      Kiedy skończyła, Zofia

Скачать книгу