Скачать книгу

w Monako?

      – Jezu, nie wiem. – Julka się zniecierpliwiła. – Nie wiem, co tu robi, czy tu mieszka i tak dalej. Raczej nie mieszka, przecież jest Amerykaninem. Zaczepił mnie, bo nie było wolnych miejsc w kawiarni, a stoliczek, przy którym siedzieliśmy, był taki. – Pokazała rękami, jaką niewielką miał średnicę. – Gdy siedzisz nos w nos z kimś, ciężko zachować dystans.

      – Oj, nie wkurzaj się tak. – Majka potrząsnęła głową, czując, że Julka nie do końca jest z nią szczera, a rozmowa między nią a tajemniczym Diamondem na pewno nie skończyła się na wymianie uwag o Polsce.

      – Jak mam się nie denerwować, skoro poddajesz mnie przesłuchaniu? – fuknęła najeżona Julia.

      – Nie uważasz, że trochę to dziwne z twojej strony, że nic nam nie powiedziałaś? Podejrzane?

      – Wiesz co? Mam dość. – Julia wstała, a raczej zerwała się z ręcznika, i spojrzała w stronę morza. – Idę popływać.

      – Idź.

      Majka westchnęła ciężko, nie mając już nawet cienia wątpliwości, że coś się wydarzyło między jej przyjaciółką a ciemnoskórym właścicielem porsche. Tylko co?

      ROZDZIAŁ 2

      Włosy Julii jeszcze nie przestały pachnieć wiatrem wiejącym znad obsadzonych różami i lawendą wzgórz Marsylii, a już dopadła ją szara polska rzeczywistość. Dziewczyna wróciła późną nocą, a w południe, gdy wstała i poszła do kuchni, by porządnie przywitać się z mamą, bo w nocy nie było czasu na rozmowy, zastała ją siedzącą przy stole, ze wzrokiem tępo wbitym w blat.

      – Mamuś? – Podeszła i ucałowała ją w głowę.

      – Julcia. Jak dobrze, że już jesteś.

      „Jestem już od kilku godzin”.

      – Coś się stało?

      – Nie, nic. – Teresa natychmiast uciekła spojrzeniem.

      – Przecież widzę.

      – Nieważne. Na pewno jesteś głodna, zrobię ci śniadanie. A może zjesz obiad? Jest pomidorowa, wczoraj zrobiłam.

      – Zjem wszystko, ale najpierw powiedz, co się stało.

      – Dostałam wiadomość od mecenas Pawlik.

      – Jaką? – Julka natychmiast przysiadła na taborecie tuż obok matki.

      Czuła, że to nie będą dobre wieści. Nazwisko Pawlik kojarzyło się jej tylko z jednym: z kłopotami. Pani adwokat broniła ojca Julii jako obrońca z urzędu i nadal nadzorowała jego sprawy.

      – Twój ojciec za osiem miesięcy wychodzi.

      – Co?! – Julkę aż zatchnęło. – Miał wyjść za trzy lata!

      – Za dwa i pół – sprostowała Teresa. – Wypuszczają go wcześniej. Za dobre sprawowanie – szepnęła z goryczą pod nosem.

      – Chwileczkę. – Do Julki nie docierała prawda. – Jak to wcześniej? To znaczy kiedy dokładnie? – Jej głos zabrzmiał piskliwie, niczym u chłopca przechodzącego mutację.

      – Wychodzi w marcu. Albo kwietniu. Nie pamiętam. – Teresa wyjęła chusteczkę z kieszonki dżinsów i wydmuchała nos.

      – No to niech wychodzi. Wzięłaś z nim rozwód. Niech sobie wychodzi i idzie, dokąd chce. Byle nie wracał tutaj.

      – Czyli gdzie? Gdzie się podzieje jeśli nie tutaj? – Teresa odwróciła głowę, by spojrzeć w kuchenne okno przysłonięte gęstą szyfonową firanką. – Toż to jego dom, jego ojcowizna. My obie nie mamy tu żadnych praw. No może ty, bo jesteś jego córką, ale ja? Była żona?

      – Już dawno powinnaś była dopisać się do majątku.

      – Przestań. Raz, że już za późno i twoi dziadkowie nie mogą tego zrobić, a dwa, że nawet gdyby Bogdan dopisał mnie jako współwłaścicielkę, co by to dało? To. Jego. Dom. – Każde słowo brzmiało jak strzał z pistoletu. Trzask, trzask, trzask. Jak uderzenie w twarz z otwartej dłoni, które tak często spadało na Teresę, gdy jej mąż miał zły humor. A miał go prawie codziennie. – Nie mam prawa tu mieszkać.

      – Masz.

      – Owszem, mam jako twój opiekun prawny. Tymczasowo. Gdy ojciec wróci, będę musiała stąd zniknąć.

      – Jeśli myślisz, że będę mieszkać sama z tatą... – Julce głos uwiązł w gardle. Zerwała się z krzesła i podbiegła do okna. Postała tam może sekundę i wróciła, by bezradnie opaść z powrotem na taboret. – Nie będę mieszkać z tym... z tym... – Brakowało jej słów. – Nie będę i już!

      – Też tego nie chcę – wykrztusiła z trudem Teresa.

      Wprawdzie Bogdan nigdy, przenigdy nie podniósł ręki na córkę, nawet nie krzyknął na małą, a pretensje i poszturchiwania żony zdarzały się wyłącznie, gdy byli ze sobą sam na sam, mimo to Julia świetnie zdawała sobie sprawę, co dzieje się w domu podczas jej nieobecności; im była starsza, tym bardziej. Nie dało się wytłumaczyć nieszczęśliwym przypadkiem każdego sińca czy otarcia, pojawiających się co chwilę a to na szyi mamy, a to pod okiem. Teresa kryła swojego oprawcę, najpierw przed teściami i córką, później tylko przed tą ostatnią, ale po pewnym czasie wszyscy domownicy wiedzieli o wyczynach Bogusia. To jego matka namawiała synową, by wreszcie zgłosiła to na policję, ale Teresa wytrzymywała. Dlaczego? Bo Boguś był dobrym ojcem. A przynajmniej tak się jej zdawało.

      – Nie będę mieszkać z tatą. Nie spędzę tu z nim ani jednego dnia. Rozumiesz? – Julka kolejny raz wstała, żeby podejść do kuchenki. Nastawiła pełny czajnik, odkręciła gaz i wsparta pośladkami o blat szafki, patrzyła na zupełnie bezbronną i jeszcze bardziej bezradną mamę. Wszystko w niej krzyczało, gdy pomyślała, że ojciec znów zacznie się nad nią znęcać. A teraz dopiero będzie miał powody, wszak mama wzięła z nim rozwód. Zaraz po zaocznym ogłoszeniu wyroku zadzwonił do domu i odgrażał się, że kiedy skończy odsiadkę, policzy się z Tereską i pokaże jej, co to znaczy porzucać męża. – Mamo...

      – Tak?

      – Nic się nie da zrobić?

      – A co?

      – Nie wiem. Ta mecenaska nic nie poradzi? Nie ufam jej.

      – Wiesz dobrze, że Pawlikowa gra z nami do jednej bramki.

      – Niby tak, ale nie do końca. Skoro go wypuszczają wcześniej, może coś zawaliła.

      – Przypominam, to jest obrońca taty, nie oskarżyciel.

      – No wiem, ale sama mówiłaś, że trzyma naszą stronę.

      – Właśnie dlatego mnie uprzedziła. Sprawa wraca do rozpatrzenia, a Pawlikowa mówi, że Bogdan ma spore szanse wyjść już na wiosnę. – Wyglądała żałośnie, bardziej zgarbiona niż zwykle i z zagubieniem w poczerwieniałych oczach.

      – Szansę, a nie pewność.

      – Dużą szansę. – Teresa głęboko westchnęła i wsparła głowę o zimną powierzchnię płytek, którymi wyłożono ściany kuchni. – Mówiła, że Bogdan przeszedł terapię. Bierze leki i ponoć jego problemy są nieco mniejsze, ale i tak...

      – I tak się boisz – dokończyła za nią córka.

      – Pomyślałam, że zniknę mu z oczu. Ta psychoza nie dotyczy dzieci czy kogokolwiek poza żoną. Może twój ojciec...

      – Nie mów tak o nim, to nie jest mój ojciec. Nie po tym, co ci zrobił. Zresztą nigdy nie był moim ojcem. – Nawiązała do pogmatwanej historii życia

Скачать книгу