Скачать книгу

Mówisz po angielsku? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, dodał: – Kawa pita na stojąco gorzej smakuje.

      W końcu odzyskała głos.

      – Proszę. Niech pan usiądzie.

      – Co za ulga. Zacząłem myśleć, że jesteś niemową.

      „Jezu! Ma tupet! Ale z taką prezencją też bym miała”. Przez krótką chwilę przypatrywała mu się bezkarnie, korzystając z tego, że mężczyzna wyjmował plastikową rurkę z opakowania, a biorąc pod uwagę wielkość jego dłoni i palców, to było naprawdę niełatwe zadanie. Musiał uchwycić ciekawskie spojrzenie Julii, bo błysnął zębami i rzucił:

      – Jubilerska precyzja. I jak pokaz? – Wskazał brodą na jej aparat telefoniczny.

      – Hm...

      – Bez szału?

      – A tobie się podobało? – Postanowiła zwrócić się nieco bardziej poufale.

      – Za pierwszym razem? Nie.

      – Aha. – Na moment znów zabrakło jej słów. – A za kolejnymi?

      – Jeszcze bardziej nie.

      – To po co przyszedłeś?

      – Na plac czy tutaj? – Leniwie mieszał zawartość wysokiej szklanki.

      – Nie wiem. – Julia poczuła, że jej policzki ponownie nabierają koloru.

      – Tutaj, żeby napić się kawy, a tam, by wyłowić z tłumu taką ślicznotkę jak ty.

      Nie powstrzymała parsknięcia śmiechem. Co by nie mówić, lubiła komplementy, ale nie takie banalne. Postanowiła odpłacić mu pięknym za nadobne i pochwaliła jego ciuchy.

      – Niezłe, prawda? – Poprawił ze sztucznym kobiecym wdziękiem kołnierzyk polówki. – Ma się te znajomości w branży. Modowej – dodał ze swadą. – Żona bossa jest modelką i gnębi każdego, obdarowując ciuchami z pokazów. Lubisz modę?

      – Ja? – Julia spojrzała krytycznie na swoje uda przysłonięte bawełnianymi szortami, które kupiła kilka lat temu bodajże w Tesco albo w jakimś innym supermarkecie, skąd zresztą pochodziła większość jej ciuchów. – Nie interesuję się modą. Źle trafiłeś. – Spojrzała na jego lewy nadgarstek.

      „Ten zegarek musiał kosztować fortunę. Koszulka pewnie też”. Aż taką abnegatką nie była, by nie rozpoznać dyskretnego logo jednego z najdroższych domów mody na świecie, wyhaftowanego na obrąbku listwy przy kieszonce.

      – Ładnemu we wszystkim ładnie – uraczył ją truizmem.

      – Dziękuję.

      – Diamond. – Wyciągnął prawą dłoń, którą Julia prawie od razu uścisnęła.

      Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że to ona pierwsza powinna ją podać, ale chyba nie każdy znał zasady savoir-vivre’u, a już na pewno nie ten bardzo pewny siebie koleś.

      – Julia – bąknęła cicho, zabierając rękę.

      – Juliette. – Mlasnął. – Pasuje ci to imię.

      – Naprawdę masz na imię Diamond? – Uniosła brwi. – Oryginalnie.

      – Zgadza się. To kobiece imię, ale moja matka nie przywiązuje do tego wagi. Podobało się jej i właśnie dlatego zostałem tak ochrzczony. Trochę głupio.

      – Nie miałam na myśli tego, czy jest damskie, czy męskie, tylko jego znaczenie.

      – Znaczenie? Znaczenie ma fajne. I adekwatne.

      – Ktoś ci mówił, że jesteś zarozumiały? – Przechyliła głowę.

      – Nie. A jestem?

      – Błagam. – Zachichotała.

      – Pogadajmy lepiej o tobie. Skąd pochodzisz?

      – A ty?

      – Ze Stanów.

      – Ja z Polski.

      – Naprawdę?

      – Tak, jestem Polką. Nie słyszałeś o takim kraju?

      – Słyszałem.

      Julka parsknęła pod nosem.

      – Co słyszałeś?

      Nie zawiódł jej, gdy jako pierwsze wymienił nazwisko Lecha Wałęsy, później padło niezbyt udolnie wypowiedziane: Karol Wojtyła, ale gdy Diamond z trudem wystękał coś, co brzmiało jak „marikurisklodowski”, Julii opadła szczęka.

      – Łał. Słyszałeś o Skłodowskiej? Brawo. – Ostentacyjnie klasnęła w dłonie.

      – No widzisz. – Błysnął zębami. – Jeszcze znam Chopin.

      – Kompozytor czy wódka?

      – Jest taka wódka? – Zainteresował się. – Lubię rosyjską wódkę.

      – Rosyjską? – Julia wywróciła oczami. – To polska wódka i gwarantuję, że jest lepsza od najlepszej rosyjskiej.

      – Muszę spróbować. Pijesz alkohol? – Teraz to on przechylił lekko głowę.

      – Rzadko. – Nie chciała wyjść na sztywniarę, więc skłamała. A to właśnie dzięki całkowitej abstynencji mogła wstać wczesnym rankiem i przyjechać tutaj pierwszym autobusem z Saint-Laurent. Majka i Iga na pewno jeszcze odsypiały nocne szaleństwa, a zwłaszcza kilka butelek wina, które rzekomo „degustowały”. – Lubię piwo, ale tylko w lecie, wino też, czasami wypiję jakiegoś drinka.

      – To trochę dziwne.

      – Co?

      – Że nie lubisz alkoholu. Słowianie lubią pić, wszyscy o tym wiedzą.

      – A Amerykanie to grubasy – sarknęła, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. – Wszyscy o tym wiedzą.

      – Masz mnie. – Zaśmiał się.

      – Nienawidzę, gdy ktoś wrzuca wszystkich do jednego worka. – Znów prześlizgnęła się wzrokiem po jego umięśnionym torsie i bicepsach rozpychających rękawki białej polówki. Była pewna, że koszulka skrywała wypracowany ćwiczeniami idealny sześciopak.

      – Przepraszam. Wyglądasz jak typowa młoda Rosjanka, stąd nieporozumienie.

      – A jak wygląda typowa młoda Rosjanka?

      – Jak ty. Jest wysoka, szczupła, zgrabna, ma jasne długie włosy, niebieskie oczy i...

      – Jezu! – jęknęła Julka. – Po pierwsze, nie mam niebieskich oczu, tylko szare, a po drugie, kto tu jest wysoki? Przy tobie czuję się jak krasnal.

      – Sześć stóp i pięć cali.

      – Czyli?

      – Poczekaj. Muszę policzyć. – Udawał, że się zastanawia. – Sto dziewięćdziesiąt siedem centymetrów.

      Zachichotała.

      – To ponad trzydzieści więcej, niż wynosi mój wzrost. Mówiłam? Krasnoludek.

      – Szkoda, bo z taką urodą mogłabyś zostać modelką.

      – Co za banał. – Pokręciła głową.

      – Dasz mi swój numer?

      – Nie.

      – Czemu?

      – Nie daję numeru telefonu obcym facetom, zwłaszcza takim, którzy lubią śledzić i napastować Bogu ducha winne ślicznotki. – Zrobiła palcami znak cudzysłowu.

      – Nie jestem obcy,

Скачать книгу