Скачать книгу

techniki ratownicze. Z czasem jednak zaczęło to znikać i teraz każdy, kto ma dobry pomysł i udowodni, że to działa, może do tej organizacji coś wnieść – mówi Witold Cikowski.

      Mało tego, każdy, kto wpływa na rozwój Pogotowia, jest cenny i doceniany, ratownicy więc chętnie się uczą i dużo się szkolą. Doskonałą platformą wymiany wszelkich informacji z zakresu ratownictwa górskiego jest Międzynarodowa Komisja Ratownictwa Alpejskiego IKAR, do której TOPR należy. To organizacja, która wyznacza standardy i kanon działania w ratownictwie, nie wnikając jednocześnie w strukturę poszczególnych grup, w ich finansowanie czy organizację pracy, wychodząc z założenia, że kraj od kraju się różni, choćby charakterem gór. IKAR nakreśla jednak ogólną ideę i założenia, daje także wytyczne, dzięki czemu różnym grupom łatwiej współpracować podczas wspólnych międzynarodowych działań ratowniczych.

      IKAR raz do roku organizuje kongres (w 2004 odbył się w Zakopanem – a kolejny będzie w 2019), na którym ratownicy i producenci sprzętu przedstawiają nowości i nowinki. Prowadzone są także szkolenia oraz warsztaty z technik ratowniczych. Z niemal każdego takiego spotkania toprowcy przywożą coś ciekawego, po czym… dostosowują nowości do tatrzańskich warunków.

      – Prawdę mówiąc, zazwyczaj wszystko upraszczamy, ponieważ wyznajemy zasadę, że prostsze systemy są bezpieczniejsze. Trudniej wtedy popełnić błąd. Modyfikujemy więc wszystko, co się da, a potem te nasze rozwiązania pokazujemy kolegom z zagranicy. I tak się to kręci – mówi Marcin Józefowicz. – W ten sposób pojawiła się u nas między innymi dyneema, czyli superlekka lina z włókien mocniejszych od stali, która, podobnie jak zestaw alpejski, zrewolucjonizowała działania ścianowe. Owszem, ma wady, nie lubi wysokich temperatur, trzeba więc umiejętnie jej używać, ale i tak jest znacznie lepsza niż ciężkie stalowe liny. Oczywiście, od razu przy tej dyneemie trochę pokombinowaliśmy, po czym efekty naszych modyfikacji pokazaliśmy na kolejnym kongresie i… buty wszystkim spadły. Z uznaniem i zachwytem mlaskali nawet ci, od których wzięliśmy te liny, co pokazuje, że wszyscy uczymy się od wszystkich, a nowatorskie działania naprawdę znajdują uznanie, niezależnie od tego, jaka grupa je prezentuje. IKAR to czołówka światowego ratownictwa i z dumą mogę powiedzieć, że podczas tych spotkań nie siedzimy w kącie. Wręcz przeciwnie, nasze akcje ratunkowe oraz adaptacje technik ratowniczych przyjmowane są entuzjastycznie i wdrażane potem na świecie. Ostatnio zostaliśmy zaproszeni na warsztaty praktyczne z ratownictwa lawinowego. Była sama śmietanka: Austriacy, Francuzi, Kanadyjczycy, Szwajcarzy, no i my! W roli ekspertów! To wielki zaszczyt, bo braliśmy udział w wypracowaniu schematu, który ma służyć wszystkim ratownikom na świecie. Słowem, jesteśmy jednymi z tych, którzy ustalają kanon działania, i to jest naprawdę COŚ.

      Pomagamy też służbom, które chcą doskonalić swoje umiejętności, słowem, dzielimy się naszą wiedzą, jednocześnie cały czas przyswajając nową, dzięki czemu TOPR ciągle się rozwija.

♦ ♦ ♦

      Ratownictwo górskie to ciężki kawałek chleba. Stwierdzenie, że ratownicy ocierają się o śmierć i ryzykują własne życie, jest prawdziwe – niezależnie od tego, jak bardzo oni sami starają się to racjonalizować. Każdy ratownik, z którym rozmawiałam, co najmniej raz był w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia i nie raz cudem ocalał. Kilkoro z nich niestety nie miało tyle szczęścia.

      W ponadstuletniej historii Pogotowia podczas pełnienia służby zginęło ośmiu ratowników TOPR-u, pięciu w bezpośredniej akcji ratunkowej. Pierwszym z nich był słynny Klemens Bachleda12, który 6 sierpnia 1910 roku spadł ze ściany Małego Jaworowego Szczytu. Próbował ratować Stanisława Szulakiewicza – taternika, który, jak zanotowano w księdze wypraw, „zginął wskutek zamarznięcia i rozerwania kręgosłupa”. Kierujący wyprawą generał Mariusz Zaruski wspomina: „Deszcz lał zmieszany z gradem i śniegiem, biły pioruny. Z chłodu i wyczerpania sił z trudem posuwaliśmy się naprzód. Klimek najcieplej ubrany wyprzedził resztę i wspinał się wyżej. Wzywano go do powrotu. Gdy przekonałem się, że dalej iść niepodobna, zdrętwiałym i dygoczącym z nieustannej lodowej kąpieli, dałem znak powrotu, chociaż dzieliło nas od Szulakiewicza około 100 metrów. Na Klimka czekałem ze Zdybem 3/4 godziny, a zobaczywszy go zdążającego na grań Turni Jaworowych, dwukrotnie wezwałem do powrotu słowami: Klimku, wracajcie! Nie usłuchał”13. Ta śmierć wstrząsnęła całym krajem, a jego poświęcenie stało się symbolem najwyższego oddania. Kilkutysięczny tłum towarzyszył Klimkowi w jego ostatniej wędrówce. Spoczął na nowym zakopiańskim cmentarzu. Na jego mogile ustawiono granitowy głaz z napisem: „Poświęcił się i zginął”.

      W 1972 roku Józef Gąsienica-Józkowy zmarł na skutek obrażeń odniesionych przy upadku na nartach. Zjeżdżając po dyżurze nartostradą z Kasprowego Wierchu, skręcił do lasu, by uniknąć zderzenia z grupą pieszych.

      W 1978 roku, podczas kierowania akcją w Dolinie za Mnichem, umarł na zawał serca ratownik Eugeniusz Strzeboński.

      Dwadzieścia dwa lata później, w 1994 roku, w katastrofie toprowskiego Sokoła zginęli ratownicy Janusz Kubica i Stanisław Mateja-Torbiarz oraz piloci Bogusław Arendarczyk i Janusz Rybicki.

      Kolejną ofiarą był Janusz Śmiałek, znakomity specjalista od jaskiń. Zginął w 1997 roku w rejonie Żabiego przy Morskim Oku podczas samotnego patrolu ratowniczego.

      Cztery lata później, w 2001 roku, w trakcie akcji ratunkowej pod Szpiglasową Przełęczą lawina porwała ośmiu ratowników. Dwóch z nich – Marka „Mai” Łabunowicza i Bartka Olszańskiego – nie udało się uratować.

      „Strach jest i każdy, kto twierdzi, że się nie boi, jest albo idiotą, albo kłamcą”, przyznają zgodnie ratownicy i natychmiast dodają, że ten strach musi być racjonalny; wtedy staje się ich sprzymierzeńcem, bezpiecznikiem, który nie pozwala zrobić nic głupiego. Nie może jednak paraliżować myślenia i działania.

      – Jak człowiek jest w akcji, to wszystko inaczej postrzega. Najgorzej, gdy siedzi i myśli, co też tam może się wydarzyć – mówi Witold Cikowski. – Na szczęście ratowanie to trochę działanie z zaskoczenia. Przychodzi wezwanie i trzeba iść, a jak już wejdzie się w akcję, to przez cały czas jest się skupionym wyłącznie na niej. Co nie znaczy, że nie myśli się o zagrożeniach. Myśli się, i to bez przerwy. Przecież przez cały czas oceniamy ryzyko, zastanawiając się, jak mu przeciwdziałać. To właśnie z powodu przewidywania czegoś złego zdarzało się wstrzymywać akcję lub wycofywać się z zagrożonego terenu. Przywoływane często powiedzenie, że do gór trzeba mieć pokorę, sprawdza się właśnie wtedy, gdy człowiek, chcąc bardzo coś zrobić, odpuszcza – zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie pokonać przeszkód. I to jest moment, w którym musi przyznać sam przed sobą i przed innymi, że jest za mały wobec potęgi natury i że zwyczajnie nie da rady. Ci, których nie stać na taką weryfikację i na takie wyznanie, giną. W ratownictwie nie ma, a w każdym razie nie powinno być nic za wszelką cenę, bo ta cena może okazać się niezwykle wysoka. I właśnie przed tym bardzo często przestrzega nas strach. I całe szczęście, bo chroni nas przed brawurą. My tymczasem jesteśmy odpowiedzialni za ratowanego i za naszych kolegów.

      – Z drugiej strony nie wszystkie sytuacje można przewidzieć, nie wszystko można dostrzec i nie wszystkiemu zapobiec. Dlatego zdarzają się tragiczne sytuacje. Robimy, co w naszej mocy, by im zapobiec. Nikt z nas nie chce umrzeć w chwale. Każdy chce żyć! TOPR to nie jest stowarzyszenie straceńców – dodaje Adam Marasek.

      – Zdarza się, że człowiek zagląda śmierci w oczy, ale jak w dobrym towarzystwie, to dlaczego nie? – żartuje Kazimierz Gąsienica-Byrcyn, przyznając, że strach trzeba umieć okiełznać

Скачать книгу


<p>12</p>

Klemens Bachleda (1849 lub 1851–1910), góral, zakopiańczyk, przewodnik tatrzański, ratownik, członek Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

<p>13</p>

Za: Michał Jagiełło, Wołanie w górach. Wypadki i akcje ratunkowe w Tatrach, dz. cyt., s. 120.