ТОП просматриваемых книг сайта:
TOPR. Żeby inni mogli przeżyć. Beata Sabała-Zielińska
Читать онлайн.Название TOPR. Żeby inni mogli przeżyć
Год выпуска 0
isbn 9788381695145
Автор произведения Beata Sabała-Zielińska
Жанр Документальная литература
Издательство PDW
TOPR dostaje też poważne wsparcie z Tatrzańskiego Parku Narodowego, choć nie do końca można je nazwać sponsoringiem, czyli dobrowolną wpłatą na rzecz. Historia tej pomocy sięga czasów burzliwej dyskusji na temat obowiązkowych ubezpieczeń górskich, która rozgorzała w mediach kilka lat temu. Po serii poważnych górskich wypadków i spektakularnych, a co za tym idzie, kosztownych, akcji ratowniczych media wzięły na celownik niefrasobliwych turystów, którzy swoją bezmyślnością i brakiem wyobraźni doprowadzają TOPR niemal na krawędź bankructwa. Dziennikarze, podpierając się obywatelskim oburzeniem na, cytuję: „lezącą w Tatry bez pojęcia bandę idiotów”, wskazywali przykłady innych państw, w tym sąsiedniej Słowacji, i sugerowali wprowadzenie u nas odpłatnych akcji ratunkowych. Setki domorosłych „ekspertów” rozwodziło się nad tym, podczas gdy potencjalni beneficjenci tego rozwiązania wpadli na zupełnie inny pomysł. Zaproponowali, by Tatrzański Park Narodowy oddał im piętnaście procent przychodów z biletów wstępu do TPN-u, wychodząc z logicznego założenia, że jak by nie było, TOPR ratuje ich klientów. Pomysł zdawał się nie mieć słabych stron, a jednak nie obyło się bez przepychanek, gdy minister środowiska przeliczył, że chodzi o niebagatelną kwotę miliona dwustu tysięcy złotych rocznie. Ostatecznie nazwanie tego pomysłu czymś w rodzaju ubezpieczenia górskiego przekonało, kogo trzeba, dzięki czemu TOPR co roku zyskuje solidny zastrzyk gotówki. W tej sprawie niezwykle pomocny był ówczesny senator Franciszek Bachleda-Księdzularz, który prowadził prace legislacyjne.
Uprzedzając ewentualne ponowne dyskusje na temat rzeczonych ubezpieczeń, przypomnę stanowisko Jana Krzysztofa, naczelnika TOPR-u, który w listopadzie 2015 roku wydał takie oto oświadczenie:
„Często pojawiają się pomysły, by «wzorem innych państw nieodpowiedzialni turyści ponosili koszty akcji ratowniczych» lub by «wprowadzić obowiązkowe ubezpieczenie». Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się oczywisty. Ale czy aby w ten sposób jest finansowane ratownictwo górskie w innych krajach europejskich? Zapewniam, że nawet w Szwajcarii sam ratowany lub jego ubezpieczyciel nie pokrywają całości kosztów. W wielu miejscach ten udział własny w kosztach dotyczy częściowego pokrycia kosztów, a w wielu miejscach ratownictwo jest bezpłatne lub finansowane w ramach ubezpieczenia społecznego. Dodam, że przywoływany często przykład Słowacji nie jest poparty wiedzą. Wpływy z odpłatności za akcje ratownicze na Słowacji (poza śmigłowcem funkcjonującym tam na innych zasadach w ramach Pogotowia lotniczego obsługiwanego przez prywatne firmy lotnicze) nigdy nie przekroczyły 8 procent budżetu. To proporcjonalnie są mniejsze środki niż pozyskiwane przez TOPR w ramach 15 procent z biletów wstępu do TPN. Wydaje się, że ta forma udziału wszystkich wchodzących na obszar TPN w dofinansowaniu ratownictwa jest rozwiązaniem dobrym, prostym i zastępującym pomysł «obowiązkowych» ubezpieczeń, z którymi nie spotkałem się w żadnych górach.
Ratownictwo górskie jest integralną częścią całego systemu ratownictwa w Polsce i nie widzę istotnych powodów, by to właśnie w tym miejscu jako pierwszym wprowadzać odpłatność za akcje ratownicze. Podnoszony często problem zwiększonego ryzyka podejmowanego przez turystów czy taterników też nie jest jednoznaczny. Bo czy aby ryzyko letniego spaceru do Morskiego Oka drogą asfaltową jest rzeczywiście większe niż jazda samochodem? Nie słychać również o konieczności ponoszenia kosztów akcji ratowniczej przez sprawcę wypadku na drodze, gdzie działa szereg służb ze śmigłowcami włącznie.
Podstawowy koszt dobrze funkcjonującej służby ratowniczej to przede wszystkim koszty utrzymania gotowości. Najistotniejsze jest, by w razie wypadku w jak najkrótszym czasie mogli wyruszyć dobrze wyszkoleni i wyposażeni ratownicy. Zapewniam, że koszt utrzymania TOPR w sytuacji, gdyby nie podjął żadnej akcji ratunkowej przez cały rok, lub – tak jak obecnie – ratowałby ponad 800 osób, byłby bardzo zbliżony.
Myślę, że warto docenić i cieszyć się z faktu, że mamy w Tatrach doskonale funkcjonującą służbę ratowniczą i w razie potrzeby otrzymamy pomoc bezpłatnie i na najwyższym poziomie”.
Kończąc temat budżetu TOPR-u, dodam, że Pogotowie prowadzi także działalność gospodarczą, polegającą na ratowniczym zabezpieczeniu zimą terenów narciarskich. Warto podkreślić, że całość kosztów tego ratownictwa pokrywają zarządzający stacjami narciarskimi, o czym bardzo często nie wiedzą również narciarze i inni komentujący sposoby finansowania ratownictwa w górach. Nie są to wprawdzie ogromne sumy, ale zawsze coś. Poza tym, jak podkreśla naczelnik, dla młodych ratowników jest to doskonała szkoła w szlifowaniu umiejętności udzielania pierwszej pomocy. W czasie sezonu, zabezpieczając większość dużych ośrodków narciarskich, pomagają średnio dwóm i pół tysiąca poszkodowanych. W zimie na stokach pracuje blisko sześćdziesięciu ratowników.
Ratownicy TOPR-u właściwie nie ratują poza górami, bo zgodnie z ustawą o finansach publicznych środki przeznaczone na ratownictwo w górach mają zostać wykorzystane w miejscu docelowym. Wyjątek stanowi tak zwany ważny interes społeczny, rozumiany jako katastrofa, w której służby ratunkowe jednoczą siły. Na co dzień umiejętności ratowników nie mogą być wykorzystane gdzie indziej, mało tego, gdyby toprowcy z dobroci serca chcieli pomóc komuś spoza terenu ich działania, musieliby zwrócić do budżetu MSWiA dwanaście tysięcy złotych za każdą godzinę pracy śmigłowca TOPR-u (przy czym jeśli dochodzi do takich rozliczeń, ratownicy zazwyczaj uzyskują zgodę, by te środki przeznaczyć na zakup sprzętu ratowniczego).
To dotyczy także działań na rzecz, na przykład, służby zdrowia, z racji tego, że jest finansowana ze środków innego ministerstwa.
– I to jest obłęd, z którym borykamy się od lat – przyznaje Jan Krzysztof. – Nie ma w tym cienia logiki, bo przecież wszystkie środki pochodzą z jednego budżetu, a jednak rozliczenia pomiędzy ministerstwami nie pozwalają na użycie, na przykład, naszego Sokoła. Lotnicze Pogotowie Ratunkowe tymczasem nie zawsze jest w stanie wykonać zadanie. Weźmy tereny trudno dostępne, na przykład w Paśmie Gubałowskim. Są tam osiedla bez dróg dojazdowych, ale z domami mieszkalnymi, co daje im status terenu zabudowanego. Jeśli zatem ktoś stamtąd będzie potrzebował pomocy, a jego ewakuacja będzie wymagała desantu ratowników z pokładu śmigłowca, LPR nic nie wskóra. Ich maszyny są do takich działań za słabe, nie mają odpowiedniego wyposażenia oraz załogi zdolnej to wykonać. A ich najbliższy śmigłowiec stacjonuje w Krakowie. My za to mamy wszystko, co trzeba, ale zgodnie z przepisami nie możemy działać w terenie zabudowanym. No, chyba że ktoś rozsądny wyniesie chorego za płot, pozwalając nam legalnie wkroczyć do akcji. Ale czy to nie jest totalny absurd? Trzeba to koniecznie zmienić, pochylając się nad przepisami i próbując mądrze je uregulować. Z naciskiem na słowo „mądrze”, bo były już próby współpracy z różnymi instytucjami, które kiepsko się kończyły. Zdarzało się bowiem, że wzywano nas do banalnych spraw, marnując nasz czas i publiczne pieniądze. Mieliśmy też problem, gdy Sokół został „zajechany” w służbie transplantologii. Dopóki latał, wszyscy byli zachwyceni, gorzej, jak przyszło zapłacić za remont. Nie znalazł się ani jeden chętny. Dlatego regulacje prawne, zarówno te zobowiązujące nas do czegoś, jak i te zabraniające nam działań, powinny być dobrze przemyślane i najlepiej skonsultowane z nami.
Obecnie stosujemy zasadę, że ratownicy lecą do akcji niezależnie od tego, czy ktoś za to zapłaci, czy nie. Dyżurni wiedzą, że w przypadku zagrożenia życia po prostu działamy, a moja w tym głowa, żeby później się z tego wytłumaczyć. Niestety, to droga przez administracyjną mękę, bo każdy interpretuje przepisy według własnego uznania.
Co ciekawe, współpraca toprowców z innymi krajami jest bardzo dokładnie opisana i określona, dzięki czemu