Скачать книгу

na przedramionach i zetknęli rany ze sobą. Dusze, ukryte we krwi, połączyły się i ożyły.

      Dziś nakłuli igłami poduszki poniżej kciuka. Minął już czas blizn, nachodzących jedna na drugą. Bez przesady. Zew zewem, a ból bólem. Z dziurki po igle też się kropla wysącza, i to niejedna.

      – Ty, a może pójdziemy na ten pedeżeter? Tak dla sprawdzenia?

      Tymek patrzył na brata, który kucał cierpliwie tuż nad wybetonowaną krawędzią cieku, z ręką zanurzoną w lodowatej wodzie. O dziwo, w Strawie można było zobaczyć nieduże rybki, ślimaki i żaby. Tomek czekał, aż dorodny ciernik wpłynie w jego dłoń. Nie odezwał się ani nie drgnął. Był starszy, może o kilka minut, ale jednak. Wyszedł na świat pierwszy i on tu rządził. Między nimi. Rybka, drżąc delikatnie, zatrzymała się z pyszczkiem przy skórze dłoni chłopca, jakby go wąchała albo witała się z nim. Zdecydowanie, pewnym ruchem zacisnął dłoń.

      – Okej – odparł i wstał.

      Jak na swoje piętnaście lat był drobny i niewysoki i bez problemu mieścił się pod mostem. Górą przejechał autobus, betonowe płyty zadrżały. Tymek, nieco wyższy i dużo tęższy, wyjął z plecaka bułkę z kruszonką, ugryzł wielki kawał, wypychając policzki, a sypiące się obficie okruchy rzucił do wody.

      – Mysif, ze fie kafnie? – wybełkotał.

      Tomek przyglądał się rybce, trzymanej między kciukiem a palcem wskazującym. Otwierała łapczywie pyszczek.

      – Kapnie – odpowiedział.

      Poruszył ustami, naśladując rybkę. Roześmiał się i uniósł rękę do góry. Ścisnął palce. Ciernik otworzył pyszczek nieco szerzej. Chłopak okręcił się na jednej nodze, wziął zamach i spojrzał na brata, pałaszującego bułkę.

      – E, wyrobiłeś się, braciszku! Dawniej już byś beczał i błagał mnie o litość. Dusze, nasze dusze stają się jednym, mówiłem.

      Kucnął i wpuścił ostrożnie rybkę do wody. Machnęła płetwą, po czym pomknęła w górę cieku. Nad nimi znowu przetoczyło się ciężkie auto. Ze szczelin w betonowych płytach posypały się drobiny. Tomek usiadł na teczce, obok brata. Przyciągnął sobie do ust jego pulchne ręce z kawałkiem bułki i ugryzł.

      – Widzisz coś?

      Tymek przełknął ostatni kęs. Obtarł dłonie o spodnie, a chowając do teczki foliową torebkę, odparł:

      – Słyszę.

      Kiedy siedzieli obok siebie, blisko, widać było wyraźnie bliźniacze podobieństwo. To samo spojrzenie i ułożenie ust do strzyknięcia śliną. Ten sam ruch brwi i otwarcie ust przy ziewaniu. Nawet spoglądali na siebie dokładnie w tym samym momencie. Nie mówiąc o tym, że jak na komendę wkładali wskazujący palec lewej ręki do nosa i identycznym ruchem pozbywali się znalezionego tam dobytku.

      – Mów.

      Tymek wzruszył pękatymi ramionami.

      – Eee, może mi się tylko zdaje…

      – Mów.

      Beton nad ich głowami zadygotał. I znowu. Tym razem drżenie przetoczyło się w przeciwne strony.

      – Słyszę dziwny huk. Narasta i powoli mnie otacza. Trochę taki, jak ten tu, nad nami. Tylko że tamten nie odchodzi, ale się cały czas zbliża i aż mi się chce obrócić, żeby zobaczyć co to.

      Tomek rzucił do wody kilka kamyczków. Potarł nos.

      – A ja czuję zapach.

      – Nie widzisz nic?

      Tomek zaprzeczył ruchem głowy.

      – Tylko zapach. I też mam wrażenie, że się zbliża, a potem krąży dookoła, jak cuchnący pies.

      Tymek splunął.

      – Brzydki?

      – No raczej. Aż się chce rzygać. W końcu wydaje mi się, że wchodzi we mnie przez nos i staje się mną, częścią mnie.

      – Aha.

      Zamilkli. Czuli, że nie powiedzieli wszystkiego. Tymek przemilczał, docierające przez otaczający go huk, wołanie mamy. Tomek nie wspomniał, że przez napełniający go fetor czuje zapach męskich perfum.

      Tomek klasnął w dłonie i zerwał się nagle. Uderzył brata w plecy.

      – No! To jak z tym pedeżeterem? Jutro?

      Tymek skrzywił się z bólu. Nie lubił tych głupich zaczepek brata. Brakowało mu wyczucia. Chyba że nie brakowało, że zadawał mu ból celowo.

      – Jutro, na ostatniej.

      Tomek podniósł plecak i zarzucił na ramię.

      – Dawaj, idziemy. Mam pewien pomysł.

      Tymek, sapiąc, podniósł się i otrzepał spodnie i dłonie. Uśmiech wypełzł mu na pulchne usta. Lubił pomysły Tomka. Trochę się bał i trochę lubił. Złapał brata za rękaw.

      – Tomek, a czy ty od tamtej pory…? No, w tamtym roku, wiesz…?

      Tomek wyrwał się i ruszył żwawo w stronę krawędzi mostu. Jednak po kilku krokach stanął, ramiona mu opadły, a potem wrócił.

      – Tymek, posłuchaj. Umówmy się, że tego wszystkiego nie było, że nic się nie wydarzyło, dobra? Niczego nie widzieliśmy, to były co najwyżej zwidy po papierosach.

      – Ale ja przecież nie paliłem…

      – Nie słyszałeś o biernym paleniu? Nieważne. Więcej do tego nie zamierzam wracać, więc zapamiętaj raz na zawsze: NIC NIE BYŁO. Nic się nie stało, niczego nie spotkaliśmy, koniec. Słyszysz?

      Grubszy z braci skubał dolną wargę. Milczał, z uniesioną lekko głową zerkając na popękane sklepienie nad sobą. W jednej ze szczelin znikał właśnie wielki, włochaty pająk. Miał wrażenie, że macha mu łapką na pożegnanie. Westchnął, z trudem powstrzymując płacz. Nozdrza falowały mu przy gwałtownych oddechach. Skinął głową. Tomek złapał go za rękę.

      – No, to idziemy.

      Ale Tymek ani drgnął. Stał jak głaz i Tomek mógłby go teraz pchać, ile wlezie, a i tak by go nie ruszył.

      – No, to co to było?

      Chudy westchnął zrezygnowany. Odwrócił się i idąc spokojnie do wyjścia, oznajmił najgrubszym głosem, na jaki mógł się zdobyć:

      – Raczej kto.

      I wybuchnąwszy śmiechem, rzucił się dalej biegiem.

      – Tomek! Zaczekaj! – pisnął gruby i kolebiąc się z nogi na nogę, pognał za bratem. Uwielbiali te wygłupy w straszenie. Uwielbiali siebie. Byli coraz lepszą jednością.

4

      Uczniowie siedzieli wyjątkowo spokojnie. Nowego nauczyciela jeszcze nie było w klasie, choć dzwonek rozległ się już dwie minuty temu. Dziś na lekcję przysposobienia do życia w rodzinie przyszło piętnaście osób, w tym kilka niezapisanych. Fama o smutnym belfrze zrobiła swoje. Młodzież chciała zobaczyć tego dziwaka, który przesiedział całą lekcję na ławce, machając nogami i gapiąc się im w oczy, jakby nie słyszał zaczepek i nie obchodziło go, że kpią z niego coraz głośniej i rzucają papierowymi kulkami. Uznali, że chyba jest chory psychicznie i postanowili dopiec mu jeszcze bardziej, większą ekipą.

      W ostatniej ławce, obok okna, schowany za plecami dwójki dziewcząt, siedział Tomek. Mijały sekundy, a on czuł narastający niepokój. Tymka nie było. Czekał w ubikacji na sygnał do wejścia, dany telefonem. Ale coś było nie tak. Tomek czuł, że za ścianą, korytarzem,

Скачать книгу