Скачать книгу

ja… – Nie usłyszał, co ona. Zniknął w siłowni.

      Najpierw podszedł do odtwarzacza i wyłączył muzykę. Potem stanął przed osiłkiem z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała.

      – Kolego, możesz mi wyjaśnić, dlaczego tak mnie nazwałeś?

      Chłopak podniósł się na ławce do siadu, przetarł dłonią czoło i odparł:

      – Nie jestem pańskim kolegą.

      Był naprawdę duży.

      – A ja nie jestem Alfonsik. Masz jaja?

      Osiłek z uśmiechem pokiwał głową.

      – A co, chce pan zobaczyć?

      – Taaa. Jak masz, to powiedz mi w oczy, dlaczego Alfonsik.

      Chłopak podniósł się i wyprostował. Był o głowę wyższy od Pawła. Może nie pięknie zbudowany, ale wielki i ciężki. Pod nosem ciemniał mu dość rzadki jeszcze wąs. Potarł kciukiem nos.

      – Nie wie pan? Naprawdę?

      Paweł zaprzeczył ruchem głowy. Bał się. Czuł to wyraźnie.

      – Tam był burdel. – Olbrzym zachichotał przy tych słowach, jak dziecko. To zdradziło, kim naprawdę jest.

      – Jaki burdel? Gdzie?

      Drugi chłopak, siedzący dotąd na parapecie, zeskoczył i podszedł do nich, wyciągając słuchawki z uszu. Olbrzym kontynuował:

      – Tam, gdzie pan mieszka. Na W Dół. Agencja towarzyska. Dziewczynki na telefon, tra-la-la.

      Lupka skamieniał.

      – Przy tej ulicy?

      Osiłek dotknął go palcem w pierś.

      – W tym domu. W Dół dwa. Zgadza się?

      Paweł myślał szybko, usiłując opanować narastającą frustrację. Dlaczego Radek nic nie mówił? Chyba wiedział?

      – Skąd wiecie?

      Wzruszyli ramionami. Ten mniejszy odezwał się:

      – To wszyscy wiedzą. A bo to wiadomo, jak było naprawdę…

      Paweł machnął ręką.

      – Skąd wiecie, że tam mieszkam?

      Roześmieli się równo.

      – Młodzież dzisiaj umie poszukiwać informacji. Tylko musi jej się chcieć. A pan jest dość popularny.

      – Ja? A to dlaczego?

      Drobniejszy podsunął mu telefon z uruchomioną na ekranie aplikacją YouTube. Puknął palcem w trójkącik „play”. Z boku wpłynął wirujący tytuł: „Lupka porywa głupka”, a potem Paweł zobaczył siebie, jak podbiega do chłopca, chwyta go za nadgarstki i wreszcie przerzuca przez plecy jak worek i wybiega z klasy. Czuł napływającą falę gniewu i wstydu, ale ponad tym wszystkim unosiło się zdumienie udokumentowaniem faktu – ten chłopak, Tomek, naprawdę miał zdrowe ręce. Żadnych poparzeń i zwęgleń.

      Paweł stłumił te wszystkie uczucia. Zrobił kilka głębokich oddechów, pokiwał głową i ruszył do drzwi. Odwrócił się jeszcze, by dodać:

      – Dziękuję. Nazywam się Paweł Lupka.

      Ten z parapetu uniósł ostentacyjnie telefon i skinął głową na znak, że przecież dobrze wiedzą.

      – Robert – oznajmił.

      Ten większy pokazał skierowany do góry kciuk.

      – Masz pan jaja, chłopie. Waldek, ale może mi pan mówić Kafar.

      – Wolę Waldek. Nie wszystkie ksywy są udane – spokojnie odparł Paweł i wyszedł na korytarz.

4

      Popatrzyli na siebie, stukając się w czoło. Robert zrobił poważną minę, marszcząc brwi i ściągając usta.

      – Nie wszystkie ksywy są udane.

      Wybuchli śmiechem.

      – Ale Alfonsik jest zajebisty! – krzyknął Kafar, z podkurczonymi nogami podciągając się energicznie na drążku.

      – No. Pasuje do gościa z taaakimi jajami. Jak chuj! – dodał Robert i rzucił w kolegę piłką lekarską. Odbiła się od umięśnionych ud i spadła z plaśnięciem na parkiet. – Ale o tym burdelu to żeś chlapnął!

      Usiedli pod ścianą z butelkami wody w rękach.

      – Myślisz, że może się kapnąć? – spytał osiłek.

      Robert kręcił młynka kabelkiem ze słuchawkami.

      – Po coś się popisywał? „Nie wie pan, naprawdę?”. A jak ten jebany quasimodo coś wygada?

      Kafar zgniótł butelkę z niemiłym trzaskiem. Skręcił ją w rękach, zamieniając w plastikową pałeczkę, aż w końcu pękła na pół.

      – Może warto się upewnić, co?

      – Jasne, kurwa.

      – Piona?

      – Piona.

      Z głębokim klaśnięciem uderzyły o siebie silne dłonie. Nie było odwrotu.

5

      Reszta dyżuru upłynęła Pawłowi spokojnie. Do północy siedzieli z Aśką i gadali. Okazało się prawdą to, co powiedział Kamil. To była „taka baba”. Uronił nawet przed nią kilka łez, bo smutek wzbierał w nim z siłą tsunami. Wiele trudnych spraw składało się na ten smutek. Pocieszyła go wyjątkowo skutecznie, miała w sobie coś takiego, co pomagało jej go przekonać. Uwierzył jej, że nie ma sensu przywiązywać wagi do zdarzenia w klasie, do filmu przesłanego do Internetu ani do faktu, że mieszka, gdzie mieszka. Była otwartą, radosną oraz pełną zapału i pomysłów kobietą. Kiedy okazało się, że ona też gra i śpiewa, poczuł, że w całym tym szalonym okresie życia będzie miał w niej bratnią duszę i wsparcie. Zaśpiewali nawet wspólnie kilka kawałków, a na koniec postanowili wykorzystać swoje umiejętności w pracy z młodzieżą i zorganizować wieczór piosenki.

      Około pierwszej w nocy Paweł zdrzemnął się w pokoju socjalnym, na zsuniętych krzesłach. To był kolejny atut tej pracy – krótkie drzemki, w czasie których jego powracający koszmar nie miał okazji go odnaleźć i dopaść.

* * *

      Obudził go dzwonek telefonu. Było tuż przed piątą. Zerknął na wyświetlacz i zdębiał. Usiadł. To była Joanna.

      – Czeeeść!

      Nie teraz! Joanno! Niczego bardziej nie pragnął, ale teraz nie mógł się z nią kochać.

      – Co, nie w porę?

      – Cześć. Jestem w pracy.

      Zamruczała jak rozpieszczony kot.

      – To podniecające.

      Rozejrzał się wokół. Cisza i spokój. Ale spod drzwi oddzielających go od Aśki biła łuna światła. Koleżanka już chyba nie spała.

      – Nie chcesz? No to…

      – Aśka! – powiedział nieco za głośno.

      Drzwi od sąsiedniego pomieszczenia się uchyliły. Odruchowo zatkał mikrofon.

      – Co? Coś się stało? – zaspanym głosem spytała koleżanka.

      – Nie, nie, spokojnie. Kaszlnąłem.

      – Aha.

      Kiedy głowa zniknęła i drzwi się zamknęły, przyłożył do ucha słuchawkę, ale usłyszał tylko sygnał zakończonego połączenia. No tak. Co za cholerny

Скачать книгу