ТОП просматриваемых книг сайта:
Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Читать онлайн.Название Noce i dnie Tom 1-4
Год выпуска 0
isbn 978-83-660-7613-6
Автор произведения Maria Dąbrowska
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
Na dwa dni przed ślubem przyszła wiadomość, że ani pani Teresa, ani jej mąż nie przyjadą. Ich dziewczynki zachorowały na odrę i żadne z rodziców nie chciało od chorych dzieci odjechać. O tym, by matka Ostrzeńska sama miała przyjechać, nie było mowy. Pani Adamowa już od dawna bała się na własną rękę wyruszyć poza Kaliniec, bo jej się zawsze zdawało, że w drodze umrze na serce. Nie dość na tym, inżynier Julian również doniósł, że nie może przyjechać. Stanęły mu na przeszkodzie ważne czynności przy nowo budującej się linii kolejowej.
Listy od rodziny nadeszły jednocześnie i panna Barbara odczytywała je ze łzami w oczach – i z taką rozpaczą w sercu, jakby zjazd rodziny był jedynym szczęściem, którego w dniu ślubu oczekiwała. W przystępie żałości zaczęła niezwłocznie pisać do pani Teresy. „Z płaczem – były słowa jej listu – dowiaduję się, że ani ty, ani Lucjan, ani Mama nie będziecie na ślubie, i z płaczem będę pojutrze żegnać Warszawę. Czułam się tutaj taka szczęśliwa, jakby cały świat do mnie należał. Te chwile miną i nigdy już nie wrócą. Może jeszcze się wstrzymać? Myśl, że wy macie teraz zmartwienie i że ja nie mogę być z wami, czyni mi życie nieznośnym. Nie widzę dostatecznie ważnego powodu, abym teraz nie miała być z wami. Nie, upieranie się przy małżeństwie, do którego nie czuję żadnego zapału, wydaje mi się w tej chwili czczą igraszką próżności wobec uczucia do was, najsilniejszego i najprawdziwszego, bo niezwiązanego z żadną światową ambicją…”
Zmierzch zapadł, przestała widzieć litery i musiała zaniechać pisania. Usiadła na stołeczku przy piecu i płakała, grzejąc zmarznięte ręce. Znajdowała się w swym pokoiku na pensji, w głębi lokalu słychać było śmiechy i bieganinę po schodach. Na ulicy rozlegało się klaskanie kopyt po bruku, a potem poślizgiwanie się podków o kamienie, jakby ktoś konia zatrzymywał. Światło zapalonej właśnie latarni zabłysło na ścianie pokoju. Panna Barbara czuła się jak podróżny, który wyrusza w niepowrotną drogę i którego jego najukochańsi nie przyszli przed odjazdem pożegnać. A jej wczorajszy świat, uczennice, koleżanki, znajomi pogodzili się już z tym, że ich miała opuścić, nie liczyli już na nią w swych zabawach.
Wtem zapukano i zjawili się Ładowie, a z nimi Bogumił Niechcic. Mieli przybyć dopiero nazajutrz w południe, lecz i oni też otrzymali wiadomość od rodziny Ostrzeńskich, a nie chcąc, aby panna Barbara czuła się osamotnioną, przyspieszyli swój przyjazd.
Narzeczona nie wiedziała, jak im dziękować i gdzie ich z radości posadzić. Zapaliła światło, chciała kazać dawać herbatę, lecz oni naglili, by się ubrała i wyszła z nimi na miasto. Pójdą do znajomej Ładom cukierni na czekoladę, a potem wybiorą się razem do teatru.
Grano tego wieczora Czartowską ławę[54]. Łada zakupił lożę i panna Barbara znalazła się z Bogumiłem w samym środku wystrojonego, szemrzącego świata, w śpiewnym, niewyraźnym zgiełku strojonych instrumentów, w rzęsistym blasku kandelabrów. Serce jej biło, miała uczucie, że wszyscy na nich patrzą i osądzają jej wybór. I że dla każdego w tej chwili widoczne są braki pana Niechcica, jego niedostateczne wykształcenie, jego mieszkanie w nędznej oficynie, do której wchodzi się po kamieniach i gdzie panuje zaduch.
Popełniła mnóstwo niezręczności, a choć była tu na swoim gruncie, czuła się tak zażenowana, że zaraz na wstępie zrzuciła za parapet loży rękawiczki; na szczęście siedzieli na parterze i nie wzbudziło to większej sensacji – musieli jednak odwołać się do pomocy woźnego. Bogumił, na odwrót, zachowywał się z powściągliwą niewymuszoną swobodą człowieka nieobytego, lecz już z natury nigdzie nie czującego się obco. Przychodziło mu to tym łatwiej, że nie zwykł był mieć wciąż siebie na widoku i że nie miał tak pobudliwej wyobraźni jak jego narzeczona.
Ochłonąwszy nieco, panna Barbara spojrzała bardziej przytomnie i zauważyła, że Bogumił ma na sobie nowe ubranie i wygląda bardzo przystojnie. Jakaś pani w krzesłach zauważyła widać to samo, gdyż odwracała się i spoglądała nie to, że na ich lożę, ale całkiem wyraźnie na Bogumiła. Panna Barbara zaczynała się na nowo czuć nieswojo, a już wręcz przeraziła się, gdy ujrzała, że Niechcic nagle wstał i ukłonił się owej damie. Nie śmiała się spytać, kto to, musiała doczekać, aż spytają Ładowie, i usłyszała, że to krewna Krępskich, którą Bogumił widział parę razy w ich domu. Uspokoiła się, lecz w czasie pierwszego antraktu doznała nowego wstrząśnienia. Gdy się przechadzali we czworo po kuluarze, młoda panienka w seledynowych muślinach, mijając ich, upuściła niechcący wachlarz. Bogumił podniósł go i został obdarzony takim spojrzeniem, że panna Barbara, spostrzegłszy to, zadrżała. Co gorsza, gdy mijano się potem raz jeszcze, spojrzenie się powtórzyło, a tym razem panna Barbara miała wrażenie, że i pan Niechcic jak gdyby się uśmiechnął. Nie śmiała nic na to powiedzieć, nie czuła się w prawie do tego, lecz wpadła w skrytą rozpacz. Po raz pierwszy uprzytomniła sobie, że nie sama ona tylko musi być koniecznie przedmiotem uwielbienia Bogumiła. Mógł się on przecież z łatwością zakochać w której z owych dwu dam. Wszak dał dowód, że się potrafi zakochać od pierwszego wejrzenia, a tę z krzeseł znał już w dodatku przedtem. Obie damy były też przecież sto razy od niej piękniejsze i wspanialej ubrane, a oprócz tego, co tu skrywać, patrzyły na niego tak, jak ona nigdy na niego nie patrzyła. Im on nie zdawał się prostakiem. Snadź trzeba było być tak piękną i tak ubraną jak one, by ocenić zalety Bogumiła, a ona, widać, biedna nie znała się na rzeczy. Niemożność pokochania Bogumiła całą pełnią uczucia wydała jej się nagle nie – godną lamentu i rozgłosu – wyższością rozczarowanego serca, ale upośledzeniem duchowym, kalectwem i poniżającą niedolą. Strach, że Bogumił domyślił się, jak wielką była pod tym względem niedołęgą, przyprawił ją nieomal o zemdlenie. Uczuła się w niebezpieczeństwie i jak przedtem pragnęła odwlec dzień ślubu, tak teraz drżała, czy przez czas dzielący ją od ołtarza serce Bogumiła nie odwróci się od niej ze wstrętem i ach, jak chciała, żeby już było po wszystkim.
Jednak w czasie trwania przedstawienia przejęła się nim do tego stopnia, że zapomniała o swym nieoczekiwanym strapieniu. Gdy wychodzono z teatru, trwożne myśli przypomniały się znowu, lecz nie miały już tej siły co przedtem. Żar uczuć, płynący ze sceny, udzielił jej się i doznała pociechy. Czuła się zdolną do pokochania Bogumiła, a nawet już go lubiła, już go chciała całować i nie bała się o jego uczucia, gdy jechali do domu z teatru. Bo kto kocha – ten się nie lęka. Mówiąc jej dobranoc przed drzwiami domu, gdzie mieszkała, Bogumił powiedział nieśmiało:
– Muszę kogoś trochę zasmucić. Tak mi żal, bo taka ożywiona. Ale cóż mam robić. Nie będziemy zaraz mieli tego domku w ogrodzie. Ów administrator dostał miejsce dopiero od kwietnia i na razie do tego czasu będziemy musieli zostać na starym mieszkaniu. Wuja przeniosłem do jednego wolnego pokoiku na górce, a my będziemy mieli przy mamie pokój z kuchnią.
Panna Barbara aż zadrżała z uciechy na tę wiadomość. Tak bardzo pragnęła okazać czymś Bogumiłowi przemianę, której uległa.
– Ależ to nic nie szkodzi – rzekła. – Tu czy tam, będziemy razem i wszystko będzie dobrze.
– Wiedziałem, że tak powie – uradował się Niechcic. Wciąż jeszcze nie śmiał jej mówić „ty”, a nie mógł, nie chciał już „pani”.
Znalazłszy się na powrót w swym pokoju, panna Barbara zapaliła lampę i siedziała w milczącej zadumie przy stole, nie