Скачать книгу

stosunki utrzymywała tylko z siostrą, która była, zdaje się, jej powiernicą. Pewna zażyłość łączyła ją również ze szwagrem. Był to niezbyt przystojny, ale wesoły, dowcipny i energiczny Litwin, nazwiskiem Kociełł[27], który siostrę swojej żony bardzo lubił i zawsze potrafił ją rozruszać.

      Panna Barbara, jak przedtem marzyła wciąż o dalszych studiach i o nieokreślonym bliżej odznaczeniu się w dziedzinie pracy umysłowej, a może literackiej, tak teraz straciła nagle wszelkie pod tym względem ambicje i postanowiła nauczyć się krawiectwa. W tym celu za pożyczone od szwagra pieniądze wyjechała do Warszawy, gdzie w znanym magazynie sióstr Kunke, na rogu Królewskiej i Krakowskiego Przedmieścia[28], zaczęła pobierać odpowiednie nauki. Ten rodzaj pracy wyrównał pewne niedociągnięcia jej przyjaźni z bratową Michaliną. Teraz z punktu widzenia zawodowego mogła z przyjemnością rozprawiać z nią o strojach i bieliźnie. A ponieważ czuła się winną, że nie potrafiła dawniej sprostać pod tym względem upodobaniom Michasi, więc słała do niej częste listy z opisami najodpowiedniejszych w danym sezonie ubiorów, czarnych ze złotem atłasów, błękitnych sukien z żółtymi adamaszkowymi stanikami, modnych ciemnoszafirowych aksamitów oraz najbardziej noszonych w Paryżu kostiumów koloru „wydra”.

      Po wyczerpaniu się pożyczonego funduszu panna Barbara rzuciła krawiectwo, ale nie opuściła Warszawy. Zaczęła na nowo zarobkować, udzielając lekcji arytmetyki i robót ręcznych na pensji, założonej przez jej szkolną koleżankę[29]. Tym sposobem wróciła do dawnego rodzaju towarzystwa i dawnych upodobań intelektualnych. Poznała przy tym nowy rodzaj duchowych przyjemności, niezwiązany z osobistymi stosunkami. Dostarczały go jej zbiory muzealne, teatry, wystawy obrazów, poranki w Towarzystwie Muzycznym i odczyty publiczne. Ten nowy sposób obcowania z wiedzą i sztuką nazywała w listach do siostry „prawdziwym używaniem życia”[30]. Odzyskała wesołość, dawną kaliniecką bandę przestała uważać za niezastąpioną, latem już nie zawsze jeździła do siostry i do matki. Spędzała wakacje i ferie świąteczne albo na Litwie u niedawno poznanej rodziny szwagra, gdzie za którąś bytnością odrzuciła znów oświadczyny starającego się o nią młodzieńca – albo u dalszej krewnej Ostrzeńskich, pani Ładziny, zamieszkałej w miasteczku Borku, na północnym Mazowszu. Do tego Borku panna Barbara lubiła jeździć, gdyż czuła się tam pożądana; oglądano ją i podziwiano jako warszawiankę, osobę z wielkiego świata. A prócz tego były to okolice zupełnie inne niż pod Kalińcem. Wszędzie naokoło rozciągały się mieszane liściaste lasy i przez te lasy wiodła droga od kolei do Borku. Jeżdżąc tą drogą, panna Barbara z przyjemnością zapominała o tym, co było i co będzie, i tonęła całym jestestwem w śniadym gąszczu, w różnolitej, pełnej śpiewu i szumu zieleni. Oczywiście we dnie, gdyż o ile zdarzyło się przebywać lasy nocą, drżała nieco, zwłaszcza przy mijaniu olbrzymiego lasu w dobrach Krępa, gdzie zawsze próchno świeciło blado w ciemnościach.

      Jan Łada[31] pochodził z drobnej szlachty, ale pamięć o morgach, co musiały były należeć do jego dziadów – dawno zginęła. Bywał pisarzem prowentowym i oficjalistą w wielkich majątkach, a że odznaczał się skrzętnością i miał szczęście, więc się trochę dorobił. Trochę się dorobił, a trochę wziął w posagu za żoną.

      Kiedy panna Barbara go poznała, był człowiekiem nieubogim, pełnił obowiązki sędziego gminnego, miał posadę sekretarza w jakimś przedsiębiorstwie Towarzystwa Rolniczego[32], a nadto był na powrót jakby po trosze ziemianinem, posiadał na własność przytykający do miasteczka piękny dwór, ogród i parę włók ziemi po rozpadłym dominium[33] Borek Dworski. Łączył w sobie kilka zawodów, a wyglądał jakby go stać było na kilkanaście. Był to urodziwy, silny chłop o krzaczastych czarnych brwiach, jasnych pod nimi oczach, szerokim czole, wąskiej, a krągłej brodzie i pysznych, spadających na malinowe usta wąsach. Ożenił się z rozumną, ale chorowitą, niepokaźną i lękliwą panną, której potem całe życie nie cierpiał. Pani Zenobia Ładzina[34] była w porównaniu z nim, zarówno z urodzenia, jak z wychowania, wielką damą, za co tym bardziej lubił ją spychać w kąt i dotkliwymi żartami wymawiał jej to brak urody, to chorobę. W związku z tym wściekał się również wiecznie na wątłe, inteligentne, nerwowe po matce dzieci i bił je, aż świstało. Dla obcych był gościnny, serdeczny i wesoły i nie miało się wrażenia, że to przez fałsz. Po prostu każdego lubił więcej niźli swoją rodzinę.

      Dla pani Ładziny przyjazdy Barbary Ostrzeńskiej były czymś prawdziwie opatrznościowym. Przywoziła książki i pisma, można było w rozmowie z nią zapomnieć o smutnym, cierpkim życiu, na które patrząc, panna Barbara myślała: – Jak to dobrze, że ja nie wyszłam i nigdy nie wyjdę za mąż.

      Łada obecność panny Ostrzeńskiej uważał za sposobność do urządzania wieczorków i przyjęć, za którymi przepadał.

      Na jednym z takich tańcujących wieczorków znajdował się ktoś, kto zrazu tańczył, a potem wycofał się za próg sąsiedniego pokoju i stamtąd zaczął wodzić spojrzeniem za jedną z bawiących się osób. Zasuwał się przy tym coraz to bardziej w cień aksamitnej portiery, jakby pragnął kierunek swego wzroku osłonić tajemnicą. Nie był to już młodzieniec, ale mężczyzna, wysoki, o długich i pięknych nogach, wąskim stanie, rozległej piersi i szerokiej, przyjemnej twarzy.

      Młoda osoba, z której nie spuszczał oczu, miała na sobie czarną, układaną spódniczkę, z bokami podpiętymi nie tak przesadnie, jak to widział u innych, i staniczek cały naszywany dżetami. Wyglądała najwyżej na lat osiemnaście, włosy jej były czarne i krótko obcięte, oczy – jeszcze nie zdołał zauważyć jakie, twarz drobna, lecz wyraźna, harda i szczera. Układ całej postaci był swobodny i powściągliwy, ruchy niewymuszone, a gdy uwijała się po sali w swym lśniącym pancerzyku, światło mieniło się na nim tysiącem złotych zygzaków i błyskawic.

      Ktoś z domowych przeszedł mimo zajętego patrzeniem gościa, który drgnął i zapytał zmieszany:

      – Kto jest ta panienka w takim staniczku w zygzak?

      Młodym człowiekiem, który się tak zapytał, był Bogumił Niechcic.

      2

      Panna Barbara Ostrzeńska miała już dwadzieścia pięć lat w ową zimę, w którą poznała Bogumiła Niechcica – on zaś był człowiekiem trzydziestosześcioletnim. Nie zrobił na niej wrażenia i gdy nazajutrz po wieczorku, na którym został jej przedstawiony, wyjechała do Warszawy, to już w drodze pamiętała go jedynie o tyle, że gdy sanki wjechały w mroczne krępskie lasy, pomyślała:

      – Aha, to tu gdzieś mieszka ów Niechcic, co się tak na mnie gapił. – Gdyż, owszem, zauważyła, że się jej przypatruje.

      Na Wielkanoc nie jeździła tego roku do Borku, była u Kociełłów, u których mieszkała już teraz i matka Ostrzeńska i gdzie każde przybycie cioci Basi było mocno oczekiwane przez dwie córeczki pani Teresy, Oktawię i Sabinę.

      Dopiero latem udała się znowu panna Barbara do Ładów, a gdy tylko do nich przyjechała, Bogumił Niechcic zaczął bywać w ich domu coraz to częstszym gościem. Panna Barbara patrzyła na niego teraz dużo łaskawszym okiem, zwłaszcza gdy się dowiedziała, że był w powstaniu i że potem doświadczał niezwykłych przygód, tułając się długo po świecie. Co prawda jej nadzieja, że coś o tych rzeczach usłyszy, okazała się płonna; Bogumił Niechcic nie życzył sobie czy też nie umiał nic powiedzieć o swych ciekawych zapewne przeżyciach. Panna Barbara była patriotką i przebywając w Borku, często chodziła za miasto na wzgórek zwany mogiłą powstańców[35], żeby składać tam wianki. Wzgórek był porośnięty dziką różą i zielem, a znajdował się na skraju lasu w pobliżu białych murów parafialnego cmentarza. Pola przytykające do drogi, co szła między cmentarzem i lasem, należały już do dóbr Krępa, w których Bogumił Niechcic był rządcą[36]. Często go też tam w swoich wycieczkach spotykała, to na koniu, to pieszo, i zawsze wtedy towarzyszył jej aż do posesji Ładów. Próbowała przy tej sposobności

Скачать книгу