Скачать книгу

że jeśli uderzy we mnie z taką siłą, to będzie po mnie.

      Obróciłem się z całą prędkością, z jaką tylko mogłem, i nóż wbił mi się w ramię. Straciłem czucie w prawej ręce, ale udało mi się chwycić nóż w lewą.

      Teraz to ja się uśmiechnąłem. Harris stracił broń. Bez zastanowienia schylił się i wyjął nóż Carlosa z jego martwych palców. Jak udało mu się go znaleźć wśród takiej ilości błota? Nie wiem, ale zawsze uważałem, że Harris walczy jak sam diabeł.

      Bojowe okrzyki i wrzaski bólu ucichły. Wielu z walczących po obu stronach zginęło albo byli zbyt ranni, by kontynuować. Większość z tych, którzy przeżyli, starała się mozolnie wygrzebać z błota. Tylko kilkoro pozostawało w grze. Harris i ja krążyliśmy wokół siebie, niezgrabnie krocząc w błocie. Cofałem się, by zaciągnąć go do głębokiej części dołu, zgodnie z pierwotnym planem. W pewnym stopniu mi się udało. Co jakiś czas próbował się na mnie zamachnąć, ale nie wyeliminował mnie z walki.

      Moja prawa ręka zwisała niemal bez życia. Lewa również krwawiła, rozcięta gdzieś po drodze.

      – Teraz to ty się wykrwawisz – powiedział Harris z wrednym uśmiechem.

      Gdy ostatnio walczyliśmy na noże, miał nade mną przewagę, ale wykrwawił się na tyle, że stracił przytomność. Tym razem wyglądało na to, że to mnie czeka ten los.

      Miałem jednak coś w rodzaju planu. Wciąż się cofałem, wabiąc go w głębokie błoto. Szedł za mną z błyskiem w oku. Chciał zobaczyć, jak padnę trupem.

      Gdy uznałem, że głębiej już nie zajdę, wykonałem swój ruch. Natarłem na niego mocno, zamaszyście machając nożem. Według każdego kolegi z klasy, z którym zdarzyło mi się tłuc, mam ręce dłuższe niż małpa i moich ciosów trudno jest uniknąć.

      Musicie zrozumieć coś, jeśli chodzi o Harrisa: nie lubi poważnych ran, woli zwyciężać gładko. Instynktownie więc wycofał się przed moim natarciem, szukając otwarcia na własny atak, który mnie wykończy.

      Gdy wykonał pierwszy krok w tył, jego nogi ugrzęzły głęboko w błocie, spowalniając go. Zmieniłem taktykę i zamiast szerokich zamachów rzuciłem się na niego. Zobaczyłem szok w jego oczach. Wbiłem mu ostrze w serce. Mimo wszystko jednak udało mu się wbić swój nóż w moje plecy, ale nie na tyle głęboko, by mnie wyeliminować. Harris osunął się powoli w błoto.

      Z uśmiechem i rykiem uniosłem nóż i obróciłem się, szukając kolejnych przeciwników. Z początku pomyślałem, że nikt już nie został. Około połowa walczących nie żyła. Większość z pozostałych leżała na brzegu wokół dziury, z trudem oddychając. Skądś wyłonili się biosi. Byli jak sępy, czekające, aż ktoś umrze. Zajęli się tymi, których dało się łatwo zreperować, a pozostałych odnieśli do recyklingu.

      Wtedy jednak zauważyłem pewną sylwetkę. Znajdowała się dość blisko, ale nie zwróciłem wcześniej na nią uwagi, bo czaiła się nieruchomo jak tygrys wśród zarośli.

      Była to Della.

      Poczułem ukłucie w sercu i zrobiło mi się nieco niedobrze. W całym swoim gniewie i frustracji zapomniałem, że należy do oddziału Harrisa.

      Ruszyła w moją stronę, zdając sobie sprawę, że ją wypatrzyłem. Przyglądała mi się drapieżnymi oczami i poruszała jak kot tropiący zwierzynę. Jakimś cudem nawet z nagimi piersiami i cała pokryta błotem była pełna gracji.

      Pozwoliłem jej się zbliżyć. Obracałem się tylko, gdy zaczęła krążyć wokół mnie. Kroczyła ostrożnie i pomyślałem, że może rzucić we mnie nożem tak jak Harris, ale nie zrobiła tego. Wpatrywała się we mnie śmiertelnie poważnymi oczami.

      Rzuciłem broń na bok, ku krawędzi jamy, i stanąłem w bezruchu. Jej wzrok podążył za ostrzem, a następnie spojrzała na mnie, wyraźnie zaskoczona. Przekrzywiła głowę. Ostrożnie podeszła bliżej i odważyła się odezwać:

      – Co ty robisz? Wszyscy na nas patrzą. Tysiące oczu.

      – Nie obchodzi mnie to. Nie mogę zabić matki własnego dziecka.

      Oblizała wargi i podkradła się bliżej. Stałem, przyglądając się jej i zastanawiając się, co zrobi.

      – Hańbisz honor nas obojga – syknęła.

      – W takim razie dlaczego mnie po prostu nie zabijesz? – spytałem. – Boisz się?

      Della przyglądała się moim dłoniom, raz jednej, raz drugiej. Widziałem, że zdecydowanie mi nie ufa. To nie była w końcu nasza pierwsza walka.

      – Troszkę – odparła. – Ale prawdziwy problem polega na tym, że ja też nie chcę cię zabijać. Dlaczego zacząłeś tę głupią walkę? Jaki w tym sens?

      Westchnąłem ciężko.

      – Nie wiem. Gdy przybyliśmy do tego pierwszego układu gwiezdnego, byłem gotów dorwać wrogów i ich wyrżnąć… Byłem żądny krwi. Chyba zrobiłem to wszystko z frustracji.

      – Głupi ruch. Powinnam cię za to zabić.

      Zamachnęła się wtedy na mnie, ale jej ręce poruszały się powoli. Różnica wynosiła jedynie ułamek sekundy, ale widziałem to. To nie był poważny atak.

      Złapałem ją za nadgarstek i zwaliłem z nóg. Chwilę później przyciskałem jej plecy kolanem, a jej trzymająca nóż ręka była wyciągnięta z dala od naszych ciał.

      – Poddaj się – zażądałem.

      – Nigdy – odparła gniewnie.

      – Nie? Czy nie tego właśnie chciałaś?

      – Nie zrobię tego – syknęła. – Chyba że przyznasz, że mogłam cię zabić.

      Roześmiałem się.

      – Dobrze, przyznaję. Jestem chodzącym trupem. Zadowolona?

      – Nie, ale się poddaję.

      Objąłem jej talię, wyprostowałem się i rzuciłem ją na suchy ląd. Wylądowała na nogach i rzuciła nóż na mokrą od krwi ziemię.

      Walka dobiegła końca. Doszedłem do biosów, którzy cmokając, spryskali mnie środkami odkażającymi i skórą w sprayu.

      Della ruszyła do swoich. Przyjrzałem jej się uważnie. Dotąd nigdy nie rezygnowała z okazji, by mnie zabić. Ludzie gratulowali mi zwycięstwa i nawet wiwatowali na moją cześć, ale nie czułem się, jakbym zasługiwał na ich poklask. Czułem się wyczerpany i niemal tak sfrustrowany jak na początku misji.

      Kilka godzin później Graves znów wezwał mnie do swojego spartańskiego gabinetu. Poszedłem tam z ręką na temblaku i opuchniętym okiem.

      Nie uśmiechał się i nie pogratulował mi zwycięstwa. Stanąłem na baczność, czekając, aż powie, czego ode mnie chce.

      – Spocznij, weteranie – powiedział w końcu. Podszedł do mnie i przyjrzał mi się uważnie. – Jesteś w opłakanym stanie.

      – To nic, czego nie wyleczy parę warstw świeżych komórek, sir.

      – Nie chodzi mi o twoje ciało, tylko o umysł. Myślałem, że jakoś sobie radzisz ze stratą, ale myliłem się. Pozwoliłeś dzisiaj, by kierowały tobą emocje.

      Nic nie odpowiedziałem. Obaj wiedzieliśmy, że ma rację.

      – No cóż – ciągnął Graves. – Mimo wątpliwego wpływu na morale było to skuteczne szkolenie. Walka w błocie do śmierci? Coś takiego zwykle zachowujemy dla rekrutów i kandydatów do awansu. W przyszłym tygodniu nie rzucaj nikomu wyzwań, czy to jasne?

      – Jak słońce, sir. Nic takiego się nie powtórzy.

      – Nie uwierzyłem ci nawet przez sekundę.

      Znów

Скачать книгу