Скачать книгу

zmykam i zobaczymy się około 19. Do widzenia.

      - Do widzenia, ciotuniu Da. Jeszcze raz dziękuję za pomoc!

      Gdy Da wyszła Wan ogarnęło przedziwne uczucie. Od momentu zdiagnozowania „choroby” Henga nie zostawała z nim sam na sam. Den bowiem poszedł z kozami nad strumień, a Din doglądała grządki warzywnej. Kobieta musiała przekazać synowi, że musi zaszlachtować jedno z koźlątek, biegających w stadku ze swoimi matkami. Nie ośmieliłaby się jednak zostawić Henga samego. Jedynie Din mogła poinformować swojego brata. Wan nie miała innego wyjścia jak tylko czekać na powrót córki na obiad. Zwykle stawiała się w domu na posiłek, więc kobieta była niemal całkowicie przekonana, że Heng otrzyma swoją porcję.

      Wan starała się porozmawiać z mężem. Byli sami, więc mówiła do niego pieszczotliwie.

      - Najdroższy, nie śpisz? Skarbie, wszyscy tak bardzo… Bardzo się o ciebie martwię… Odpowiedz mi proszę, jeśli mnie słyszysz.

      - Oczywiście, że cię słyszę, gdy nie śpię. Ale wiesz Mat, zdarza mi się od czasu do czasu przysnąć – odpowiedział jej swoim nowym niskim i dudniącym głosem. – Mogło mi wtedy umknąć kilka rzeczy. Ogólnie rzecz biorąc, czuję się o wiele lepiej, choć nadal nieco dziwnie. Nie mogę się jednak doczekać kolacji. Która jest godzina?

      - Za kwadrans będzie południe. Niedługo podam obiad. Będziesz jadł?

      - A co przygotowałaś?

      - Sałatkę.

      - Feeeee, żarcie dla królików!

      - Kiedyś smakowała ci zielenina…

      - Naprawdę? Nie przypominam sobie i ciężko mi to sobie wyobrazić.

      - To może zjesz omlet?

      - O, to brzmi lepiej. A zmieszałabyś mi go z koktajlem?

      - Oczywiście, najdroższy. Nie widzę przeszkód. Zostało go jeszcze trochę, ale chcieliśmy zostawić go na kolację. Dajmy Din jeszcze pół godziny na powrót. Musiałaby przekazać Denowi wiadomość, żeby zabił dla ciebie koźlątko.

      Po obiedzie Din zaniosła bratu kilka noży, torbę na mięso i termos na krew. Następnie wróciła do grządki z warzywami.

      - Chyba bardzo smakował ci ten omlet, co Heng?

      - Tak, był bardzo syty. Miał dużo mięsa i białka.

      Wan doglądała Henga całe popołudnie. Dodatkowo siekała warzywa i robiła ostry sos naam pik. Mężczyzna jednak już się nie odzywał. Najwyraźniej udał się na drzemkę regeneracyjną po pierwszym solidnym posiłku od kilku dni.

      Późnym popołudniem Din pojawiła się w domu jako pierwsza. Przyniosła ze sobą kosz z zapasem warzyw i ziół, który miał wystarczyć na kolejną dobę. Den pojawił się krótko po niej. Wręczył matce torbę z elegancko pokrojonym mięsem i termos z kozią krwią.

      - Pójdę tylko posolić skórę, dobrze mamo? Oczyściłem ją już zgodnie z instrukcjami ojca. Wrócę za dwadzieścia minut.

      - Nie spiesz się. Mamy mnóstwo czasu. Pamiętaj tylko żeby wykąpać się przed kolacją.

      - Dobrze, mamo…

      - Mmmm koktajl. Czuję przepyszny koktajl… - mamrotał podniecony Heng.

      - Tak, Heng. Koktajl… Mat robi dla ciebie koktajl, który wypijesz później. Najpierw jednak zjemy kolację. Czekamy jeszcze na twoją ciotunię – rzekła do niego Wan, a następnie wyszeptała do Din. – Chyba wyczuwa kozie mięso lub kozią krew. Patrz na jego nozdrza. Drgają jak szalone. Czy jeszcze tydzień temu przypuszczałabyś, że nasze życie będzie tak wyglądać?

      Kobieta włożyła zapas mięsa do zamrażarki. Następnie wzięła porcję dla Henga i umieściła ją w odpowiedniej odległości, żeby mężczyzny nie rozpraszał zapach krwi. Gdy Wan wróciła do swoich obowiązków mężczyzna znowu zasnął, jak nakręcana zabawka, której mechanizm przestał działać.

      Za kwadrans dziewiętnasta Wan odsączyła posiekane warzywa, napaliła w wiaderku, które ustawiła na betonowej płycie na stole. Dziś na kolację miało być ulubione danie dzieci, czyli grillowana wieprzowina.

      Ich sprzęt do grillowania był prosty, lecz efektywny. Służyło im do tego „naczynie”, przypominające starą wyciskarkę do pomarańczy. Jego rynna wypełniona byłą wodą z gotujących się warzyw i makaronu ryżowego, natomiast czubek służył do grillowania mięsa. W rezultacie każdy mógł szykować własny posiłek i jednocześnie zasilać rynnę, żeby urządzenie miało moc do przyrządzenia kolejnych dań.

      Da przybyła dziesięć minut po dziewiętnastej. Wan posłała Din po mięso z lodówki pod domem. Gdy znalazła się nie dalej niż dziesięć metrów od stołu to wystarczyło, żeby przebudzić Henga i jego nos.

      - Mmmm… koktajl!

      - Nie, Heng. Koktajl dostaniesz później. Teraz zjesz kotleta.

      - Mmmm… kotlet. Pyszny, niewysmażony…

      Da była zafascynowana całą sytuacją i sporządzała notatki.

      Wan umieściła mięso na grillu. Wtedy Heng zdjął okulary, żeby lepiej przypatrzeć się błyskawicznie przygasającemu ogniowi. Jego oczy lśniły jak rozpalone latarnie. Spowodowało to, że dzieci zaczęły drżeć ze strachu.

      Każdy z obecnych powiedziałby, że zapach gotujących się warzyw i mięsa był wspaniały. Jednak to Heng zabrał głos jako pierwszy.

      - Kotlet pachnie cudownie! Nie spalcie krwi. Heng chce niewysmażone mięsko… i żadnych warzyw, bo okropnie cuchną.

      - Tak, Heng. Ale niewysmażone nie oznacza surowego. Musisz poczekać jeszcze kilka minut.

      - Nie, Mat. Chcę zjeść je teraz. Pachnie tak wyśmienicie, ale z każdą minutą ten zapach się psuje. Chcę zjeść już teraz!

      - No dobrze, niech ci będzie. Chcesz do tego warzyw czy makaronu?

      - Nic. Samo mięso. Nie chcę króliczego żarcia.

      Wan zdjęła z ognia dwa kotlety. Położyła je na talerzu, który podała Hengowi.

      - Smacznego, Ta. Chociaż moim zdaniem wciąż wygląda zbyt krwiście. Zawsze wolałeś dobrze wysmażone mięso.

      Heng wziął talerz, przystawił go sobie pod nos i powąchał mięso. Jego nozdrza drżały niemal jak u królika. Następnie ułożył sobie talerz na kolanach, wziął mały kotlet w obie dłonie i znów zaczął go obwąchiwać.

      - Cudownie – oznajmił. – Trochę za bardzo usmażone, ale świetne.

      Heng nie zauważył, że gdy przeżuwał maleńki kawałek mięsa swoimi siekaczami, wszyscy bacznie mu się przyglądali. Wan spodziewała się, że mężczyzna zje całego kotleta za jednym zamachem. On z kolei trzymał kawałek mięsa w jednej dłoni, a palcami drugiej odrywał z niego po malutkich porcyjkach. Gdy w końcu dogrzebał się do krwistego wnętrza, przyłożył do niego usta i zaczął ssać.

      Wszyscy spojrzeli po sobie z wielkim zaskoczeniem. Czerwono-różowe oczy Henga przyglądały się mięsu niczym jastrząb swojej zdobyczy.

      - Czy coś nie tak? – zapytał mężczyzna, błyskawicznie przekrzywiając głowę w stronę swojej żony.

      - Nie, Heng. Wszystko w porządku. Po prostu bardzo miło, że w końcu spożywasz solidny posiłek. Niezmiernie się z tego cieszymy, prawda?

      - Tak – odpowiedzieli chóralnie. Aczkolwiek Da miała pewne obawy. Nie była jednak jeszcze gotowa, aby podzielić się nimi z pozostałymi.

      - Dobrze! W porządku. – stwierdził Heng i z wyraźnym apetytem zabrał się z powrotem za mięso.

      Zjedzenie

Скачать книгу