Скачать книгу

ma dość szmalu. Niech wykupi wózek. Nie ubędzie mu. A i tobie coś z tego kopsnę.

      – Nic z tych rzeczy. Chcesz spokojnie pracować, pracuj na innych podwórkach. To jedno sobie odpuść.

      – Tę sucz od kawiarni także?

      Dereń spojrzał na niego badawczo. Szybko skojarzył fakty.

      – Ona mnie nie interesuje – odparł. – Reprezentuję wyłącznie interesy starego.

      – He, he, he! Chyba nie darzysz jej sympatią – zauważył Żbikowski.

      – Bez sentymentów. Powiedz swoim ludziom, by jeszcze dzisiaj odstawili furę.

      – No już się rozpędzam! A na ich powitanie wyleci połowa psiarni?

      – Nikt nie wyleci. Dopilnuję, by Trzeciak wycofał doniesienie. Powie, że zapomniał, gdzie zaparkował.

      – Ale co ja z tego będę miał? – burknął niezadowolony Żbikowski.

      – Satysfakcja ci nie wystarczy?

      Mężczyzna cmoknął kilkakrotnie i pokręcił głową osadzoną na krótkim, nalanym karku.

      – Niech mi Trzeciak odpali przynajmniej za fatygę. I za zużyte paliwo.

      – Ta… Myślałby kto, że zatankowałeś.

      – Mam koszty własne.

      – W porządku. Ile? Tylko bez jaj – zapowiedział Romek. – Dobrze wiesz, że nawet nie mrugnąłbyś powieką, a wyprowadziłbym stąd furę. I przy okazji popsułbym ci parę interesów.

      – Dwa tysiaki – rzucił.

      – Tysiąc maksymalnie. To i tak za dużo. Nie wiem, czy Trzeciak podejmie rozmowę.

      – Podejmie, podejmie. Podjąłby i za dziesięć patyków. Bo policja i tak samochodu nie znajdzie, a ubezpieczyciel skroi go przynajmniej drugie tyle. Zapewniam cię, że te dwa tysiaki to naprawdę drobny wydatek.

      – No dobrze. Dam mu cynk, żeby zorganizował szmal. Odstawcie wózek pod biuro. Zadbam, by nie było tam psiarni.

      – Ty to jednak masz gadane. Przekonałeś mnie – zarechotał Żbikowski. – Może jeszcze chciałbyś puknąć którąś dzidzię w ramach przyjacielskiego paktu?

      – Nie kręcą mnie gówniary z plamami od długopisu na palcach. A co do Trzeciakówny, jeszcze się z tobą skontaktuję.

      – Ej, nie za duże masz oczekiwania?

      – A chciałbyś zobaczyć, jak wygląda pewne podwórko na Wałach Jagiellońskich? – odpowiedział pytaniem, spoglądając w oczy Łysemu.

      To zadziwiające, jak martwy był wzrok Żbikowskiego. Dereń patrzył w źrenice mężczyzny, lecz odnosił wrażenie, jakby spoglądał w przestrzeń przed sobą. Nie dostrzegał absolutnie żadnych uczuć. Ani strachu, ani złości, ani nawet grama irytacji.

      – Niech będzie moja strata. Koksu podjedzie mniej więcej za dwie godziny. Do tej pory Trzeciak musi uchylić drzwiczki od sejfu.

      Chwilę później Dereń siedział w swoim rozklekotanym samochodzie i znowu jechał w stronę Bydgoszczy. Czy nie za łatwo mu poszło? Miał nadzieję, że sprawa zostanie pomyślnie załatwiona. Nie przypuszczał, by Żbikowski próbował zrobić go na szaro – miał na niego dość mocnego haka, którego wolałby jednak nie wykorzystywać, gdyż bandzior mógłby pociągnąć za sobą cały łańcuch ważnych person. Niektórzy po prostu są nietykalni. To pieniądz rządzi światem – stwierdził. Jak Łysy nadepnie na odcisk niewłaściwej osobie, to i jemu dobiorą się do dupy. Wszak Ala Capone wsadzili za podatki.

      ROZDZIAŁ 3

      Już od wieków wszyscy ludzie

      Pochodzący z różnych sfer

      Niczym dzieci lubią bawić się

      Zakładają różne maski

      Choć jest im w nich nieraz źle

      Twarze i maski

      Konieczność wysupłania dwóch tysięcy okupu za skradzione auto mocno zirytowała Tymoteusza, jednak przyjaciel uświadomił mu, że warto zapłacić, bo dzięki temu natychmiast odzyska pojazd. Z firmy ubezpieczeniowej i tak nie otrzymałby pełnej kwoty odszkodowania. A bandyci nie będą go więcej niepokoić.

      Tak czy owak, zwrócono mu mercedesa. Tymek odetchnął z ulgą, ponieważ Dereń zdążył załatwić całą sprawę w ciągu jednego dnia. Dzięki temu Elżunia pozostała w beztroskiej niewiedzy, a Mira nie ostrzyła sobie języka na tym, że dał się podejść złodziejom.

      Parę dni później mężczyźni jeszcze raz na spokojnie omawiali temat w biurze u Trzeciaka, który trochę nie dowierzał, że tak łatwo można kupić sobie święty spokój. Wcześniej coś już mu się obiło o uszy na temat gangsterów wymuszających haracze w bydgoskich klubach. Niby oficjalnie nikt nie składał doniesień, ale w rzeczy samej ludzie mogli po prostu odczuwać strach. Może nie była to organizacja na miarę Pruszkowa albo Wołomina, lecz skąd wiadomo, czy nie urośnie do tak wielkiej potęgi? Od kilku lat świat stawał na głowie. Policji trudno było ścigać bandziorów, gdyż miała do dyspozycji stare, zdezelowane polonezy lub przy odrobinie szczęścia volkswageny vento, podczas gdy bandyci szaleli po drogach supernowoczesnymi wozami, o jakich niedofinansowanym służbom mundurowym nawet się nie śniło.

      – Ta… Dali ci słowo honoru, że nie zakoszą mi więcej fury? – zakpił Tymoteusz. – Tak po prostu?

      – Mam swoje sposoby – odparł Dereń. – Zawsze lubiłem zbierać różne kwity. Nawet takie, które na pozór nie były mi potrzebne w robocie. Temu, co skroił ci brykę, oddałem parę przysług, bo on kilka razy pomógł moim sprawom. Zakładałem, że dojdziemy do porozumienia.

      – Skąd wiedziałeś, u kogo szukać samochodu? – Tymek spojrzał podejrzliwie na kumpla.

      – Ej, no co ty, stary? Chyba nie myślisz, że miałem z tym coś wspólnego? Sam mi podpowiedziałeś. Wisior, o którym wspomniałeś, jest nader charakterystyczny. Zasadniczo byłem zdziwiony, że naczelny oprych osobiście przyjechał po furę. Zwykle goni na posyłki swoich ludzi.

      – Może chciał poćwiczyć, by nie wyjść z wprawy?

      – Możliwe. Przy okazji usłyszałem coś ciekawego. Myślę, że to cię zainteresuje.

      – Dawaj, dawaj! – W oczach Tymka pojawił się błysk.

      – Czy córka wspominała ci, że ma „opiekunów” ściągających haracze z kawiarni?

      – Nie. Ani słowem nie pisnęła, by ktoś ją nachodził. Wiesz coś o tym?

      Dereń przytaknął.

      – Stoi za tym ten sam człowiek, który podprowadził twojego merca. Próbowałem wybadać grunt i ocenić, jakie są szanse, by odpuścił również Mirze.

      – Działałeś już w tym kierunku? – zapytał Tymoteusz zadziwiająco lekkim tonem. Romek przypuszczałby raczej, że Trzeciakowi puszczą nerwy. Tymczasem przyjaciel ze stoickim spokojem sięgnął po leżącą na biurku paczkę papierosów. Wyciągnął ją w stronę kolegi. Dereń skwapliwie skorzystał.

      – Na razie nie. Chciałem najpierw sprawdzić, ile by to kosztowało. Zapewne jakąś konkretną przysługę, bo nikt ot tak nie wycofuje swoich wpływów z miejsca, które przynosi mu zyski.

      Trzeciak zaciągnął się

Скачать книгу