Скачать книгу

To ta dobra wiadomość.

      – Grzegorz…

      – Jest jeszcze jeden świadek, jakiś bezdomny, ale nie z tych koczujących przy śmieciowisku. Przemarznięty na kość, a do tego pijany jak bela. I chyba gada bez sensu.

      – Co mówi?

      – No wiesz… To samo co tamci.

      – Chcesz mi powiedzieć, że bredzi o wilkołaku?

      – Bredzi to dobre słowo. Twierdzi, że oddał mu swój płaszcz i buty.

      – Ty nie żartujesz, prawda?

      – Chciałbym.

      – Niech ktoś doprowadzi go do porządku. Będę na komendzie za pół godziny.

      – Na razie.

      – Cześć.

      Czarnecki odłożył smartfon na stół i wbił wzrok w ścianę. Przez chwilę tępo gapił się przed siebie, po czym dopił kawę i zaczął się ubierać. Zamykając drzwi mieszkania, pomyślał, że na własne życzenie wdepnął w to bagno.

* * *

      – Jak się pan nazywa?

      – Jestem… jestem… łowcą trolli.

      – Nie pytam, czym się pan zajmuje, tylko jak się pan nazywa?

      – Barbara mówiła… ona… to znaczy, gdy żyła jeszcze ta stara kurwa… ona mówiła, że Wiechu… Ale powiem szczerze, że to nie… nie… nie jest prawda, bo świętej pamięci mamusia dała mi Rysiek… a koledzy wołali…

      Czarnecki wstał od stołu i westchnął ciężko. Mężczyzna, którego przesłuchiwał, nawet nie podniósł wzroku. Miał czerwone policzki, sine usta i cuchnął, jakby nie mył się od miesiąca. Nie przestał mówić nawet wtedy, gdy inspektor opuścił pokój przesłuchań i zamknął za sobą drzwi.

      – To nie ma sensu. Ile mu zmierzyliście? – spytał Zimnego.

      – Godzinę temu wyszło jeden i sześć dziesiątych promila. Z takim wynikiem połowa pijanych kierowców siada za kółkiem.

      – Tym gorzej, bo ten facet chyba stracił kontakt z rzeczywistością. Jego zeznania są bezwartościowe. Spróbujemy jeszcze raz, jak wróci z wytrzeźwiałki, choć szczerze wątpię, czy to coś zmieni.

      – Też nie wziąłbym go na poważnie, ale sam się tu zgłosił. I gdy zaczął bredzić o tym wilkołaku, to pomyślałem, że może da się coś z tego wyciągnąć. Ostatnio za dużo ludzi widzi w tej okolicy wilkołaki.

      – Przestań już z tymi wilkołakami, Grzegorz. Przypominam ci, że wilkołaki nie istnieją. Ale pewnie ktoś musi się nieźle bawić.

      – Może jakieś dzieciaki wykorzystują sytuację i straszą ludzi? – Zimny włożył do ust gumę miętową.

      – Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Na wszelki wypadek sprawdź jednak wszystkie okoliczne sklepy z kostiumami. Teatry też. Może ktoś ostatnio wypożyczył bądź kupił takie przebranie.

      – Załatwione.

      Czarnecki spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma trzydzieści. Jak na złość drugi świadek, z którym wiązał dużo większe nadzieje, od blisko godziny okupował toaletę, tłumacząc się nagłym rozstrojem żołądka. Inspektor był w stanie w to uwierzyć. Ludzie różnie reagowali na wizytę w komisariacie, nawet jeśli zgłosili się z własnej woli. A gdy w grę wchodził trup, zwłaszcza zmarły w tak niecodziennych i tragicznych okolicznościach, co bardziej wrażliwych biegunka dopadała czasem już w poczekalni.

      – Odnośnie do tego drugiego. Niech ktoś pilnuje chłopaka. Chciałbym, żeby był na miejscu, gdy skończymy spotkanie grupy. Zajmiesz się tym?

      – Jest z nim jedna z posterunkowych. Elwira. Podobno naprawdę daje czadu.

      – Dajcie mu może jakieś tabletki czy coś. I żeby mi się tu nie odwodnił.

      – Już coś tam dostał.

      – Dobra, wiesz, co robić. Widzimy się za pół godziny u mnie w biurze.

      Czarnecki poprawił krawat i szybko ruszył do swojego gabinetu. O tej porze korytarze komendy tętniły już życiem. Stukot obcasów, szelest dokumentów, trzaskające drzwi, nieformalne rozmowy, sporadyczne saluty – wszystko to składało się na specyficzną kakofonię, jakiej można było doświadczyć jedynie w policyjnym komisariacie. Inspektor przemknął do biura, unikając kontaktów z napotkanymi pracownikami, z których niemal każdy skinął mu bądź machnął na przywitanie. Odpowiadał ledwo zauważalnym gestem, aby nie prowokować niechcianych rozmów, na które w tej chwili po prostu nie miał czasu. Zareagował dopiero w momencie, gdy na schodach spotkał podkomisarza Aleksandra Rafalskiego.

      – Cześć, Olek – przywitał się.

      – Cześć, Romek – odparł postawny mężczyzna w okularach.

      Podkomisarz Rafalski był ekspertem odpowiedzialnym za tworzenie portretów pamięciowych. Czarnecki współpracował z nim często i ufał jego zdolnościom, bo na podstawie zeznań nawet wyjątkowo nieogarniętego świadka, potrafił narysować coś z niczego. Pomimo specjalistycznych, przeznaczonych do jego profesji programów komputerowych, często wolał ołówek i kartkę papieru, a oblicza, które wychodziły spod jego ręki, prawie zawsze były uderzająco podobne do poszukiwanych. Absolutnym mistrzostwem popisał się zaledwie półtora miesiąca temu, gdy na bazie opowieści jednej z kelnerek odtworzył rysy podejrzanego klienta, a następnie odmłodził go o dobrych dwadzieścia pięć lat, dzięki czemu można było rozwiązać zagadkę sprzed ćwierćwiecza.

      – Potrzebuję twojej pomocy.

      – Ty nigdy nie odpoczywasz?

      – Ech… wiesz, jak jest. – Czarnecki machnął ręką. – Ja do ciebie właśnie w tej nowej sprawie.

      – No, żyją nią wszyscy na komendzie. Wilkołak w mieście. Ja pierdzielę.

      – Ty też? – Czarnecki przewrócił oczami.

      – Powtarzam, co mówią. Media będą miały używanie.

      – To akurat ostatnie, czego nam trzeba. Ale dobra, zostawmy to. Miałem do ciebie dzwonić, ale skoro już na siebie wpadliśmy, to mam prośbę.

      – Słucham.

      – Chciałbym, abyś pogadał z takim jednym facetem. To bezdomny, do tego alkoholik i chyba już trochę niespełna rozumu. Twierdzi, że rozmawiał z tym… „wilkołakiem” – Czarnecki palcami nakreślił w powietrzu cudzysłów. – Prawdopodobnie gada głupoty, ale wolę dmuchać na zimne.

      – Nie ma sprawy. Akurat dziś mam więcej czasu. Jest teraz na komendzie?

      – Wiozą go do izby wytrzeźwień, ale wieczorem byłby do twojej dyspozycji.

      – Wieczorem…? – Rafalski cmoknął, z trudem ukrywając niezadowolenie. – Nie możemy tego przełożyć na jutro?

      – Bardzo mi na tym zależy, a ty jesteś najlepszy.

      Rafalski przeciągnął dłonią po kilkudniowym zaroście.

      – No dobra… – odparł. – Ale jak wrócę z podbitym okiem, to ty będziesz tłumaczył się mojej kobiecie. Bo wiesz… zostanę ojcem i…

      – Ooo… To gratuluję, Olek. Postaram się dostarczyć go przed osiemnastą.

      – Okej.

      – Dzięki, Olek. Będziemy w kontakcie.

      – Na razie.

      Czarnecki pokonał kilka kolejnych schodów i dotarł

Скачать книгу