Скачать книгу

z Florencji?), i ogromne czerwone dłonie. Odziany jest w zasmoloną koszulę z rękawami zawiniętymi wyżej łokcia; w lewej ręce, tuż przy piersi, trzyma karty ułożone w wachlarz, w prawej, którą podniósł nad głowę, trzyma jedną kartę, widocznie w tym celu, aby ją rzucić na przód siedzenia powozu. Reszty postaci nie widać spośród dymu.

      „Co on robi, ojcze?” – pyta się zalękniona panna Izabela.

      „Gra ze mną w pikietę” – odpowiada ojciec, również trzymając w rękach karty.

      „Ależ to straszny człowiek, papo!”

      „Nawet tacy nie robią nic złego kobietom” – odpowiada pan Tomasz.

      Teraz dopiero panna Izabela spostrzega, że człowiek w koszuli patrzy na nią jakimś szczególnym wzrokiem, ciągle trzymając kartę nad głową. Dym i para, kotłujące w dolinie, chwilami zasłaniają jego rozpiętą koszulę i surowe oblicze; tonie wśród nich – nie ma go. Tylko spoza dymu widać blady połysk jego oczów, a nad dymem obnażoną do łokcia rękę i – kartę.

      „Co znaczy ta karta, papo?…” – zapytuje ojca.

      Ale ojciec spokojnie patrzy we własne karty i nie powiada nic, jakby jej nie widział.

      „Kiedyż nareszcie wyjedziemy z tego miejsca?…”

      Ale choć powóz drży i słońce odbite w skrzydle posuwa się ku tyłowi, ciągle u stopni widać jezioro dymu, a w nim zanurzonego człowieka, jego rękę nad głową i – kartę.

      Pannę Izabelę ogarnia nerwowy niepokój, skupia wszystkie wspomnienia, wszystkie myśli, ażeby odgadnąć co znaczy karta, którą trzyma ten człowiek?…

      Czy to są pieniądze, które przegrał do ojca w pikietę? Chyba nie. Może ofiara, jaką złożył Towarzystwu Dobroczynności? I to nie. Może tysiąc rubli, które dał ciotce na ochronę, a może to jest kwit na fontannę, ptaszki i dywany do ubrania grobu Pańskiego?… Także nie; to wszystko nie niepokoiłoby jej.

      Stopniowo pannę Izabelę napełnia wielka bojaźń. Może to są weksle jej ojca, które ktoś niedawno wykupił?… W takim razie wziąwszy pieniądze za srebra i serwis spłaci ten dług najpierwej i uwolni się od podobnego wierzyciela. Ale człowiek pogrążony w dymie wciąż patrzy jej w oczy i karty nie rzuca. Więc może… Ach!…

      Panna Izabela zrywa się z szezlonga, potrąca w ciemności o taburet i drżącymi rękoma dzwoni. Dzwoni już drugi raz, nie odpowiada nikt, więc wybiega do przedpokoju i we drzwiach spotyka pannę Florentynę, która chwyta ją za rękę i mówi ze zdziwieniem:

      – Co tobie, Belciu?…

      Światło w przedpokoju nieco oprzytomnia pannę Izabelę. Uśmiecha się.

      – Weź, Florciu, lampę do mego pokoju. Papa jest?

      – Przed chwilą wyjechał.

      – A Mikołaj?

      – Zaraz wróci, poszedł oddać list posłańcowi. Czy gorzej boli cię głowa? – pyta panna Florentyna.

      – Nie – śmieje się panna Izabela – tylko zdrzemnęłam się i tak mi się coś majaczyło.

      Panna Florentyna bierze lampę i obie z kuzynką idą do jej gabinetu. Panna Izabela siada na szezlongu, zasłania ręką oczy przed światłem i mówi:

      – Wiesz, Florciu, namyśliłam się, nie sprzedam moich sreber obcemu. Mogą naprawdę dostać się Bóg wie w jakie ręce. Siądź zaraz, jeżeliś łaskawa, przy moim biurku i napisz do ciotki, że… przyjmuję jej propozycję. Niech nam pożyczy trzy tysiące rubli i niech weźmie serwis i srebra.

      Panna Florentyna patrzy na nią z najwyższym zdumieniem, wreszcie odpowiada:

      – To jest niemożliwe, Belciu.

      – Dlaczego?…

      – Przed kwadransem otrzymałam list od pani Meliton, że srebra i serwis już kupione.

      – Już?… Kto je kupił? – woła panna Izabela chwytając kuzynkę za ręce.

      Panna Florentyna jest zmieszana.

      – Podobno jakiś kupiec z Rosji… – mówi, lecz czuć, że mówi nieprawdę.

      – Ty coś wiesz, Florciu!… Proszę cię, powiedz!… – błaga ją panna Izabela. Jej oczy napełniają się łzami.

      – Zresztą tobie powiem, tylko nie zdradź tajemnicy przed ojcem – prosi kuzynka.

      – Więc kto?… No, kto kupił?…

      – Wokulski – odpowiada panna Florentyna.

      Pannie Izabeli w jednej chwili obeschły oczy nabierając przy tym barwy stalowej. Odpycha z gniewem ręce kuzynki, przechodzi tam i na powrót swój gabinet, wreszcie siada na foteliku naprzeciw panny Florentyny. Nie jest już przestraszoną i zdenerwowaną pięknością, ale wielką damą, która ma zamiar kogoś ze służby osądzić, a może wydalić.

      – Powiedz mi, kuzynko – mówi pięknym kontraltowym głosem – co to za śmieszny spisek knujecie przeciwko mnie?

      – Ja?… spisek?… – powtarza panna Florentyna, przyciskając rękoma piersi. – Nie rozumiem cię, Belu…

      – Tak. Ty, pani Meliton i ten… zabawny bohater… Wokulski…

      – Ja i Wokulski?… – powtarza panna Florentyna. Tym razem zdziwienie jej jest tak szczere, że wątpić nie można.

      – Przypuśćmy, że nie spiskujesz – ciągnie dalej Panna Izabela – ale coś wiesz…

      – O Wokulskim wiem to, co wszyscy. Ma sklep, w którym kupujemy, zrobił majątek na wojnie…

      – A o tym, że wciąga papę do spółki handlowej, nie słyszałaś?

      Wyraziste oczy panny Florentyny zrobiły się bardzo dużymi.

      – Ojca twego wciąga do spółki?… – rzekła wzruszając ramionami. – Do jakiejże spółki może go wciągnąć?…

      I w tej chwili przestrasza się własnych słów…

      Panna Izabela nie mogła wątpić o jej niewinności; znowu parę razy przeszła się po gabinecie z ruchami zamkniętej lwicy i nagle zapytała:

      – Powiedzże mi przynajmniej: co sądzisz o tym człowieku?

      – Ja o Wokulskim?… Nic o nim nie sądzę, wyjąwszy chyba to, że szuka rozgłosu i stosunków.

      – Więc dla rozgłosu ofiarował tysiąc rubli na ochronę?

      – Z pewnością. Dał przecie dwa razy tyle na dobroczynność.

      – A dlaczego kupił mój serwis i srebra?

      – Zapewne dlatego, ażeby je z zyskiem sprzedać – odpowiedziała panna Florentyna. – W Anglii za podobne rzeczy dobrze płacą.

      – A dlaczego… wykupił weksle papy?

      – Skąd wiesz, że to on? W tym nie miałby żadnego interesu.

      – Nic nie wiem – pochwyciła gorączkowo panna Izabela – ale wszystko przeczuwam, wszystko rozumiem… Ten człowiek chce zbliżyć się do nas…

      – Już się przecie poznał z ojcem – wtrąciła panna Florentyna.

      – Więc do mnie chce się zbliżyć!… – zawołała panna Izabela z wybuchem. – Poznałam to po…

      Wstyd jej było dodać: „po jego spojrzeniu”.

      – Czy nie uprzedzasz się, Belciu?…

      – Nie. To, czego doznaję w tej chwili, nie jest uprzedzeniem, ale raczej jasnowidzeniem.

Скачать книгу