Скачать книгу

href="#n157" type="note">157. W miarę jak czyta, szare niebo wyjaśnia się, a przy ostatnich słowach… „et d’attendre en paix votre divin secours…”158, chmury pękają, ukazuje się kawałek czystego błękitu, gabinet panny Izabeli napełnia się światłem, a jej dusza spokojem. Teraz jest pewna, że modły jej zostały wysłuchane, że będzie miała najpiękniejszą toaletę i najlepszy kościół do kwesty.

      W tej chwili delikatnie otwierają się drzwi gabinetu; staje w nich panna Florentyna, wysoka, czarno ubrana, nieśmiała, trzyma w dwu palcach list i mówi cicho:

      – Od pani Karolowej.

      – Ach, w sprawie kwesty – odpowiada panna Izabela z czarującym uśmiechem. – Cały dzień nie zaglądałaś do mnie, Florciu.

      – Nie chcę ci przeszkadzać.

      – W nudzeniu się?… – pyta panna Izabela. – Kto wie, czy nie byłoby nam weselej nudzić się w jednym pokoju.

      – List… – mówi nieśmiała osoba w czarnej sukni, wyciągając rękę do Izabeli.

      – Znam jego treść – przerywa panna Izabela. – Posiedź trochę u mnie i jeżeli nie zrobi ci subiekcji159, przeczytaj ten list.

      Panna Florentyna siada nieśmiało na fotelu, delikatnie bierze z biurka nożyk i z największą ostrożnością przecina kopertę. Kładzie na biurku nożyk, potem kopertę, rozwija papier i cichym, melodyjnym głosem czyta list pisany po francusku:

      „Droga Belu! wybacz, że odzywam się w sprawie, którą tylko ty i twój ojciec macie prawo rozstrzygać. Wiem, drogie dziecię, że pozbywasz się tego serwisu i sreber, sama mi zresztą o tym mówiłaś. Wiem też, że znalazł się nabywca, który ofiarowuje wam pięć tysięcy rubli, moim zdaniem za mało, choć w tych czasach trudno spodziewać się więcej. Po rozmowie jednak, jaką miałam w tej materii z Krzeszowską, zaczynam lękać się, ażeby piękne te pamiątki nie przeszły w niewłaściwe ręce.

      Chciałabym temu zapobiec, proponuję ci więc, jeżeli zgodzisz się, trzy tysiące rubli pożyczki na zastaw wspomnianego serwisu i sreber. Sądzę, że dziś wygodniej będzie im u mnie, gdy ojciec twój znajduje się w takich kłopotach. Odebrać je będziesz mogła, kiedy zechcesz, a w razie mojej śmierci nawet bez zwracania pożyczki.

      Nie narzucam się, tylko proponuję. Rozważ, jak ci będzie wygodniej, a nade wszystko pomyśl o następstwach.

      O ile cię znam, byłabyś boleśnie dotkniętą usłyszawszy kiedyś, że nasze rodzinne pamiątki zdobią stół jakiego bankiera albo należą do wyprawy jego córki.

      Zasyłam ci tysiące pocałunków.

      Joanna

      P. S. Wyobraź sobie, co za szczęście spotkało moją ochronkę. Będąc wczoraj w sklepie tego sławnego Wokulskiego przymówiłam się o mały datek dla sierot. Liczyłam na jakie kilkanaście rubli, a on, czy uwierzysz, ofiarował mi tysiąc, wyraźnie: tysiąc rubli, i jeszcze powiedział, że na moje ręce nie śmiałby złożyć mniejszej sumy. Kilku takich Wokulskich, a czuję, że na starość zostałabym demokratką.”

      Panna Florentyna skończywszy list nie śmiała oderwać od niego oczu. Wreszcie odważyła się i spojrzała: panna Izabela siedziała na szezlongu blada, z zaciśniętymi rękami.

      – Cóż ty na to, Florciu? – spytała po chwili.

      – Myślę – odparła cicho zapytana – że pani Karolowa na początku listu najtrafniej osądziła swoje stanowisko w tej sprawie.

      – Co za upokorzenie! – szepnęła panna Izabela, nerwowo bijąc ręką w szezlong.

      – Upokorzeniem jest proponować komuś trzy tysiące rubli na zastaw sreber, i to wówczas, gdy obcy ofiarowują pięć tysięcy… Innego nie widzę.

      – Jak ona nas traktuje… My chyba naprawdę jesteśmy zrujnowani…

      – Ależ, Belciu!… – przerwała ożywiając się panna Florentyna. – Właśnie ten cierpki list dowodzi, że nie jesteście zrujnowani. Ciotka lubi być cierpką, ale umie oszczędzać nieszczęście. Gdyby wam groziła ruina, znaleźlibyście w niej tkliwą i delikatną pocieszycielkę.

      – Dziękuję za to.

      – I nie potrzebujesz obawiać się tego. Jutro wpłynie nam pięć tysięcy rubli, za które można prowadzić dom przez pół roku… choćby przez kwartał. Za parę miesięcy…

      – Zlicytują nam kamienicę…

      – Prosta forma, i nic więcej. Owszem, możecie zyskać, podczas gdy dzisiaj kamienica jest tylko ciężarem. No, a po ciotce Hortensji dostaniesz ze sto tysięcy rubli. Zresztą – dodała po chwili panna Florentyna podnosząc brwi – ja sama nie jestem pewna, czy i ojciec nie ma jeszcze majątku. Wszyscy są tego zdania…

      Panna Izabela wychyliła się z szezlonga i ujęła rękę panny Florentyny.

      – Florciu – rzekła zniżając głos – komu ty to mówisz?… Więc naprawdę uważasz mnie tylko za pannę na wydaniu, która nic nie widzi i niczego nie pojmuje?… Myślisz, że nie wiem – domówiła jeszcze ciszej – że już miesiąc, jak pieniądze na utrzymanie domu pożyczasz od Mikołaja…

      – Może właśnie ojciec chce tego…

      – Czy i tego chce, ażebyś mu co rano podkładała kilka rubli do pugilaresu?

      Panna Florentyna spojrzała jej w oczy i poruszyła głową.

      – Za dużo wiesz – odparła – ale nie wszystko. Już od dwu tygodni, może od dziesięciu dni widzę, że ojciec miewa po kilkanaście rubli…

      – Więc zaciąga długi…

      – Nie, ojciec nigdy nie zaciąga długów w mieście. Każdy wierzyciel przychodzi z pożyczką do domu i w gabinecie ojca dostaje kwit albo procent. Nie znasz go pod tym względem.

      – Więc skądże teraz ma pieniądze?

      – Nie wiem. Widzę, że ma, i słyszę, że zawsze je miał.

      – Po cóż w takim razie zezwala na sprzedaż sreber? – pytała natarczywie panna Izabela.

      – Może chce zirytować rodzinę.

      – A kto wykupił jego weksle?

      Panna Florentyna zrobiła rękoma ruch oznaczający rezygnację.

      – Nie wykupiła ich Krzeszowska – rzekła – to wiem na pewno. – Więc – albo ciotka Hortensja, albo…

      – Albo?…

      – Albo sam ojciec. Czy nie wiesz, ile rzeczy robi ojciec, ażeby zaniepokoić rodzinę, a potem śmiać się…

      – Za cóż chciałby mnie, nas niepokoić?

      – Myśli, że ty jesteś spokojna. Córka powinna nieograniczenie ufać ojcu.

      – Ach, tak!… – szepnęła panna Izabela zamyślając się.

      Czarno ubrana kuzynka z wolna podniosła się z fotelu i cicho wyszła.

      Panna Izabela znowu poczęła patrzeć na swój pokój, który wydał się jej popielatym, na czarne gałązki, które chwiały się za oknem, na parę wróbli świergoczących może o budowie gniazda, na niebo, które stało się jednolicie szarym, bez żadnej jaśniejszej prążki. W jej pamięci znowu odżyła sprawa kwesty i nowej toalety, ale obie wydały się jej tak małymi, tak prawie śmiesznymi, że myśląc o nich nieznacznie wzruszyła ramionami.

      Dręczyły ją inne pytania: czyby nie oddać serwisu hrabinie Karolowej – i – skąd ojciec ma pieniądze?

Скачать книгу


<p>158</p>

…et d’attendre en paix votre divin secours… (fr.) – „…i oczekiwać w pokoju Twej boskiej pomocy.” [przypis redakcyjny]

<p>159</p>

subiekcja – kłopot. [przypis edytorski]