Скачать книгу

rel="nofollow" href="#n51" type="note">51. Porwały mnie, ale Oko się uśmiechało: wiem, co przepełnia tęsknotą twe piersi; łagodny, słodki młodzian, Tercja52, pod kolosami wyjdzie ku tobie; usłyszysz jego słodki głos, ujrzysz mnie znowu, a moje melodie będą twoimi.

      Zatrzymał się.

      – I znów widziałeś to Oko?

      – Widziałem, widziałem znowu! Długie lata wzdychałem w krainie marzeń – tam – tam! Przebywałem w czarownej dolinie i przysłuchiwałem się, jak śpiewały między sobą kwiaty. Tylko słonecznik milczał i chylił zamknięty kielich ku ziemi. Niewidzialne węzły ciągnęły mnie ku niemu – podniósł głowę – kielich rozwarł – i z niego błysło mi Oko. Teraz, niby promienie, potoczyły się tony z głowy mej ku kwiatom, które chciwie je sączyły. Coraz większe stawały się liście słonecznika – promienie tryskały z jego wnętrza – otoczyły mnie dokoła – Oko, a z nim i ja – zniknęliśmy w kielichu.

      Przy ostatnich słowach podskoczył i szybkim, młodzieńczym krokiem pośpiesznie wybiegł z pokoju. Na próżno czekałem na jego powrót: postanowiłem tedy wrócić do miasta.

      Byłem już w pobliżu Bramy Brandenburskiej53, gdy ujrzałem nadchodzącą w mroku długą postać – i wnet rozpoznałem swego dziwaka.

      – Czemuż to mnie pan tak nagle opuścił?

      – Było zbyt gorąco – i już dzwonił Eufon.

      – Nie rozumiem pana.

      – Tym lepiej.

      – Tym gorzej, gdyż chciałbym wielce rozumieć pana w całości.

      – Czy pan nic nie słyszy?

      – Nic.

      – To już przeszło. – Idźmy dalej. W gruncie niezbyt lubię towarzystwo. Ale – pan nie jest kompozytorem – pan nie jest berlińczykiem.

      – Nie mogę zrozumieć, co pan czuje przeciw berlińczykom. Tu, gdzie sztuka takiej czci doznaje i w tak wysokiej mierze jest uprawiana, dobrze czuć by się powinien człowiek pańskiego ducha artystycznego.

      – Myli się pan. Ku udręce swej skazany tu jestem, jako duch wyosobniony, błądzić w próżni!

      – W próżni – tu – w Berlinie?

      – Tak, czuję się tu jak w próżni, gdyż żaden duch pokrewny nie wyjdzie tu na moje spotkanie. Jestem sam.

      – Ależ artyści – kompozytorzy?

      – Precz z nimi! Ci krytykują, krytykują i rozcieńczają wszystko do najbardziej rozcieńczonej miary; ryją wszystko na wskroś, aby tylko jaką ubożuchną myśl znaleźć; wciąż ględząc niedorzeczności o sztuce, o zmyśle artystycznym i Bóg wie o czym – nie są zdolni nic stworzyć, i gdy im coś tak zjawi się w duchu, jakby kilka idei miało im zaświtać, wtedy z okropnej ich lodowatości poznasz, jak są dalecy od słońca: to lapońska robota.

      – Sąd pański wydaje mi się zbyt surowy. W każdym razie muszą pana zadowalać wspaniałe przedstawienia w teatrze.

      – Raz się przemogłem, aby znów pójść do teatru i usłyszeć operę mego młodego przyjaciela, jakże się ona zowie? – Ach, cały świat jest w tej operze! Poprzez pstry zgiełk barwnie przybranych ludzi ciągną duchy Orkusowe54, wszystko ma tu głos i wszechmocny dźwięk – do licha! – myślę o Don Juanie55. Ale nie mogłem wytrzymać nawet uwertury, co była wykonana prestissimo56, bez sensu i zrozumienia; a przecież przygotowałem się do tej sprawy modlitwą i postem, gdyż wiem, że Eufon zanadto jest od tych mas poruszany i staje się nieczysty.

      – Gdybym nawet i ja przystał, że arcydzieła Mozarta57 bywają tu wykonywane w sposób bardzo niedbały, to jednak opery Glucka cieszyć się mogą wcale godnym wystawieniem.

      – Tak pan sądzi? – Chciałem raz słyszeć Ifigenię w Taurydzie. Wchodząc do teatru słyszę, że grają uwerturę Ifigenii w Aulidzie. Hm – sądzę, to omyłka; więc dają tę Ifigenię! Dziwię się bardzo, gdy oto brzmi andante, którym się rozpoczyna Ifigenia w Taurydzie, po czym następuje burza. Dwadzieścia lat dzieli jedno od drugiego. Całe wrażenie, cała gorliwie obmyślana ekspozycja tragedii przepadła! Ciche morze – burza – Grecy na ląd wyrzuceni – opera skończona. Jak to? Czy kompozytor dla igraszki napisał uwerturę, że ją, niby sztuczkę na trąby, można pakować, gdzie i jak się komu podoba?

      – Przyznaję, że to nieporozumienie. Jednak – czyni się przecież wszystko, by posiadać dzieła Glucka.

      – Ejże! – powiedział krótko i uśmiechał się gorzko i coraz bardziej gorzko. Nagle odszedł i nie mogłem go zatrzymać. W jednej chwili jakby zniknął i przez parę dni kolejno szukałem go w Parku Zoologicznym na próżno.

*

      Minęło parę miesięcy, gdy w pewien dżdżysty, zimny wieczór – zapóźniony szedłem w oddalonej części miasta i śpieszyłem do swego domu na Friedrichstrasse58. Musiałem przechodzić koło teatru; huczna muzyka, trąby i kotły przypominały mi, że właśnie grano Armidę59 Glucka i nawet chciałem wejść na przedstawienie, gdy naraz pobudził moją uwagę szczególny monolog tuż pod oknem, gdzie słychać prawie każdy ton orkiestry.

      – Teraz wychodzi król – grają marsza – bębnić, jeno bębnić – jest właśnie rześki – jedenaście razy musicie to dziś robić – pochód nie jest dość pochodowy – Ha, ha! – maestoso60 – wleczcie się, dzieci! – Patrzcie, tam figurant ma rozplecione sznurowadło – Dobrze, po raz dwunasty – i zawsze uderzać na dominantę61 – O wszechmocne bogi, to się nigdy nie skończy – Teraz wyśpiewuje on swój komplement – Armida dziękuje z pokorą – Jeszcze raz? Oczywiście, brak jeszcze dwóch żołnierzy. – Teraz łomocze się recitativo62. – Jakiż zły duch mnie tu przypędził!

      – Klątwa jest rozwiązana – krzyknąłem. – Pójdź.

      Ująłem silnie pod rękę mego dziwaka z Tiergartenu63 – gdyż on to był, co gadał sam do siebie – i pociągnąłem go z sobą. Zdawał się oszołomiony i, milcząc, szedł ze mną. Byliśmy już na Friedrichstrasse, gdy naraz się zatrzymał.

      – Znam cię – powiedział. – Byłeś w Tiergartenie – rozmawialiśmy dużo, piłem wino, rozgrzałem się, potem przez dwa dni całe dźwięczał Eufon – wiele wycierpiałem – ale to już minęło.

      – Cieszy mnie, że przypadek znów mnie z panem zetknął. Pozwól pan, że się bliżej zapoznamy. Mieszkam tu niedaleko. Gdyby pan…

      – Nie mogę i nie powinienem odwiedzać nikogo.

      – Nie, już mi pan nie ujdzie; idę z panem.

      – A więc przejdziemy się jeszcze paręset kroków. Ale pan chciał iść do teatru.

      – Chciałem usłyszeć Armidę, ale teraz…

      – Teraz usłyszysz Armidę! Pójdź ze mną…

      Milcząc, ruszyliśmy w górę ulicy Frydrychowskiej; gwałtownie skręcił w ulicę Poprzeczną (Ouerstr.) – a biegł

Скачать книгу


<p>52</p>

tercja – interwał prosty liczący 3 lub 4 półtony. [przypis edytorski]

<p>53</p>

Brama Brandenburska – zabytkowa budowla w Berlinie, jeden z charakterystycznych punktów miasta. [przypis edytorski]

<p>54</p>

Orkus (mit. rzym.) – demon śmierci. [przypis edytorski]

<p>55</p>

Don JuanDon Giovanni, opera Wolfganga Amadeusza Mozarta na podstawie sztuki Moliera Don Juan. [przypis edytorski]

<p>56</p>

prestissimo (muz., wł.) – tempo w muzyce: bardzo szybko. [przypis edytorski]

<p>57</p>

Wolfgang Amadeusz Mozart – austriacki kompozytor, żył w latach 1756–1791. [przypis edytorski]

<p>58</p>

Friedrichstrasse – ulica w centrum Berlina. [przypis edytorski]

<p>59</p>

Armida – opera Christopha Willibalda Glucka z 1777 roku. [przypis edytorski]

<p>60</p>

maestoso (muz., wł.) – tempo w muzyce: majestatycznie. [przypis edytorski]

<p>61</p>

dominanta (muz.) – piąty stopień gamy. [przypis edytorski]

<p>62</p>

recitativo (muz., wł.) – recytatyw, melodeklamacja na tle muzycznym, element opery. [przypis edytorski]

<p>63</p>

Tiergarten – jeden z sześciu okręgów Mitte, pierwszej dzielnicy Berlina; także: park miejski w tej dzielnicy. [przypis edytorski]