Скачать книгу

szlachetni młodzieńcy, nowicjusze36, którzy wkrótce przywdziać mieli białe płaszcze. Wicher zimowy wył za oknami, wstrząsał ołowiane osady okien, chwiał płomieniem pochodni palących się w żelaznych kunach, a kiedy niekiedy wypychał z komina kłęby dymu na salę. Między braćmi, chociaż zebrali się na naradę, panowała cisza, albowiem czekali na słowo Zygfryda, ów zaś, wsparłszy łokcie na stole i splótłszy dłonie na siwej pochylonej głowie, siedział posępny, z twarzą w cieniu i z ponurymi myślami w duszy.

      – Nad czym mamy radzić? – spytał wreszcie brat Rotgier.

      Zygfryd podniósł głowę, popatrzył na mówiącego i zbudziwszy się z zamyślenia, rzekł:

      – Nad klęską, nad tym, co powie mistrz i kapituła, i nad tym, by z naszych uczynków nie wynikła szkoda dla Zakonu.

      Po czym umilkł znów, lecz po chwili rozejrzał się naokół i poruszył nozdrzami:

      – Tu czuć jeszcze krew.

      – Nie, komturze37 – odpowiedział Rotgier – kazałem zmyć podłogę i wykadzić siarką. Tu czuć siarkę38.

      A Zygfryd spojrzał dziwnym wzrokiem po obecnych i rzekł:

      – Zmiłuj się, Duchu Światłości, nad duszą brata Danvelda i brata Gotfryda!

      Oni zaś zrozumieli, że wzywał miłosierdzia boskiego nad tymi duszami i że wzywał dlatego, iż po wzmiance o siarce przyszło mu na myśl piekło, więc dreszcz przebiegł im przez kości i odrzekli wszyscy naraz:

      – Amen! amen! amen!

      Przez chwilę znów było słychać wycie wiatru i drganie osad okiennych.

      – Gdzie ciało komtura i brata Gotfryda? – spytał starzec.

      – W kaplicy; księża śpiewają nad nimi litanie.

      – W trumnach już?

      – W trumnach, jeno39 komtur głowę ma zakrytą, bo i czaszka, i twarz zmiażdżone. – Gdzie inne trupy? i ranni?

      – Trupy na śniegu, aby zesztywniały, zanim porobią trumny, a ranni opatrzeni już w szpitalu.

      Zygfryd splótł powtórnie dłonie nad głową:

      – I to jeden człowiek uczynił!… Duchu Światłości, miej w swojej pieczy Zakon, gdy przyjdzie do wielkiej wojny z tym wilczym plemieniem!

      Na to Rotgier podniósł wzrok w górę, jakby coś sobie przypominając, i rzekł:

      – Słyszałem pod Wilnem, jako wójt sambijski mówił bratu swemu, mistrzowi: „Jeśli nie uczynisz wielkiej wojny i nie wytracisz ich tak, aby i imię nie zostało – tedy biada nam i naszemu narodowi”.

      – Daj Bóg takową wojnę i spotkanie z nimi! – rzekł jeden ze szlachetnych nowicjuszów.

      Zygfryd spojrzał na niego przeciągle, jak gdyby miał ochotę powiedzieć: „Mogłeś dziś spotkać się z jednym z nich” – lecz widząc drobną i młodą postać nowicjusza, a może wspomniawszy, że i sam, choć sławion z odwagi, nie chciał iść na pewną zgubę, zaniechał wymówki i zapytał:

      – Który z was widział Juranda?

      – Ja – odrzekł de Bergow.

      – Żyje?

      – Żyje, leży w tej samej sieci, w któraśmy go zaplątali. Gdy się ocknął, chcieli go knechci40 dobić, ale kapelan nie pozwolił.

      – Dobić nie można. Człek to znaczny między swymi i byłby krzyk okrutny – odparł Zygfryd. – Niepodobna41 też będzie ukryć tego, co zaszło, gdyż zbyt wielu było świadków.

      – Jako więc mamy mówić i co czynić? – spytał Rotgier.

      Zygfryd zamyślił się i wreszcie tak rzekł:

      – Wy, szlachetny grafie de Bergow, jedźcie do Malborga do mistrza. Jęczeliście w niewoli u Juranda i jesteście gościem Zakonu, więc jako gościowi, który niekoniecznie potrzebuje mówić na stronę zakonników, tym snadniej42 wam uwierzą. Mówcie przeto, coście widzieli, że Danveld, odbiwszy pogranicznym łotrzykom jakowąś dziewczynę i myśląc, że to dziewka Jurandowa, dał znać o tym Jurandowi, któren też przybył do Szczytna, i… co się dalej stało – sami wiecie…

      – Wybaczcie, pobożny komturze – rzekł de Bergow. – Ciężką niewolę znosiłem w Spychowie i jako gość wasz rad43 bym zawsze świadczył za wami, ale dla pokoju sumienia mego powiedzcie mi: zali44 nie było prawdziwej Jurandówny w Szczytnie i zali nie zdrada Danvelda doprowadziła do szału strasznego jej rodzica?

      Zygfryd de Löwe zawahał się przez chwilę z odpowiedzią; w naturze jego leżała głęboka nienawiść do polskiego plemienia, leżało okrucieństwo, którym nawet Danvelda przewyższał, i drapieżność, gdy chodziło o Zakon, i pycha, i chciwość, ale nie było w nim zamiłowania do niskich45 wykrętów. Największą też goryczą i zgryzotą życia jego było, że w ostatnich czasach sprawy zakonne przez niekarność i swawolę ułożyły się w ten sposób, że wykręty stały się jednym z najwalniejszych46 i nieodzownych47 już środków zakonnego życia. Przeto pytanie de Bergowa poruszyło w nim tę najboleśniejszą stronę duszy i dopiero po długiej chwili milczenia rzekł:

      – Danveld stoi przed Bogiem i Bóg go sądzi, a wy, grafie, jeśli was zapytają o domysły, tedy48 mówcie, co chcecie: jeśli zasie49 o to, co widziały oczy wasze, tedy powiedzcie, iż nim splątaliśmy siecią wściekłego męża, widzieliście dziewięciu trupów, prócz rannych na tej podłodze, a między nimi trup Danvelda, brata Gotfryda, von Brachta i Huga, i dwóch szlachetnych młodzianów… Boże, daj im wieczny odpoczynek. Amen!

      – Amen! amen! – powtórzyli znów nowicjusze.

      – I mówcie także – dodał Zygfryd – że jakkolwiek Danveld chciał przycisnąć nieprzyjaciela Zakonu, nikt tu jednak pierwszy miecza na Juranda nie wydobył.

      – Będę mówił jeno50 to, co widziały oczy moje – odrzekł de Bergow.

      – Przed północą zaś bądźcie w kaplicy, gdzie i my przyjdziemy modlić się za dusze zmarłych – odpowiedział Zygfryd.

      I wyciągnął do niego rękę, zarazem na znak podzięki i pożegnania, albowiem pragnął do dalszej narady pozostać tylko z bratem Rotgierem, którego miłował jak źrenicę oka i jak tylko ojciec mógł miłować jedynego syna. W Zakonie czyniono nawet z powodu tej niezmiernej miłości różne przypuszczenia, ale nikt nic dobrze nie wiedział, zwłaszcza że rycerz, którego Rotgier uważał za ojca, żył jeszcze na swym zameczku w Niemczech i nie wypierał się tego syna nigdy.

      Jakoż po odejściu Bergowa Zygfryd wyprawił również i dwóch nowicjuszów pod pozorem, aby dopilnowali roboty trumien dla pobitych przez Juranda prostych knechtów, a gdy drzwi zamknęły się za nimi, zwrócił się żywo51 do Rotgiera i rzekł:

      – Słuchaj, coć powiem: jedna jest tylko rada, aby żadna żywa dusza nie dowiedziała się nigdy, że prawdziwa Jurandówna była u nas.

      – Nie będzie to trudno – odrzekł Rotgier – gdyż

Скачать книгу


<p>36</p>

nowicjusz – osoba przygotowująca się do wstąpienia do zakonu. [przypis edytorski]

<p>37</p>

komtur – zwierzchnik domu zakonnego bądź okręgu w zakonach rycerskich, do których zaliczali się krzyżacy. [przypis edytorski]

<p>38</p>

tu czuć siarkę – zapach siarki symbolizował piekło. [przypis edytorski]

<p>39</p>

jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]

<p>40</p>

knecht (daw.) – żołnierz piechoty niemieckiej. [przypis edytorski]

<p>41</p>

niepodobna (daw.) – niemożliwe, nie da się. [przypis edytorski]

<p>42</p>

snadnie (daw.) – łatwo. [przypis edytorski]

<p>43</p>

rad (daw.) – chętnie. [przypis edytorski]

<p>44</p>

zali (daw.) – czy. [przypis edytorski]

<p>45</p>

niski (daw.) – zły, podły, nie zasługujący na szacunek. [przypis edytorski]

<p>46</p>

walny – mający decydujące znaczenie. [przypis edytorski]

<p>47</p>

nieodzowny – niezastąpiony. [przypis edytorski]

<p>48</p>

tedy (daw.) – więc, zatem, wówczas. [przypis edytorski]

<p>49</p>

zasie – dziś popr.: zaś. [przypis edytorski]

<p>50</p>

jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]

<p>51</p>

żywo (daw.) – szybko. [przypis edytorski]