Скачать книгу

zapytał Dalmau, wskazując twarz siostry. – Kto cię uderzył?

      – Ta druga wygląda jeszcze gorzej – skłamała Montserrat. Miała nadzieję, że zrewanżuje się jej podczas kolejnej bójki, świadoma, że wcześniej czy później do niej dojdzie.

      Wystraszyło ich gwałtowne otwarcie drzwi: uderzyły Montserrat, tak że wpadła w ramiona brata.

      – Koniec widzenia! – krzyknął strażnik, zaglądając do środka.

      Dalmau pocałował siostrę w zdrowy policzek.

      – Uważaj na siebie. Zrobimy co trzeba, żeby cię stąd wyciągnąć.

      – Kogoś, kto skopał, podrapał i pogryzł do krwi żołnierza? – rzucił zjadliwie wartownik. – Nie wystarczy zrobić co trzeba, będziesz musiał dokonać cudu – dodał, zanosząc się śmiechem.

      Dalmau zapytał siostrę, co ma na myśli ten idiota; María del Mar pominęła najwyraźniej ten szczegół, opowiadając matce o zatrzymaniu Montserrat. W odpowiedzi dziewczyna tylko spuściła wzrok.

      – Wynocha stąd, i to już! – ponaglił ich strażnik.

      NIE BYŁ W STANIE skupić się na rysunkach. Trzciny, lotosy, nenufary, głupie motyle i inne orientalne wzory wydały mu się nieważne. Spóźnił się do pracy, ale nikt mu tego nie wypomniał: wszyscy, na czele z don Manuelem, wiedzieli, że czasami rysuje do późna w nocy, nieraz świt zastawał go nad szkicami. Dlatego zaproponował Tomasowi, żeby jeszcze zajrzeli do jadłodajni. Musiał zobaczyć się z Emmą i powiedzieć jej, co się stało. Brat chętnie się zgodził: i tak zamierzali z José Maríą coś przekąsić. Prawnik zwrócił Dalmauowi prawie trzy pesety z pięciu, które ten dał mu na przekupienie strażnika. „Nie moglibyśmy mu zapłacić, żeby opiekował się Montserrat?”, zapytał Dalmau, sięgając po pieniądze. Nie. Żaden wartownik nie stanie otwarcie w obronie anarchistki. „Mordercy może i tak – stwierdził z rozgoryczeniem prawnik – ale nie anarchistki. Ryzykowałby, że wezmą go za sympatyka anarchistów albo jednego z nich i zatrzymają podczas łapanki”. Podczas gdy Tomás i José María pochłaniali ozór cielęcy duszony z karczochami, Dalmau opowiedział Emmie, co się wydarzyło. Zdołał ją złapać, zanim osunęła się na ziemię. Wtuliła się w niego i wybuchnęła płaczem.

      – To niemożliwe – powtarzała, zanosząc się szlochem. Nagle wyrwała się z jego objęć. – Niech to szlag!

      Dalmau patrzył, jak krąży po zagraconym podwórzu, płacząc i złorzecząc.

      – Ja pierdolę! – zaklęła, kopiąc w piasek przygotowany do czyszczenia naczyń.

      Kiedy do niej podszedł, zaczęła go grzmocić pięściami. Pozwolił, by wyładowała na nim złość. Gdy opuściła ręce, spróbował znowu ją przytulić.

      – Nie, nie… – Broniła się przed jego objęciami. – Powiedz, co teraz zrobimy? Jak ją stamtąd wyciągniemy? Powiedz, że jej nie skrzywdzą! Obiecaj mi!

      – Pomoże nam prawnik… Mamy prawnika. Jest tam – dodał Dalmau, wskazując jadłodajnię – siedzi z Tomasem. Będzie jej bronił.

      Poszedł za Emmą, która wbiegła do budynku, dosiadła się do José Maríi i zarzuciła go pytaniami, na które ten odpowiadał między kolejnymi kęsami. Jak, kiedy, dlaczego, co z nią będzie… Nagle zamilkła. Tomás i prawnik przestali jeść, by nie przerywać ciszy, która zapadła przy stole. Wszyscy czworo wiedzieli, że pozostało jeszcze jedno pytanie. Dalmau nie odważył się zadać go w więzieniu. Wypowiedziała je na głos dopiero Emma.

      – Na ile ją skażą?

      Tomás odwrócił wzrok, jakby już rozmawiał o tym z prawnikiem.

      – Jest stan wojenny – odpowiedział z ociąganiem José María. – Montserrat sprzeciwiła się rozkazom komendanta i w dodatku podobno uderzyła żołnierza. Atak na członka służb mundurowych oznacza, że czeka ją sąd wojskowy. A sądy wojskowe są bardzo surowe.

      – Ile? – powtórzyła Emma.

      – Nie wiem. I nie chciałbym się pomylić.

      Twarz kobiety o nieco azjatyckich rysach, smutnej, bliskiej płaczu. Dalmau naszkicował ją nieświadomie, zainspirowany orientalnymi wzorami. Twarz płaska, bez głębi i cieni, twarz każdej z trzech kobiet, które tego ranka płakały w jego ramionach i które kochał nad życie: matki, narzeczonej i siostry.

      – WYDAJE SIĘ ZDESPEROWANA – zauważył mistrz.

      – Tak – odpowiedział krótko Dalmau.

      Don Manuel na próżno czekał na wyjaśnienia.

      – Nawet niezła – dodał, jakby chłopak wystawiał go na próbę. – To upodobanie Europejczyków do symbolizmu i japońskiej kultury wydaje mi się dość mroczne. Malarstwo bez perspektywy, bez życia. Ale ta kobieta bliska płaczu przekazuje uczucia, których brak na pozostałych szkicach. Bo co może wnieść do cywilizacji kultura, która nie wierzy w Pana naszego Jezusa Chrystusa? – Zamilkł na kilka sekund. – Tak czy inaczej – dodał już innym, pełnym pasji tonem – te kafelki zrobią furorę. Czuję to. Będą się świetnie sprzedawać. Ludzie gustują w takich rzeczach. Doskonale, chłopcze, moje gratulacje.

      Dalmau patrzył, jak mistrz wychodzi z jego pracowni: napuszony jak paw, dumny ze swojej nieugiętości, upojony własnym konserwatyzmem, wielki obrońca immobilizmu. Pomyślał o mistrzach – geniuszach! – którzy inspirowali się sztuką japońską. Van Gogh, Degas, Manet… A także rodzimy malarz, Rusiñol. Ale jak don Manuel mógł docenić zasługi najwybitniejszego reprezentanta barcelońskiej bohemy?

      Tego dnia Dalmau wrócił na obiad do domu. Nie powiedział matce, w jakim stanie jest Montserrat. Josefa nie dała się zbyć, kiedy próbował zmienić temat. „Powiedz mi, jak się czuje? Jest bardzo smutna?” Wymyślał kolejne kłamstwa, kiedy zszywała mu podartą koszulę. Zatamował potok pytań pocałunkiem, pożegnał się i wrócił do fabryki. Szedł Passeig de Gràcia, zalanym słońcem, które odbijało się od domów bogaczy: od dachówek, kutego żelaza, marmurów, kamieni, a zwłaszcza ceramiki – kolorowych płytek, które dzięki modernizmowi trafiły na fasady budynków. Tym razem Dalmau nie zwracał uwagi na przechadzające się aleją mieszczki, o tej porze nieliczne. Nie mógł też skupić się na nowym projekcie, który czekał na niego w fabryce. „Japonistyczne” szkice trafiły już w ręce robotnic, które sporządzały szablony: przenosiły rysunki na nawoskowany papier, po czym wycinały kolorowe elementy. Następnie kładły szablon na kafelku, zamalowywały wycięte miejsca i ponownie wypalały gotowe płytki, by nadać im metaliczny połysk. Twarz smutnej kobiety została w ten sposób seryjnie powielona, by trafić do dziesiątków domów w Katalonii, a nawet w całej Hiszpanii.

      Wieczorem Dalmau poszedł zobaczyć się z Emmą. Znowu łzy. Znowu pytania bez odpowiedzi. Wracając do domu, zboczył z drogi i podszedł pod więzienie Amàlia. Nocną ciszę przerywały od czasu do czasu krzyki dobiegające z wielkiej bryły rysującej się w mroku. Poczuł, że jeżą mu się włosy, i pospiesznie opuścił to miejsce. Śmierdzące uliczki i motłoch El Raval – o tej porze z domieszką młodych mieszczan spragnionych seksu i rozrywki – nie wywołały w nim już takiego obrzydzenia jak rano. Jego myśli, odczucia i lęki zostały przed bramą więzienia. Może jeden z tych jęków wydobył się z ust jego siostry?

      Zastał matkę przy maszynie. Pomyślał, że jest skazana na to przeklęte urządzenie. Wyjątkowo było mu to na rękę – nie drążyła tematu, kiedy powiedział, że nie ma żadnych nowych wieści, tylko wróciła do szycia, jakby przez to, co się stało, spóźniła się z dostawą dla pośrednika. Dalmau pocałował ją na dobranoc i poprosił, żeby nie kładła się zbyt późno spać; odpowiedziała mu ironicznym śmiechem. On sam nie mógł zasnąć,

Скачать книгу