Скачать книгу

byli jej ludzie, tym dalej, jak się jej wydawało, od niej odeszli.

      Pod wieczór, w zamkniętym wagonie pociągu towarowego, stojącego na zapasowym torze jakiejś węzłowej stacji niedaleko Kijowa, szukała wszy w kołnierzu swojej bluzy, a obok dwie starsze kobiety szybko, niezbyt głośno rozmawiały po żydowsku. W tej chwili z niezwykłą wyrazistością uświadomiła sobie, że to właśnie jej – Sonieczce, Sońce, Sofce, Sofii Osipownie Lewinton, lekarzowi w stopniu majora, wszystko to się zdarzyło.

      Główna zmiana w ludziach polegała na tym, że słabła w nich świadomość własnej niepowtarzalnej natury, narastała zaś świadomość losu.

      „Kim ja naprawdę jestem? Kto właściwie jest mną? – myślała Sofia Osipowna. – Tamta drobna smarkula, która bała się taty i babci, tęga, nerwowa kobieta z belkami na wyłogach czy ta obecna, parszywa, zawszona?”.

      Minęło pragnienie szczęścia, ale pojawiło się mnóstwo marzeń: pozabijać wszy… dostać się do szczeliny i pooddychać powietrzem… oddać mocz… umyć choćby jedną nogę… i pragnienie trawiące całe ciało – pragnienie w dosłownym sensie.

      Wepchnięto ją do wagonu, a gdy rozejrzała się w półmroku, który na początku wydał jej się całkowitą ciemnością, usłyszała cichy śmiech.

      – Czy ktoś tu oszalał? – spytała.

      – Nie – odpowiedział męski głos. – Tu się opowiada dowcip.

      Inny rzekł melancholijnie:

      – Jeszcze jedna Żydówka trafiła do naszego nieszczęsnego pociągu.

      Sofia Osipowna stała w drzwiach, mrużyła oczy, żeby przywyknąć do ciemności, i odpowiadała na pytania.

      Natychmiast, wraz z płaczem, jękami, odorem, owionęła ją atmosfera zapomnianych od czasów dzieciństwa słów, intonacji…

      Sofia Osipowna chciała wejść głębiej do wagonu, ale nie mogła. Wymacała w ciemności chudą nogę w krótkiej nogawce i powiedziała:

      – Przepraszam, chłopczyku, uderzyłam cię?

      Ale chłopczyk siedział bez słowa. Sofia Osipowna rzuciła w ciemność:

      – Mamusiu, może by pani przesunęła trochę swego małego niemowę? Nie mogę przecież cały czas stać.

      W kącie jakiś mężczyzna po aktorsku wyćwiczonym, histerycznym nieco głosem ironizował:

      – Trzeba było zawczasu wysłać telegram, tobyśmy przygotowali pokój z łazienką!

      Sofia Osipowna skwitowała to głośno:

      – Idiota.

      Kobieta, której twarz można już było rozróżnić w półmroku, zaproponowała:

      – Niech pani siada koło mnie, tutaj jest dużo miejsca.

      Sofia Osipowna poczuła nagle lekkie drżenie palców.

      To był świat znany jej z dzieciństwa, świat żydowskiego miasteczka; uświadomiła sobie, jak wszystko się w tym świecie zmieniło.

      W wagonie jechali robotnicy ze spółdzielni pracy, monter radiowy, studentki z uczelni pedagogicznej, nauczyciele z zawodówek, inżynier z fabryki konserw, zootechnik, dziewczyna – lekarz weterynarii. Dawniej miasteczko takich zawodów nie znało. Ale przecież Sofia Osipowna się nie zmieniła, była tą samą Sonią, która kiedyś bała się taty i babci. Może więc ten nowy świat też jest taki sam, niezmieniony? A w ogóle, czy to nie wszystko jedno? Żydowskie miasteczko, nowe czy stare, stacza się z urwiska w przepaść.

      Usłyszała młody kobiecy głos:

      – Dzisiejsi Niemcy to dzikusy, nie słyszeli nawet o Heinem.

      Z drugiego kąta jakiś mężczyzna odezwał się z drwiną w głosie:

      – Tylko że dzikusy wiozą nas dzisiaj jak bydło. A co nam dał ten Heine?

      Sofię Osipownę wypytywano o sytuację na frontach, a ponieważ miała złe wiadomości, wytłumaczono jej, że są nieaktualne, zrozumiała więc, że wagon bydlęcy ma swoją własną strategię, opartą na przemożnej chęci dalszego istnienia.

      – Czyżby pani nie wiedziała, że Hitlerowi wysłano ultimatum? Ma natychmiast uwolnić wszystkich Żydów!

      Tak, tak, na pewno tak. Kiedy uczucie krowiego smutku, tępej rezygnacji, ustępowało miejsca straszliwemu przerażeniu, z pomocą ludziom przychodził bezsensowny optymizm, który działał jak opium.

      Wkrótce zainteresowanie Sofią Osipowną minęło, stała się pasażerką taką samą jak reszta, niewiedzącą, dokąd i po co ją wiozą. Nikt jej nie pytał o imię i imię odojcowskie, nikt nie zapamiętał nazwiska.

      Sofia Osipowna nawet się zdziwiła – ledwie kilka dni wystarczyło, żeby przebyć drogę powrotną: od człowieka do brudnego, nieszczęsnego, pozbawionego imienia i wolności bydlęcia, a przecież droga do człowieka trwała miliony lat.

      Zdumiewało ją, że mimo olbrzymiego nieszczęścia, które na nich spadło, ludzi zajmują nadal życiowe drobiazgi, że złoszczą się na siebie z byle powodu.

      Starsza kobieta mówiła do niej szeptem:

      – Patrz pani, pani doktor, na tę wielką panią; siedzi przy szczelinie, jakby tylko jej dziecko musiało oddychać tlenem. Madame jedzie do wód.

      W nocy pociąg zatrzymał się dwa razy i wszyscy wsłuchiwali się w skrzypienie butów wartowników, chwytali niewyraźne rosyjskie i niemieckie słowa.

      Strasznie brzmiał język Goethego w Rosji, na nocnych przystankach, ale jeszcze bardziej złowieszcza wydawała się mowa rosyjska w ustach ludzi, którzy służyli u Niemców jako wartownicy.

      Nad ranem Sofia Osipowna tak jak wszyscy inni odczuwała dotkliwy głód i marzyła o łyku wody. Jej marzenie było nędzne, nieśmiałe: wyobrażała sobie pogiętą puszkę, na której dnie było trochę ciepłej cieczy. Drapała się szybkimi, krótkimi ruchami, tak jak pies wydrapuje pchły.

      Teraz wydawało się jej, że zrozumiała różnicę między życiem a egzystencją. Życie się skończyło, urwało, a egzystencja trwała nadal. I chociaż była żałosna, marna, to myśl o gwałtownej śmierci napełniała duszę Sofii Osipowny przerażeniem.

      Zaczął padać deszcz, kilka kropel zabłąkało się do środka przez okratowane okienko. Sofia Osipowna oderwała cienki pasek materiału od poły swojej koszuli i przycisnęła go do ściany wagonu, właśnie w tym miejscu, gdzie była niewielka szpara; przesunęła tkaninę i czekała, aż szmatka nasiąknie wilgocią. Potem wepchnęła ją w szczelinę i zaczęła ssać mokry, zimny materiał. Pod ścianami i w kątach wagonu ludzie też zaczęli odrywać od ubrań kawałki materiału, a Sofia Osipowna poczuła dumę – to ona wynalazła sposób łapania, wyciągania deszczu.

      Chłopczyk, którego Sofia Osipowna potrąciła w nocy, siedział niedaleko niej i obserwował, jak ludzie wciskają szmatki do szczelin między drzwiami a podłogą. W wątłym świetle zobaczyła jego chudą twarz ze spiczastym nosem. Mógł mieć jakieś sześć lat. Sofia Osipowna pomyślała, że przez cały czas, odkąd znalazła się w wagonie, nikt do tego chłopca się nie odezwał; siedział nieruchomo, nie zamienił z nikim ani słowa. Podała mu mokrą szmatkę i zachęciła:

      – Weź, chłopczyku.

      Nic nie odpowiadał.

      – Bierz, bierz – powtórzyła, a wtedy niezdecydowanie wyciągnął rękę.

      – Jak się nazywasz?

      Odpowiedział cicho:

      – Dawid.

      Sąsiadka z wagonu, Musia Borisowna, opowiedziała Sofii, że Dawid przyjechał z Moskwy do babci w odwiedziny i został odcięty od matki przez wojnę. Babcia zginęła w getcie, a krewna Dawida, Rebeka

Скачать книгу